Koncepcja budowania polityki europejskiej w oderwaniu od USA nie jest nowa. Prezydent Macron jak pamiętamy swego czasu opowiadał o „śmierci mózgowej” NATO. To jest tradycja przecież od czasów de Gaulle'a, wtedy Francja chciała być tą trzecią siłą między Stanami Zjednoczonymi i Sowietami, teraz między USA a Chinami. To jest oczywiście polityka, która z polskiego punktu widzenia nie ma żadnego sensu – mówi Salonowi 24 prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog Uniwersytet Łódzki.
Spore poruszenie wywołały propozycje prezydenta Francji. Emmanuel Macron stwierdził, że Europa powinna mieć pełną autonomię od Stanów Zjednoczonych. Jak ocenia Pan te pomysły?
Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: Ta koncepcja nie jest nowa. Prezydent Macron, jak pamiętamy, swego czasu opowiadał o „śmierci mózgowej” NATO. Ma w tej chwili poważne problemy wewnętrzne. Zresztą nie pierwszy raz, bo pamiętamy też żółte kamizelki. I on przy takich okazjach usiłuje znaleźć jakieś antidotum. Chce poprawić własny wizerunek w oczach obywateli francuskich poprzez osiągnięcie, tak jak on to rozumie, sukcesu na arenie międzynarodowej. A ponieważ we Francji antyamerykanizm jest politycznie nośny, to prezydent odwołuje się do tego typu nastrojów. Oprócz niechęci do USA nośna jest też niechęć obywateli do rozszerzania Unii. Więc Macron w 2019 roku obrażał Bułgarów i Ukraińców, to skończyło się wezwaniem ambasadorów na dywanik. Teraz mamy ciąg dalszy polityki, w której Francja w oparciu o Unię Europejską chciałaby, być trzecią siłą pomiędzy mocarstwami. To jest tradycja przecież od czasów de Gaulle'a, wtedy Francja chciała być tą trzecią siłą między Stanami Zjednoczonymi i Sowietami, teraz między USA a Chinami.
Jaki wpływ mają te deklaracje na bezpieczeństwo chociażby naszej części regionu?
One paradoksalnie działają w interesie dobrych relacji z Waszyngtonem. Oczywiście są też skutki negatywne, bo zależy nam na jedności NATO. I tu propozycja Macrona tę jedność osłabia. Z drugiej strony, Francja demonstrując swoją wolę zbliżenia z Chinami, głównym rywalem Stanów Zjednoczonych, i to jeszcze podkreślając, że czyni to rzekomo w imieniu Europy, zmniejsza prawdopodobieństwo zgody pozostałych państw Unii Europejskiej na promowaną przez Francję i Niemcy zasadę dedykowanej większości głosów w procesie decyzyjnym wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE. Przyjęcie takiej zasady byłoby dla nas śmiertelnie groźne, bo byłoby faktycznie oddaniem sterów polityki zagranicznej Unii w ręce Niemiec i Francji, których połączone głosy byłyby w stanie przegłosować wszystkich. I w sytuacji takich deklaracji jakie teraz złożył Macron i takiej polityki jaką prowadzi, szanse na oddanie sterów UE Paryżowi i Berlinowi maleją. Bo państwa wschodniej flanki Unii nie bez racji uważają, że jakiekolwiek dystansowanie się od Stanów Zjednoczonych jest śmiertelnie groźne. A należy tu wspomnieć, że wtedy, gdy Macron mówił o śmierci mózgowej NATO, twierdził też, że UE powinna mieć armię, która byłaby w stanie bronić się przed nie tylko Rosją i Chinami, ale i Stanami Zjednoczonymi. To jest oczywiście polityka, która z polskiego punktu widzenia nie ma żadnego sensu.
Pytanie czy ma sens z punktu widzenia francuskiego. Bo o ile można zrozumieć tego typu politykę przed 2008 rokiem, czyli przed inwazją Rosji na Gruzję, gdy były miraże dotyczące końca historii, czy teorie, że Rosja się już nie liczy i nie jest zagrożeniem, dziś są nieaktualne. I polityka Kremla docelowo zagrozi też Paryżowi, więc Francja też traci na tej polityce?
Francja niewątpliwie straci w sensie bezpośrednich relacji ze Stanami Zjednoczonymi. Natomiast sama nie jest zagrożona, przynajmniej nie w tym momencie. I nie tak, jak to zagrożenie odczuwają Polska, państwa bałtyckie, skandynawskie, czy Rumunia. Stwierdzenie dziś, że Rosja mogłaby dokonać inwazji na Francję jest zupełnie oderwane od rzeczywistości. Francuzi mają wprawdzie własne problemy z Rosją, z penetracją rosyjską, także chińską w Afryce, w tradycyjnej strefie wpływów francuskich w Sahelu. Mają także problem taki, że Rosja ma instrumenty wywoływania impulsów prowokujących kryzys imigracyjny, czyli mówiąc wprost przez blokowanie eksportu żywności z Ukrainy może wywoływać klęski głodu w Afryce, a to z kolei może skutkować naciskiem imigracyjnym przez Morze Śródziemne na Francję. To wszystko są naczynia połączone. Ale w kontekście jakiejś bezpośredniej inwazji tego zagrożenia władze w Paryżu i francuska opinia publiczna nie dostrzegają. Natomiast bez wątpienia jedność Zachodu jest wartością bardzo wysoką. Więc w tym kontekście oczywiście Francuzi robią błąd. Natomiast z ich perspektywy na pierwszy rzut oka tego nie widać.
Polska prezentuje zupełnie inną wizję. Rząd i premier Mateusz Morawiecki deklarują, że wsparcie dla Ukrainy i polityka proamerykańska wynika z pragmatyzmu i jest sprawą z punktu widzenia naszego interesu narodowego niezbędną. Chociażby dlatego, że jeśli Ukraina przegra, wzrośnie nie tylko bezpośrednie zagrożenie, ale też realne koszty finansowania granicy wschodniej. Wydaje się, że wokół tej kwestii panuje konsensus i zgoda obywateli, może z wyjątkiem części wyborców Konfederacji. Czy w razie zmiany władzy w Polsce po wyborach linia proamerykańska i proukraińska zostanie utrzymana?
Niestety obawiam się, że zmiana władzy w Polsce w istocie zlikwidowałaby podstawy polityki wsparcia dla Ukrainy. Faktyczne, choć nie retoryczne. Retoryka zapewne brzmiałaby w ten sposób, że prawdziwa pomoc ma znaczenie wówczas, kiedy jest pomocą europejską i Polska powinna działać w kierunku zainspirowania całej Unii. Działać w porozumieniu, a nie wychodzić przed szereg. To po prostu byłoby kształtowane przez politykę niemiecko-francuską i w związku z tym pewnie powstałyby rozmaite problemy albo rozdęte byłyby te, które istnieją. I wydaje mi się, że pod hasłem niewychodzenia przed szereg ta polityka by się zmieniła, a nie zmieni się polityka Niemiec czy Francji w odniesieniu do Rosji i Ukrainy, więc obawiam się, że zmiana rządów przy niezadeklarowaniu tego wprost, doprowadziłaby do zmiany polityki wobec Ukrainy. Bo nie sądzę, by opozycja, a szczególnie Platforma Obywatelska, była zdolna do choćby takich kroków jak nacisk w kwestii koalicji czołgowej czy koalicji lotniczej na Niemcy. Innymi słowy, coś, co by było źle widziane w Berlinie nie byłoby po prostu wykonane. W przypadku zmiany władzy w Polsce, do której moim zdaniem nie dojdzie, za nieuchronne uważam wyrównanie polityki polskiej do polityki Berlina.
(Zdjęcie: Francja usiłuje prowadzić całkowicie niezależną, z punktu widzenia Polski groźną politykę. Fot. elysee.fr)
Inne tematy w dziale Polityka