Tak blisko eskalacji wojny w Europie jeszcze nie było. We wtorek nad Morzem Czarnym rosyjski Su-27 strącił amerykańskiego drona ok. 120 km od Krymu. Jak podaje amerykańska prasa, obiekt sił zbrojnych USA, patrolujący międzynarodową przestrzeń powietrzną, był nieuzbrojony. Urzędnicy z Waszyngtonu są przekonani, że incydent był pokazem "amatorki" rosyjskiego pilota.
Jak pisze "New York Times", obiekt latający MQ-9 odbywał we wtorek rutynową i zaplanowaną wcześniej misję rozpoznawczą, wyruszając z bazy w Rumunii i był w odległości ok. 120 km od wybrzeża Krymu, kiedy przechwyciły go dwa myśliwce Su-27. Rosyjskie samoloty miały śledzić go przez 30-40 minut, wykonywać niebezpieczne manewry wokół bezzałogowca i zrzucać na niego paliwo. Według cytowanego przez dziennik anonimowego przedstawiciela Pentagonu, prawdopodobnie robiły to, by "oślepić" drona lub uszkodzić jego czujniki.
Pisaliśmy:
Jest nagranie ze strącenia drona
Reporter telewizji PBS Nick Schifrin, który powołuje się na przedstawiciela Pentagonu, twierdzi, że Su-27 uderzył w MQ-9 w "niekontrolowany sposób" i próbował uniknąć zderzenia, kiedy uderzył w śmigło drona. "To nie jest coś, co widziałbyś u profesjonalnego pilota. To była amatorka" - stwierdził rozmówca PBS po obejrzeniu materiału wideo z incydentu.
Po zderzeniu maszyna nie była zdolna do kontrolowanego lotu i została sprowadzona do morza, gdzie się rozbiła. Rzecznik Pentagonu generał Pat Ryder nie wykluczył zresztą opublikowania wideo ze zdarzenia.
Według "Washington Post", który również powołuje się na anonimowego przedstawiciela resortu obrony, odzyskanie szczątków drona przez USA byłoby bardzo trudne ze względu na brak amerykańskich statków w pobliżu miejsca rozbicia MQ-9. Amerykańskie okręty ani razu nie wpłynęły na teren Morza Czarnego od czasu rosyjskiej inwazji na pełną skalę, choć amerykańskie samoloty i drony stale latają w jego okolicach. Ryder powiedział wcześniej, że do tej pory wraku nie wydobyli także Rosjanie.
We wtorek do Departamentu Stanu wezwany rosyjski ambasador Anatolij Antonow powiedział stacji CNN, że Rosja nie chce konfrontacji z USA i woli "nie kreować sytuacji, gdzie możemy stanąć w obliczu niezamierzonych spięć lub niezamierzonych incydentów między Federacją Rosyjską i Stanami Zjednoczonymi". Dodał też, że odbył "konstruktywną" rozmowę na ten temat z asystent sekretarza stanu ds. europejskich Karen Donfried.
Reakcje republikanów
"Washington Post" zauważa, że incydent wywołał różne reakcje republikańskich polityków w Kongresie. Senator Roger Wicker, czołowy przedstawiciel partii w komisji ds. sił zbrojnych, stwierdził, że sprawa powinna "posłużyć jako pobudka dla izolacjonistów w Stanach Zjednoczonych, że w naszym narodowym interesie jest traktowanie Putina jako zagrożenia, jakim rzeczywiście jest". Poczynił w ten sposób aluzję do wcześniejszych słów potencjalnego kandydata partii na prezydenta, gubernatora Rona DeSantisa, który stwierdził, że sprzeciwianie się Rosji na Ukrainie i angażowanie w "spór terytorialny" tych państw nie leży w żywotnym interesie USA.
Komentarze z Wielkiej Brytanii
Sprawa strącenia amerykańskiego drona odbiła się szerokim echem również w Wielkiej Brytanii. Przebywający z wizytą w Japonii sekretarz ds. obronności Ben Wallace tak ocenił zdarzenie na Morzu Czarnym: - Kluczowe w tej kwestii jest to, że wszystkie strony szanują międzynarodową przestrzeń powietrzną i namawiamy Rosjan do tego - stwierdził podczas międzynarodowych targów sektora zbrojeniowego DSEI Japan w prefekturze Chiba, niedaleko Tokio.
"Dron miał przeprowadzać rutynową operację w międzynarodowej przestrzeni powietrznej, kiedy dwa rosyjskie odrzutowce próbowały go przechwycić" - opisywała stacja BBC. Agencja Reutera wskazuje, że to pierwszy niepokojący incydent tej wagi od początku inwazji na Ukrainę, który groził bezpośrednim starciem między dwoma mocarstwami i pogłębia niechęć między Stanami Zjednoczonymi a Rosją.
GW
Inne tematy w dziale Polityka