Jeśli ludowcy w kolejnych sondażach umocnią się na poziomie poparcia powyżej 5 proc., zdecydowanie zwiększy się prawdopodobieństwo ich samodzielnego startu. Co więcej, wtedy nawet inne podmioty opozycyjne miałyby w tym pewnego rodzaju interes - gdyby zauważyły, że PSL jest zdolny odebrać choćby niewielki procent wyborców PiS-owi – mówi Salonowi 24 prof. Rafał Chwedoruk, politolog Uniwersytet Warszawski.
Gdy ostatnio rozmawialiśmy mówił Pan, że opozycja jest na dobrej drodze do osiągnięcia sukcesu wyborczego, a PiS stoi na granicy porażki. Przeprowadzone w ostatnich tygodniach sondaże zaczynają temu przeczyć – Zjednoczona Prawica ma się w nich naprawdę dobrze. Czy rzeczywiście można powiedzieć, że nastąpi jakiś zwrot, czy też kwestie takie jak sprowadzanie ukraińskiego zboża do Polski na nowo sprowadzą na rządzących problemy?
Prof. Rafał Chwedoruk: Troszkę sprostuję, bo tak naprawdę w sondażach od miesięcy nie dzieje się nic nowego. PiS po fali spadków sporych spadków zatrzymał tendencję, odrobił część strat, ale w dalszym ciągu w większości poważnych sondaży sytuuje się w najlepszym dla siebie razie minimalnie poniżej granicy z 2015 roku. A więc do poziomu poparcia z ostatnich wyborów, który gwarantował bez względu na wszystkie inne okoliczności samodzielne rządy, jest bardzo daleko.
To praktycznie jest niemożliwe do odrobienia. Więc ten pierwszy czynnik się nie zmienia i on z kolei warunkuje działania głównych partii, które w istocie koncentrują się na walce w przypadku PiS-u o mobilizację, a przypadku przeciwników PiS-u demobilizację części elektoratu tej partii. Nie zmienia się wiele jeśli chodzi o inne ugrupowania.
Mam pewną małą satysfakcję, bo już w ubiegłym roku zwracałem uwagę na to, że perspektywy zniknięcia Konfederacji ze sceny politycznej wcale nie są duże. No i faktycznie Konfederacja nie tylko nie zniknęła, ale może liczyć na zdecydowane wzrosty na kanwie zjawisk kryzysowych w gospodarce, pewnej liberalnej reakcji części najmłodszych pokoleń. Konfederacja zyskuje też jako ta partia, która grupuje niezadowolonych z polskiej polityki wobec Ukrainy.
Ale generalnie jeśli chodzi o scenę polityczną sytuacja jest czytelna. PiS ma interes w tym, żeby podkreślać wysokie własne notowania, ale także pokazywać chaos wśród opozycji. Platforma ma interes w tym, żeby obligować mniejsze partie do budowania szerszej koalicji, a te mniejsze partie bez względu na to, czy naprawdę chcą takiej koalicji, czy jej nie chcą, absolutnie nie mają interesu w tym, żeby się na taką koalicję natychmiast bezwarunkowo godzić. I chętnie widzą w sondażach przesłanki do tego, żeby póki co nie tworzyć takiej koalicji.
Wśród osób życzliwych opozycji nie brak głosów, że Donald Tusk powinien zrezygnować z funkcji lidera największej partii opozycyjnej i ustąpić Rafałowi Trzaskowskiemu. Prezydent Warszawy nie ma takiego elektoratu negatywnego, jak były premier. A co chyba jeszcze istotniejsze, jest bardziej akceptowalny jako partner w rozmowach o ewentualnej koalicji powyborczej i przedwyborczej. Zgadza się Pan z tymi opiniami, czy też jest to – jak twierdzą zwolennicy Tuska – temat zastępczy, podsycany przez zwolenników PiS?
Mówimy o dwóch najbardziej rozpoznawalnych politykach opozycji, z których jeden jest prawdopodobnym kandydatem na premiera, drugi na prezydenta. Trudno więc uznawać ten temat jako zastępczy. Wydaje się, że w interesie większości polityków opozycyjnych nie jest pełna hegemonia Platformy na czele z Donaldem Tuskiem, ponieważ taka partia będzie mogła pozwolić sobie na dużo więcej wobec swoich sojuszników.
Ewentualna koalicja będzie obarczana zarówno zaletami, jak i słabszymi stronami Donalda Tuska. Z drugiej strony kuluarowa rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Bo dla Lewicy przejęcie przez Rafała Trzaskowskiego roli lidera PO, może oznaczać pogłębienie wątpliwości części wyborców tradycyjnie wahających się pomiędzy lewicą a PO. A dla Szymona Hołowni pojawienie się mniej wyrazistego Rafała Trzaskowskiego jako lidera także może oznaczać odpływ wyborców w kierunku PO. Z kolei z perspektywy samego prezydenta stolicy oddanie twarzy szerokiej koalicji anty-PiS-u, stanie się liderem opozycji byłoby ryzykowne, w kontekście planów startu w wyborach prezydenta RP.
Myślę więc, że rzeczywistość jest tutaj bardzo, bardzo złożona. I pewni możemy być jednego – wszelkie decyzje zapadną w ostatniej chwili. Najciekawsze tak naprawdę dopiero przed nami, a to jest taki moment, w którym w większym stopniu obserwujemy spektakl, a nie poznajemy realne decyzje. Natomiast można zaobserwować pewne tendencje – widzimy osłabienie Polski 2050 w stosunku do innych formacji opozycyjnych i wzmocnienie wartości PSL. Ostatnie wydarzenia wzmacniają ludowców. Bo zmienił się kontekst dyskusji, wygląda na to, że kryzys zbożowy niekoniecznie będzie ostatnim jeśli chodzi o rynek produkcji rolnej.
W kampanii prezydenckiej 2020 roku lider PSL, Władysław Kosiniak-Kamysz był w sondażach czarnym koniem. Zmiana kandydata PO, rezygnacja Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i start Rafała Trzaskowskiego sprawił, że to Trzaskowski wszedł do drugiej tury, a ludowcy mogli mówić jak dawniej kibice hiszpańskiej reprezentacji w piłce nożnej „gramy jak zwykle, przegrywamy jak zawsze”. Bo kampanię mieli najlepszą od lat, ale ich kandydat powtórzył wynik polityków PSL z poprzednich wyborów prezydenckich. Czy tu nie ma podobnej analogii, że jeśli Tusk zrezygnuje na rzecz Trzaskowskiego, całkowicie pogrzebie i Polskę 2050 i Ludowców?
Nie, moim zdaniem nie można doszukiwać się tu prostej analogii. Dlatego, że w czasie wyborów prezydenckich 2020 roku sytuacja Platformy była zupełnie inna. Była dużo słabsza niż jest dzisiaj, miała młodego, szukającego legitymacji lidera. I istniało ryzyko, że przestanie być główną siłą antypisu.
Dziś wiemy, że przetrwała, że będzie największym podmiotem opozycyjnym, a budzący kontrowersje lider jest jednak na innym poziomie i rozpoznawalności i poparcia w stosunku do swojego poprzednika. Mówiąc w skrócie, Platforma dzisiaj w zasadzie nic do końca nie musi. Nawet nic nie robiąc będzie miała realną perspektywę przejęcia władzy po kolejnych wyborach. W roku 2020 okres kampanii wyborczej był jednak czasem niepewności, zagrożenia itd.
W przypadku ludowców doszło do pewnego paradoksu, który polegał na tym, że oni dwa razy zaryzykowali w wyborach do sejmików województw i w wyborach sejmowych, za każdym razem osiągnęli sukces. W wyborach 2020 roku postanowili nie ryzykować w wyborach prezydenckich, nie godzili się na tzw. wybory kopertowe. A gdyby wtedy podjęli ryzyko, Władysław Kosiniak-Kamysz w całą pewnością zająłby drugie miejsce. Najpewniej znalazłby się w drugiej turze, w której oczywiście mogłoby się zdarzyć bardzo, bardzo wiele. Ale nawet gdyby nie wygrał, stałby się politykiem numerem jeden opozycji.
Zakładając, że Tusk pozostanie liderem PO. Czy ludowcy, którzy ostatnio wypadają w sondażach lepiej pójdą Pana zdaniem samodzielnie, czy znów uznają, że wolą uniknąć ryzyka?
W tej chwili jak sądzę w samym PSL-u trwają gorączkowe obliczenia, na ile duże jest ryzyko wynikające z samodzielnego startu. Sądzę, że odpowiedź na to pytanie przyniesie właśnie kryzys zbożowy. Jeśli ludowcy w kolejnych sondażach umocnią się na poziomie poparcia powyżej 5 proc., zdecydowanie zwiększy się prawdopodobieństwo ich samodzielnego startu. Co więcej, wtedy nawet inne podmioty opozycyjne miałyby w tym pewnego rodzaju interes. Gdyby zauważyły, że PSL jest zdolny odebrać choćby niewielki procent wyborców PiS-owi. Natomiast jeśli sondaże będą wskazywać na ryzyko nieprzekroczenia przez ludowców wyborczego progu, prawdopodobieństwo współpracy z Platformą Obywatelską i ewentualnego zawarcia koalicji wzrosną.
Inne tematy w dziale Polityka