Pewnie w kwietniu albo maju dowiemy się, że inflacja jest na poziomie 12-13 proc. Może gdzieś późnym latem albo jesienią usłyszymy, że zeszła poniżej 10 proc. A może i to nie. Bo już zaraz za chwileczkę inflacja straci cały swój polityczny seksapil. I media znajdą sobie inne tematy do ekscytacji.
„Tato, nie mogę tam iść. Boję się… inflacji” - mówi mój syn, gdy nie chce mu się wynieść śmieci. Na szczęście już w najbliższych tygodniach czeka nas wreszcie początek końca inflacyjnej histerii. A panika związana ze wzrostem cen bardzo szybko zniknie radaru polskiej opinii publicznej. Mój syn będzie sobie musiał wymyślić jakąś nową wymówkę.
Pamiętacie covid-19? Tak, tak. Ten wirus, który wywrócił nasze życie do góry nogami w latach 2020-2021. A pamiętacie jak się skończył? Po prostu media przestały o nim mówić. Niemal z dnia na dzień. Media zaprzestały publikowania codziennych oficjalnych statystyk zachorowań i zgonów. Zainteresowanie wygasło. Plus, pojawiły się nowe zmartwienia: najpierw inflacja, a potem wojna na Ukrainie. I nagle - czary mary - nie ma pandemii.
Dezinflacja już za rogiem
Dokładnie tak samo będzie już za chwilę z inflacją. Powodem radykalny spadek dynamiki wzrostu cen w Polsce. Widać go już tuż za zakrętem. Według najnowszej prognozy NBP, miesięczne odczyty inflacji zaczną od marca ostry zjazd w dół. Pod koniec roku obniżając się do poziomu jednocyfrowego. Za cały rok 2023 będzie to - według NBP - 11,9 proc. inflacji. W przyszłym koło 6 proc.
Nie jest to oczywiście ani szok ani zaskoczenie. Podobne procesy właśnie teraz zachodzą we wszystkich innych gospodarkach rozwiniętych. Dezinflacja A.D. 2023 związana jest z obserwowanym od końca roku poprzedniego spadkiem cen surowców. Głównie energetycznych. Baryłka ropy zjechała ze 120 do 80 dolarów. Gaz z 350 euro w szczycie powodzenia rosyjskiego szantażu paliwowego do 50 euro dziś. Te trendy nie przekładają się od razu na wskaźniki inflacji konsumenckiej. Ale się przekładają. Tak samo, jak trzeba było kilku miesięcy, nim wzrosty cen ropy (z 30 do 150 dolarów) i gazu (z 85 do 180 - i chwilowo nawet do 350 euro) przełożyły się na rozkręcenie procesów inflacyjnych w latach 2020-2022.
Zobacz odcinek "Lewy z Bicepsem"
Opozycja nie będzie zadowolona
Efektem będzie to, że inflacja zacznie znikać z medialnego krajobrazu. Może jeszcze w kwietniu albo maju dowiemy się, że jest na poziomie koło 12 proc. Potem usłyszymy jeszcze o zejściu poniżej poziomu 10 proc. Na pewno już jednak serwisy informacyjne nie będą otwierane doniesieniami na temat najnowszego odczytu miesięcznej inflacji GUS. Stanie się tak dlatego, że temat straci cały polityczny seksapil dla polityków. Zwłaszcza dla opozycji, która zamierzała na antyinflacyjnym koniku dojechać do jesiennych wyborów. W obliczu procesów dezinflacji zmęczoną szkapę trzeba będzie jednak porzucić. Trend (spadkowy) będzie zdecydowanie sprzyjał rządzącym. A jeśli jeszcze uda się wrócić na ścieżkę wzrostu płac realnych - to znaczy gdy wzrost płac znów będzie powyżej inflacji - to PiS dostanie do ręki bardzo mocną kartę. AntyPiS znaleźć sobie będzie musiał inny wskaźnik potrzebny do zawieszenia na nim tezy o „upadku PiSonomiki”. Może będzie nim spadek dynamiki PKB? Ale i tu ciężko, bo wygląda na to, że w tym roku recesji nie będzie - prognozy NBP czy wcześniej zagranicznych instytucji - mówią o wzroście polskiego PKB na poziomie 1 proc. Niby mało. Ale z drugiej strony więcej niż kraje strefy euro, Niemcy czy Wielka Brytania.
Inflacja - wygrał spokój, a nie panika
Z ekonomicznego punktu widzenia ten koniec inflacyjnej histerii to bardzo dobra wiadomość. To, co działo się wokół tematu wzrostu cen w latach 2021-2022 nie służyło sensownej rozmowie o środkach zaradczych. Epatowanie rosnącą inflacją tworzyło presję na polityków i na członków RPP, by podwyższać stopy procentowe. I to się działo. Nie tylko w Polsce. U nas w rok stopy wzrosło z nieco ponad 0 do 6,75. Na szczęście tam się zatrzymały. I bardzo dobrze, że polski bank centralny nie poszedł drogą, na którą próbowali go wpychać antyinflacyjni panikarze.
Ci, którzy - jak np. członkini RPP Joanna Tyrowicz - domagali się by poziom stóp był… wyższy od inflacji. Taka kuracja mogła się skończyć dla naszej gospodarki jak włożenie chorego na grypę do pieca na trzy zdrowaśki. Gdyby wtedy NBP puścił się poręczy (i ekonomicznego zdrowego rozsądku) to dziś mielibyśmy prognozę PKB na rok 2023 nie na poziomie 1 proc. Ale -2,5 proc. Na szczęście zwyciężył spokój. A nie panika. To dobrze dla Polski i dla Polaków.
Rafał Woś
Inne tematy w dziale Polityka