Fernando Santos podczas oficjalnej prezentacji. fot. PAP/Leszek Szymański
Fernando Santos podczas oficjalnej prezentacji. fot. PAP/Leszek Szymański

Już w pierwszym dniu hejtuję Santosa. Ze szczerej sympatii do Portugalczyka

Redakcja Redakcja Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 21
Całkiem niedawno mieliśmy selekcjonera, który z uwagi na przesądy nie pozwalał przed meczem kierowcy autokaru cofać. Ja w zasadzie przesądny nie jestem, ale… trzech świeżo wybranych selekcjonerów zdarzyło mi się ostro po wyborze krytykować. Za każdym razem się myliłem – trenerzy ci osiągnęli z reprezentacją historyczne wyniki. W związku z tym, jako osoba dobrze życząca Biało-Czerwonym powinienem dziś selekcjonera zhejtować. A całkiem na serio – nawet w procesach kanonizacyjnych istnieje instytucja „adwokata diabła”. Kogoś, kto u kandydata na ołtarze szuka słabszych stron. Warto poszukać ich u portugalskiego szkoleniowca - pisze Przemysław Harczuk.

Zalety Fernando Santosa są powszechnie znane. To selekcjoner z wysokiej półki (według Michała Listkiewicza najwyższej – nawet top 5 w Europie). Prowadząc bardzo przeciętną (delikatnie mówiąc) Grecję dwa razy wyszedł z grupy na wielkich turniejach. Doszedł do ćwierćfinału mistrzostw Europy w Polsce i na Ukrainie w 2012 roku oraz 1/8 finału Mistrzostw Świata w Brazylii w roku 2014. Z Portugalią zdobył mistrzostwo Europy we Francji, w 2016 roku. Wygrał Ligę Narodów w edycji 2018/19. I tych niewątpliwych sukcesów nikt Portugalczykowi nie odbierze. Rzecz w tym, że tych osiągnięć mogło nie być. A kij w szprychy machiny Santosa mogli włożyć... Biało-Czerwoni. Nowy selekcjoner ma zapewnić sukcesy reprezentacji Polski, jednak również lekko pół żartem można stwierdzić, że w jakimś sensie to Polakom Fernando Santos zawdzięcza sukcesy swoje. Po kolei.

Wielka historia fartem pisana  

Na Euro 2012 w Polsce Grecy zremisowali w meczu otwarcia z Polską 1:1. Do przerwy to Biało-Czerwoni prowadzili, byli zespołem lepszym. W drugiej połowie posypało się wszystko. Podopieczni Franciszka Smudy stracili gola, oddali inicjatywę, Wojciech Szczęsny „zarobił” czerwoną  kartkę. Przemysław Tytoń broniąc rzut karny uratował Polaków przed porażką. Po fazie grupowej Orły odpadły, Grecy ulegli Niemcom dopiero w ćwierćfinale. Potem pojechali na Mistrzostwa Świata w Brazylii w roku 2014. Doszli do 1/8 finału, gdzie odpadli w rzutach karnych z Kostaryką. Była to jednak Kostaryka, która wygrała grupę z Urugwajem, Włochami i Anglią. Walkę o półfinał przegrała karnymi z Holandią. Santos z przeciętnej drużyny wycisnął wszystko. Grecja po kadencji Santosa nawet nie zbliżyła się do wcześniejszych wyników. A osiągnięcia z ekipą z Hellady dały Portugalczykowi przepustkę do prowadzenia reprezentacji własnego kraju. Otwarte jest jednak pytanie, czy stałoby się tak, gdyby Biało-Czerwoni dowieźli wynik na Narodowym w roku 2012.

Błaszczykowski ratuje Santosa

Ostatecznie Santos selekcjonerem Portugalii został i wdarł się z nią na sam szczyt. Choć drogę miał wyboistą. A bliski potknięcia był na drużynach Węgier i Polski. Piłkarze Santosa na Euro 2016 we Francji wyszli z grupy nie wygrywając meczu. Zremisowali 1:1 z Islandią, 0:0 z Austrią. Z Węgrami przegrywali już 1:3 ostatecznie zremisowali 3:3 i awansowali z trzeciego miejsca. 1/8 finału to wymęczone zwycięstwo 1:0 z Chorwacją, po golu w końcówce dogrywki. I znów kluczowy był mecz z Polską. Biało-Czerwoni prowadzili 1:0 po golu Lewandowskiego, wyrównał Renato Sanchez. Decydowały rzuty karne. Podopieczni Santosa trafiali wszystko. W drużynie Adama Nawałki nie strzelił Jakub Błaszczykowski. Polacy odpadli, a ekipa z Półwyspu Iberyjskiego w półfinale pokonała Walię, w finale Francję po dogrywce. W Polsce do dziś niektórzy rozpamiętują Euro 2016. Że gdyby Błaszczykowski trafił, kadra Nawałki byłaby w strefie medalowej, może nawet w wielkim finale. Ale wtedy nie byłoby historycznego sukcesu Portugalii Santosa.

Zwolennik paździerza, czy po prostu pragmatyk

To, że trener w drodze do największych sukcesów miał szczęście nie jest obciążeniem. Santos osiągał wyniki szczęśliwie, ale nieprzypadkowo. Wygrywanie spotkań w końcówkach, po brzydkiej grze, często jest zasługą właśnie szkoleniowca. Niepokoi jednak zarzucany trenerowi paskudny styl i niewykorzystanie potencjału ofensywnego zespołu. Choć trzeba oddać, że na mundialu w Rosji rozegrali Portugalczycy świetny mecz z Hiszpanami (3:3), cztery lata później w Katarze, rozbili Szwajcarię w kapitalnym meczu aż  6:1. Niektórzy widzieli już Portugalię w finale. Jednak w ćwierćfinale szczęście przestało Santosowi sprzyjać – jego zespół przegrał z Marokiem. W końcówce Pepe zmarnował doskonałą sytuację. Na pewno krzywdzące byłoby  stwierdzenie, że zespoły nowego selekcjonera Biało-Czerwonych grają wyłącznie paździerz. Fernando Santos nie jest trenerem ani w pełni defensywnym, ani ofensywnym, ale do bólu pragmatycznym. Futbol defensywny także może być porywający i widowiskowy. Jeśli jednak ktoś liczył, że nowy selekcjoner przestawi Polaków na grę zdecydowanie do przodu, opartą na posiadaniu piłki, mocno się rozczaruje.

Kluczowe pytanie – czy był ktoś lepszy?

Do wyboru Santosa trudno się przyczepić. Pod względem dorobku bije na głowę szkoleniowców polskich i wielu zagranicznych. Został mistrzem Europy, całkiem niedawno, bo w 2016 roku. Gdyby Pepe trafił w meczu z Marokiem, doprowadził do karnych i awansu Portugalczyków do najlepszej czwórki, wtedy ostatni mundial byłby kolejnym ogromnym sukcesem szkoleniowca. Ale kluczowe jest pytanie, czy byli kandydaci lepsi. Ja osobiście zawsze dla zasady wymieniam szkoleniowca, który nigdy już selekcjonerem nie zostanie,  ale pominięcie go kilkanaście lat temu to ogromny błąd i krzywda wyrządzona trenerowi wybitnemu. Chodzi o Henryka Kasperczaka, który był wielkim piłkarzem, prowadził z sukcesami kluby we Francji i reprezentacje w Afryce, gdzie zdobywał medale. To już było, minęło.  Ale Kasperczaka troszkę przypomina Herve Renard. Moim zdaniem francuski trener Arabii Saudyjskiej do prowadzenia Biało-Czerwonych nadawał się najlepiej. I nie chodzi o filmik, na którym krzyczał na piłkarzy – zachwycanie się nim było głupie. Ale o wcześniejsze, rzeczywiste dokonania.

Renard i sukcesy w Afryce

Renard zdobył mistrzostwo Afryki z Zambią – to jak wygrać Euro z zespołem Słowenii. Sukces powtórzył z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Dokonał tego w trakcie wymiany pokoleniowej, gdy największe gwiazdy iworyjskiej piłki kończyły karierę. A właśnie odmłodzenie kadry reprezentacja Polski prędzej czy później będzie musiała przejść. Francuski trener był też szkoleniowcem Maroka na MŚ w Rosji. Niektórzy twierdzą, że to on położył fundament pod późniejszą siłę reprezentacji Maroka, które było rewelacją MŚ w Katarze. Jednak tematu Francuza ostatecznie nie ma. A Santos jest opcją znacznie lepszą niż wymieniane w mediach kandydatury choćby Stevena Gerrarda, który piłkarzem był wyśmienitym, ale nie prowadził nigdy żadnej reprezentacji. Idiotyczne były ataki na Santosa, że się nie nadaje z uwagi na wiek (osiągali sukcesy i trenerzy starsi). Albo próby dyskredytowania go, bo jest Portugalczykiem jak „siwy bajerant Sousa, czy co gorsza Ricardo sa Pinto”. Jest natomiast jedna rzecz, która faktycznie może budzić niepokój.  

Zostawi pomnik, czy spaloną ziemię?

Chodzi o kwestię wpływu selekcjonera na przyszły rozwój polskiej piłki. Teoretycznie ma powstać cały system zarządzania kadrą, selekcjoner ma mieć wpływ też na piłkę młodzieżową, szkolenie. Ideał byłby taki, że za kilka lat szkoleniowiec odchodzi (oby po sukcesach). Ale ma już i wychowanych polskich następców i rozwiniętą piłkę młodzieżową, system szkolenia. Pytanie jednak, jak będzie to wyglądać w praktyce. W Grecji, którą prowadził Fernando Santos po jego odejściu załamało się wszystko. Reprezentacja tego kraju to dziś europejska czwarta liga. Z jednej strony świadczy to o trenerze dobrze. Był na tyle wybitny, że nikt nie jest w stanie nawiązać do jego sukcesów. Z drugiej strony istnieje obawa, że Santos osiągnie względny sukces z Lewandowskim i spółką. A za cztery lata odejdzie on, odejdzie Lewy, ale następców nie będzie, systemu szkolenia również. I owszem, doczekamy dobrych kilku lat reprezentacji, po których nastąpi zjazd w dół nie na pozycję obecną, ale do drugiej pięćdziesiątki rankingu FIFA. Czego oby nie było.

Odrobina dystansu

A na marginesie: Lat temu dwadzieścia trzy, selekcjonerem zostawał Jerzy Engel. W gronie moich znajomych z liceum mało kto się cieszył. Ja krytykowałem najostrzej. Tymczasem Engel po 16-letniej przerwie awansował na Mistrzostwa Świata. Kilka lat później krytykowałem nominację Leo Beenhakkera, który potem pierwszy raz w historii wprowadził Polskę na Mistrzostwa Europy. Wreszcie – w lokalnej gazecie na Grochowie, którą kierowałem, krytykowaliśmy nominację Adama Nawałki. Selekcjoner ten pokonał potem na Stadionie Narodowym ówczesnych mistrzów Świata Niemców. Awansował na Mistrzostwa Europy. Tam doszedł do ćwierćfinału, następnie awansował na Mundial. A więc patrząc z przymrużeniem oka, dobrze życząc reprezentacji, powinienem ostro krytykować świeżo upieczonych selekcjonerów. A całkiem na serio – Fernando Santos to wielkie nazwisko, trener z najwyższej półki. Wątpliwości budzi jednak jego pragmatyczny styl gry i to, na ile uda mu się faktycznie wpłynąć na system szkolenia i zarządzanie kadrą, reprezentacjami młodzieżowymi. Od teraz jednak trzymamy kciuki – o ostatecznej ocenie zdecydują gra i wyniki.

Przemysław Harczuk

Czytaj dalej:



Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj21 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (21)

Inne tematy w dziale Sport