Jeden z najwybitniejszych polskich ekspertów w sprawach byłej ZSRR, twórca i patron Ośrodka Studiów Wschodnich, doradca międzynarodowych instytucji i prezydentów USA, miał kompetencje, by doradzać firmie z Podlasia. Dotarcie do tego wniosku w polskim wymiarze sprawiedliwości zajęło 21 lat, ostateczny wyrok wydał Sąd Najwyższy. Kuriozalna sprawa, w której oskarżeni byli twórca OSW Marek Karp i przedsiębiorca Mirosław Ciełuszecki zmierza powoli do szczęśliwego finału. Szkoda, że trwało to ponad dwie dekady. A Marek wyroku nie dożył – mówi Ciełuszecki.
Przedsiębiorca ostatecznie uniewinniony
W środę Sąd Najwyższy jako „oczywiście bezzasadną” uznał kasację prokuratury w sprawie wyroku uniewinniającego w opisywanej przez nas wiele razy sprawie przedsiębiorcy Mirosława Ciełuszeckiego i firmy Farm Agro Planta. Proces zaczął się w 2002 roku. Przedsiębiorca i jego współpracownicy mieli według prokuratury „wyrządzić szkody w wielkim wymiarze”. Proces trwał 21 lat. Ciełuszecki stracił w tym czasie firmę i majątek. Współoskarżony w procesie Marek Karp uniewinnienia nie dożył. Zmarł 19 lat temu, na skutek powikłań po wypadku samochodowym, którego okoliczności do dziś pozostają niejasne. Z wyrokiem uniewinniającym nie zgodziła się prokuratura, która złożyła skargę kasacyjną w Sądzie Najwyższym. Ten kasację odrzucił.
Absurdalność zarzutów zwalała z nóg
Marek Karp to twórca i wieloletni dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich. Wybitny ekspert w dziedzinie wschodniej, który doradzał i polskim prezydentom oraz rządom, i Komisji Europejskiej i prezydentowi USA. Według prokuratury z Podlasia kompetencje Karpia były niewystarczające dla doradzania niewielkiej firmie w sprawach wschodnich.
– Zarzuty absurdalnością zwalały z nóg. Ewentualne skazanie byłoby pośrednio wyrokiem na Marka, na szczęście jest uniewinnienie. Nie odczuwam satysfakcji, raczej ulgę. Bo trudno być usatysfakcjonowanym faktem, że dojście do oczywistych wniosków zajmuje w naszym wymiarze sprawiedliwości aż 21 lat – mówi Ciełuszecki.
Marek Karp zmarł w 2004 roku. Okoliczności śmierci do dziś budzą emocje. 13 sierpnia 2004 roku wybitny ekspert uległ wypadkowi w drodze do Urzędu Celnego w Białej Podlaskiej. Jadący prawym pasem szosy tir z białoruską rejestracją nagle zjechał na lewy pas i uderzył w stojącego na poboczu opla dyrektora OSW. Ten wpadł pod maszynę rolniczą. Auto zostało zmiażdżone, ale Karp wypadek przeżył. Zdaniem świadków graniczyło to cudem. Ku zaskoczeniu wszystkich zaczął szybko dochodzić do zdrowia. A jednak miesiąc po wypadku, tuż przed wypisem, zmarł. W akcie zgonu jako przyczynę podano zator tętnicy płucnej. To oczywiście się zdarza, są jednak kwestie, które do dziś budzą wątpliwości i spekulacji medialnych. Media przypominały nie tylko śmierć przed samym wypisem, ale też fakt, że kilka tygodni czekano z sekcją zwłok. Wreszcie to, że sprawcy wypadku, białoruskiego kierowcy tira, Sierhija Z. nigdy w tej sprawie nawet nie przesłuchano.
Ośrodek Studiów Wschodnich, który powołał Marek Karp, wciąż jest kluczowym polskim think tankiem. I od kilkunastu lat nosi jego imię. Ale w sądach absurdalny proces toczył się wiele lat po jego śmierci. Ciełuszecki kilka miesięcy spędził w areszcie. Stracił dobrze prosperującą firmę i majątek. Do kuriozalnych sytuacji dochodziło w trakcie samego procesu.
Pełna świadomość straconego czasu
W sobotę w Salonie24 przypomnieliśmy kilka (a to tylko wierzchołek góry lodowej) absurdalnych i dziwnych sytuacji podczas procesu. Najbardziej charakterystyczne to jak biegły powiedział przed sądem, że "nie istnieje coś takiego, jak przelew bankowy ELIXIR". „Eliksir to kojarzy mi się z płynem” – wypalił biegły.
Inna biegła wprost przyznała, że jej opinia, gdyby była na potrzeby rynkowe, to byłaby inna (korzystna dla oskarżonego). Ale ponieważ jest przed sądem, to jest niekorzystna.
Sąd wziął w depozyt komputer stacjonarny (wielki, taki sprzed dwudziestu lat) i program do obsługi księgowej wart prawie sto tysięcy złotych. Sprzęt zaginął. Teraz Ciełuszecki musi płacić sądowi za przechowanie w trakcie procesu sprzętu jego firm – komputera stacjonarnego i oprogramowania. Dokładnie tego, które sąd (ewentualnie prokurator, lub biegły) zgubił. Ciełuszecki musi więc zapłacić prawie 20 tysięcy złotych.
Po środowej decyzji Sądu Najwyższego powiedział, że z jednej strony odczuwa ulgę, gdyż kończy się trwający dwie dekady absurdalny maraton. Jest pełne uniewinnienie. Z drugiej, ma świadomość straconego czasu, upadku firmy. Tego, że staranie o odszkodowanie w sprawie będzie trwać długo. Wreszcie, że spłaca raty za własny sprzęt, który sąd zgubił. Do sprawy będziemy jeszcze wracać.
PH
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo