Warto poczytać, jak VIPy administracji Bidena wspominają pierwszy rok wojny na Ukrainie. Także po to, by pamiętać, że w godzinie faktycznej próby każdy naród musi liczyć tylko na siebie. Pomoc (jeśli przyjdzie), to dopiero potem.
Z okazji rocznicy wybuchu wojny na Ukrainie w modnym amerykańskim magazynie „Politico” pojawił się bardzo obszerny raport. Jest on długaśny i składa się z kilkuset wypowiedzi najważniejszych postaci administracji Joe’ego Bidena przepytanych z tego jak wspominają tych kilkanaście ostatnich miesięcy. Czyli czas, gdy Zachód najpierw patrzył jak Putin przygotowuje się do uderzenia na Kijów. A potem faktycznie rozpoczął trwającą do dziś wojnę.
"Politico": Amerykanie byli pewni, że Ukraina padnie
Kto ma ochotę może całość przeczytać tutaj w magazynie "Politico". Warto to zrobić. Nie widziałem bowiem, jak dotąd, drugiego tak obszernego materiału obrazującego amerykańską (bidenowską) perspektywę na ten konflikt. Obszernie wypowiadają się tu tacy ludzie, jak gen. Mark Milley - głównodowodzący Kolegium Połączonych Sztabów (najważniejszy wojskowy w USA), główny doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa Jake Sullivan, szef dyplomacji USA Antony Blinken czy ówczesny ambasador w Rosji John. J. Sullivan. Oraz wielu innych.
Oczywiście jest to spojrzenie subiektywne i specyficzne. Subiektywne, bo - w zasadzie - nie uwzględnia perspektywy europejskiej (z wyjątkiem Liz Truss, wtedy minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii). A specyficzne, bo oczywiście wiadomo, że wysoko postawieni politycy i urzędnicy nie mówią opinii publicznej wszystkiego. A ich słowa są częścią szerszej polityki informacyjnej rządu USA. Jest w tym tekście też wiele irytujących mielizn - jak choćby nadmierne ekscytowanie się tym jak bardzo niewyspani i przepracowani byli ludzie robiący u Bidena politykę zagraniczną w czasie trwania kryzysu ukraińskiego. Ciekawe, jak by wam się spało przy wyciu syren w Kijowie albo pod ostrzałem w Mariupolu? - chciałoby im się powiedzieć.
Ale mimo tych wszystkich problemów ich wyznania są bardzo pouczające. Z polskiego punktu widzenia uderza jedno: jak blisko upadku Ukrainy byliśmy na początku tego konfliktu. I jak łatwo amerykańska dyplomacja gotowa była ten stan rzeczy po prostu zaakceptować.
Ambasador USA w Rosji John J. Sullivan mówi na przykład tak: „kiedy zobaczyliśmy ogrom sprzętu i personelu, jaki rusza na południe pomyślałem <>”. Potem jednak okazuje się, że Ukraina się broni. Nie pada. Prezydent Zełeński i polityczny establiszment nie uciekają z kraju. „I nagle, uświadomiliśmy sobie, że Ukraina - rząd, społeczeństwo, stolica - mogą się obronić” - ocenia wiceszefowa dyplomacji Victoria Nuland. Ale nie chodzi tylko o nagłe odkrycie przez Amerykanów, że Ukraińcy chcą bronić swojego państwa.
USA przeszacowały rosyjski potencjał
Jeszcze więcej jest w tych wypowiedziach nieskrywanego zdziwienia, że rosyjska potęga wojskowa okazała się w tych pierwszych dniach wojny dalece mniej wydolna niż spodziewała się Ameryka. I że oni Rosję po prostu przeszacowali. Gen. Milley dziwi się wprost, że Rosjanie nie zdołali osiągnąć przewagi w powietrzu. Nuland mówi, że nie doszło do wielkich rozmiarów cyberataku na Ukrainę z jakim liczyły się służby wywiadowcze USA. A Celeste Wallander z departamentu obrony dodaje, że „Rosjanie wykazali się dużo gorszą organizacją operacji niż na przykład podczas wcześniejszej interwencji w Syrii”.
Tłumacząc to wszystko na prosty polityczny przekaz: Ukraina w tym pierwszym decydującym momencie obroniła się sama. Amerykanie najpierw robili wiele, by jednak Putina odstraszyć. Gdy jednak okazało się, że nie blefuje, czekali z otwartą buzią na dalszy rozwój wypadków. Strach przed Rosją był duży.
Duży był też szacunek wobec poziomu, liczebności oraz nowoczesności armii Putina. Dopiero kiedy okazało się, że Rosja nie wchodzi na Ukrainę jak nóż w miękkie masełko, dopiero wtedy Waszyngton przystąpił do ofensywy. Zaczął pchać nogę w drzwi. Coraz bardziej przychylnym okiem patrząc - na przykład - na wysiłki polskiej dyplomacji. Te skierowane na przełamywanie oporów zachodniej Europy (głównie Niemiec) przed wysyłaniem broni walczącej Ukrainie.
Co, gdyby Rosja zajęła całą Ukrainę?
Załóżmy jednak, że pierwszy atak nie zostałby odparty. Załóżmy, że Rosjanie weszliby do Kijowa i zaczęli zajmować inne strategiczne cele na Ukrainie. Czy wtedy Ameryka by coś zrobiła? Jasne, że nie. Czytając ten raport z wypowiedzi VIPów w „Politico” widać to czarno na białym.
Jaki stąd dla nas wniosek? Dla nas kraju położonego tuż obok teatru działań wojennych. Chyba tylko jeden. Miło jest mieć wielu przyjaciół wśród najważniejszych światowych przywódców. Ale w godzinie próby nie liczą się ani dobre relacje. Ani uśmiechy. Ani gwarancje. Liczą się czołgi. Liczą się samoloty. Liczą się systemy zabezpieczające przed cyberatakiem. I liczy się gotowość narodu do obrony swojej niepodległości.
Rafał Woś
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka