- Nasza gospodarka nie jest duża. Ale przy tak ogromnym sztormie w globalnej gospodarce tak naprawdę ta łódka, jaką jest Polska wcale sobie źle nie radzi. I to jest moim zdaniem dosyć ważna kwestia, bo nadal będziemy rozwijać się szybciej niż cała Unia Europejska w roku wielkiego spowalniania – mówi Salonowi 24 Piotr Arak, dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Po bardzo pesymistycznych prognozach dotyczących deficytu budżetowego, analitycy, a ostatnio premier Mateusz Morawiecki, na konferencji prasowej mówią o wręcz bardzo dobrych prognozach. Jak to jest z tym deficytem?
Piotr Arak: Rok najprawdopodobniej zamkniemy z trochę niższym deficytem sektora finansów publicznych, gdzieś pewnie okolicach 3 proc. w relacji do PKB. Głównie przez to, że poprzez dosyć wysoki wzrost gospodarczy w pierwszej połowie 2022 roku udało się zwiększyć przychody naszego budżetu. Dzięki temu wyniki finansowe budżetu centralnego są lepsze niż spodziewała się większość analityków. I to przełoży się na wynik finalny, kiedy będziemy mieli pełne dane dla roku 2022 i wszystkich instytucji sektora finansów publicznych, czyli także samorządów i funduszy celowych. Później czeka nas także rewizja PKB, które może być większe niż 5 proc. Wstępne szacunki GUS mówiły o wzroście 4,9 proc.
Jeszcze niedawno nastroje wśród ekonomistów były bardzo złe. Co się wydarzyło, że te wskaźniki są dużo bardziej optymistyczne?
Na to pytanie nie ma jednej prostej odpowiedzi, gdyż na pozytywne trendy złożyło się kilka czynników. Mieliśmy szereg różnych wydatków, które zostały wprowadzone po to, żeby ograniczyć konsekwencje społeczne podwyższonych cen nośników energetycznych na gospodarstw domowych. A przy wysokich cenach energii ten deficyt mógłby wystrzelić do bardzo wysokiego poziomu. Wydatki przeznaczone na cele ochronne mieściły się mniej więcej w średniej europejskiej. Dzięki temu, że mamy inny miks energetyczny niż mają przykładowo Niemcy czy Słowacja, nie musieliśmy aż tak dużo pieniędzy przeznaczać na ograniczanie cen gazu na naszym rynku. W związku z tym koszty budżetowe tego typu działań , nie były aż tak wysokie jak w innych krajach. Istotnym czynnikiem był też napływ uchodźców na rynek polski, co spowodowało podbicie wzrostu gospodarczego w roku 2022. To też sprawiło, że mieliśmy więcej wydatków konsumpcyjnych i ta konsumpcja w naszym kraju i w państwach regionu była bardzo wysoka. Było tak dlatego, że uchodźcy dokonywali zakupów produktów pierwszej potrzeby. Do tego przyłożyła się też relatywnie wysoka inflacja.
Tylko że wojna za naszą granicą wciąż trwa. Zima była dosyć łagodna, drożyznę odczuwa każdy, kto robi zakupy. Czy ten optymizm nie jest więc trochę przesadzony?
Rok 2023 nadal jest poważnym wyzwaniem. Pamiętajmy, że jest to okres, w którym mamy niższy zakładany realny wzrost gospodarczy. On będzie sięgał około 1 proc., lub trochę mniej, jak zakłada część pesymistycznych prognoz, lub trochę więcej, jak przewidują prognozy nieco bardziej optymistyczne. Niezależnie od tego, możliwości dodatkowego kreowania przychodów w sektorze finansów publicznych jest mniej. Są też mniejsze środki na dodatkowe wydatki. Więc sytuacja nie jest zła, ale nie jest też bardzo dobra. Po prostu jako kraj radzimy sobie nieźle na tle innych gospodarek europejskich. Zarówno ten deficyt, jak i dług nie wzbudza jakichś zasadniczych problemów. Dostrzegają to agencje ratingowe, widać to też w obecnych rentownościach polskich obligacji, wyzwaniem pozostanie wysokość deficytu strukturalnego, o ile nie powrócimy na ścieżkę wzrostu po 2023 roku.
Czy na to, że nie spełniły się te najczarniejsze scenariusze miał wpływ duży napływ uchodźców z Ukrainy, którego niektóre środowiska się obawiały, a on okazał się dla polskiej gospodarki wybawieniem?
Na samym początku wojny były obawy o to, że część mężczyzn, która pracuje w polskim sektorze przemysłowym i budowlanym, odpłynie z naszego rynku pracy, chcąc walczyć na froncie. To ryzyko zmaterializowało się tylko częściowo i w bardzo krótkim okresie, ponieważ bardzo szybko Ukraińcom udało się zebrać wystarczające rezerwy armii. Nie przyjmowali więc kolejnych rezerwistów. Po prostu nie mieliby nawet możliwości przeszkolenia tak wielu osób. Natomiast ludzie ci pozostali w Polsce, a szybko dołączyli do nich kolejni uchodźcy. Te osoby generują duże zyski dla polskiej gospodarki. Ale też przekazali spore transfery pieniężne na teren Ukrainy, pomagając swoim rodzinom, które są na miejscu. Pełnią więc także istotną funkcję stabilizującą na gospodarki ukraińskiej. Osoby te pracują w sektorze usługowym, ICT, budowlanym, przetwórstwa przemysłowego czy beauty; wiele z nich założyło firmy. Jest to zarówno z korzyścią dla samej ludności napływowej, jak i dla gospodarki polskiej. Te pozytywne efekty statystycznie już przestaną odgrywać rolę w tych kolejnych latach. Dosyć istotne jest to, co się będzie dalej działo z tą ludnością napływową. My zakładamy jednak, że Ukraina wygra wojnę, będzie miała granice takie jak przed 2014 rokiem, co sprawi, że część osób, które dzisiaj są na terenie Polski albo innych państw Europy Zachodniej, zdecyduje się na powrót do swojego kraju po to, żeby odbudowywać Ukrainę. Musimy się z tym liczyć. Życzę Ukraińcom, którzy przyjechali do Polski, by mogli wrócić do swojego kraju już po wojnie. Choć na pewno część osób zintegruje się bardziej, ukończy szkoły, założy przedsiębiorstwa i zdecyduje się pozostać w Polsce na dłuższy czas.
Wróćmy jednak do tych wskaźników. Deficyt, PKB i liczby bardzo pasjonują ekonomistów i ludzi biznesu, przeciętnych ludzi nie zajmują. Dla zwykłego Polaka liczy się to, czy stać go na przeżycie kolejnego miesiąca. Jakie z jego punktu widzenia jest znaczenie tych lepszych niż zakładano prognoz ekonomicznych?
Przede wszystkim prognozy te oznaczają, że nie należy bać się jakichś apokaliptycznych wizji rodem z rosyjskiej propagandy dotyczących tego, co się wydarzy z polskim państwem. Za naszą wschodnią granicą toczy się wojna, ale jesteśmy krajem bezpiecznym. Napływają do nas uchodźcy, a jednocześnie nie mamy żadnych negatywnych konsekwencji zarówno gospodarczych, jak i dla finansów publicznych. Fundamenty polskiej gospodarki są mocne. Sytuacja finansów publicznych jest pochodną tego, co się dzieje w gospodarce. No i dzięki temu wydatki, które są planowane w Polsce w najbliższych latach nie są zagrożone, zarówno jeżeli chodzi o wydatki publiczne na zbrojenia, jak i wydatki na ochronę zdrowia czy świadczenia społeczne. Nasza gospodarka nie jest duża. Ale przy tak ogromnym sztormie w globalnej gospodarce tak naprawdę ta łódka, jaką jest Polska wcale sobie źle nie radzi. I to jest moim zdaniem dosyć ważna kwestia, bo nadal będziemy rozwijać się szybciej niż cała Unia Europejska w roku wielkiego spowalniania.
Inflacja przekłada się na ceny i właśnie ten wskaźnik ludzi dotyka bezpośrednio. Jak Pana zdaniem będzie wyglądać wskaźnik inflacji w najbliższych miesiącach?
W tej chwili inflacja pozostaje najważniejszym problemem, który może uda się zatrzymać przez podnoszenie stóp procentowych po dwóch stronach Atlantyku. Natomiast nikt jeszcze nie ogłasza zwycięstwa. Na razie, będąc jeszcze przed odczytami lutowymi, zakładamy, że inflacja będzie w Polsce spadać po wiosennym szczycie. Sygnały ze Stanów Zjednoczonych są dosyć niepokojące, bo inflacja jest trochę powyżej konsensusu analityków, a dane z rynku pracy są zbyt dobre. To sugeruje, że bank centralny Stanów Zjednoczonych będzie nadal prowadził politykę podnoszenia stóp procentowych. Podobnie Europejski Bank Centralny. Jeżeli natomiast u nas inflacja rzeczywiście zacznie spadać, i nic nie wydarzy się dodatkowego, to na koniec roku może dojdziemy do poziomu jednocyfrowego. Inflacja wyniosłaby wtedy około 8-9 proc. Jeśli nic się nie zmieni, będziemy mogli powoli, oddychać z ulgą. Na razie jednak, tak jak większość bankowców, nie zgłaszałbym jeszcze żadnego triumfu, bo musimy poczekać na realne dane. Za wcześnie na ogłaszanie sukcesów w walce z inflacją.
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Gospodarka