Atak z terenu Białorusi opłacałby się na wąskim pasie przy samej granicy z Polską. Po to, by strategicznie odciąć Ukrainę od dostaw broni z Zachodu. To by była sytuacja niezwykle groźna dla Polski. Bo liczba incydentów na granicy bardzo by wzrosła. A na przekroczenie granicy przez rosyjskich żołnierzy nasi musieliby reagować otwarciem ognia. Pod tym względem byłoby groźnie – mówi Salonowi 24 prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych, Uniwersytet Łódzki.
Prezydent Wołodimir Żełenski udaje się z wizytą do Stanów Zjednoczonych. Czego spodziewa się Pan po tej wizycie?
Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: Przede wszystkim zwiększenia dostaw systemów nowoczesnego uzbrojenia, których Ukraina najbardziej potrzebuje. Chodzi o uzbrojenie przeciwrakietowe, przeciwlotnicze. Oczekuję też twardej deklaracji dalszego wsparcia Waszyngtonu dla Kijowa. Stany Zjednoczone są najważniejszym sojusznikiem Ukrainy. Oczywiście warto podkreślić, że Polska jest drugim co do wielkości państwem wspierającym Ukrainę. Ale to Stany Zjednoczone są supermocarstwem, mają znaczenie strategiczne. I stąd ta wizyta.
Wołodymyr Zełenski leci do USA. Internauci zwracają uwagę na tajemniczy lot
W Wigilię Bożego Narodzenia minie 10 miesięcy od rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. I z jednej strony Rosja nie osiągnęła głównego celu, jakim było szybkie rozbicie i opanowanie kraju, zamontowanie marionetkowego rządu. Poniosła szereg kompromitujących wręcz porażek. Z drugiej strony wciąż Rosjanie dokonują bestialskich ataków i zbrodni na ludności cywilnej. Słyszy się o kolejnej ofensywie. Putin ewidentnie gra na wyniszczenie i dokonywanie zbrodni, by zgasić ducha ukraińskiego?
Myślę, że skutek jest odwrotny. Ukraińcy mają świadomość, że kapitulacja nie ratuje życia, że jak złożą broń to będą mordowani bezbronni. Obrazki z Buczy, czy Irpienia dokładnie przypominają Katyń, czy operację polską NKWD. Śmierć z kulą w potylicy nie jest żadną alternatywą dla walki. Złamanie woli oporu Ukrainy nie nastąpi. Celem Rosji jest likwidacja państwa ukraińskiego. I środkiem do osiągnięcia tego celu jest likwidacja elit, które mogłyby stworzyć państwo. Ukraińcy doskonale sobie z tego zdają sprawę.
Jakie są cele Rosjan na dziś?
Tu jest trudno prognozować. Bo patrząc realnie, gdybyśmy chcieli oceniać od strony racjonalnej, to pełna inwazja 24 lutego była krokiem absolutnie nieracjonalnym. Rosjanie zgromadzili 170 tysięcy żołnierzy wokół granicy, a Ukraina miała 200 tysięcy w służbie czynnej i 240 tysięcy rezerwistów nie po przeszkoleniu pokoleniowym ale weteranów z Donbasu. Więc przeświadczenie planistów rosyjskich, że w 170 tysięcy pokonają Ukraińców było nielogiczne. I niemal wszyscy analitycy byli przekonani, że Rosja straszy, żadnej wojny nie będzie. Jedynie ci, co wiedzieli, że Rosjanie gromadzą krew w szpitalach przy granicy domyślali się, że to na poważnie. Ale samo działanie Rosjan było nielogiczne. Nie można więc powiedzieć, że są jakieś działania tak szalone, że Putin tego nie zrobi. Bo jak widzimy, może zrobić wszystko.
W poniedziałek Putin odwiedził Łukaszenkę, którego chce najprawdopodobniej wciągnąć w wojnę. Białoruski dyktator przede wszystkim chce przetrwać, więc z jego punktu widzenia ładowanie się w wojnę nie ma sensu?
Przetrwać chcą obaj. Tyle, że w interesie Putina jest wygrać wojnę za wszelką cenę. Bo porażka sprawi, że straci władzę, a co za tym idzie zapewne i życie. W przypadku Łukaszenki wojna byłaby ogromnym ryzykiem. Choć akurat od strony strategicznej atak ze strony Białorusi byłby z punktu widzenia Rosji logiczny. Przy czym od razu sprostuję jedną rzecz – patrząc na mapę wydaje się, że atak na całej długości granicy białorusko-ukraińskiej dałby Rosji ogromną przewagę. W rzeczywistości na większości tej granicy są bagna, jeziora, to nie jest teren dobry do zmasowanego ataku wojsk pancernych.
Natomiast atak opłacałby się na wąskim pasie przy samej granicy z Polską. Po to, by strategicznie odciąć Ukrainę od dostaw broni z Zachodu. To by była sytuacja niezwykle groźna dla Polski. Bo liczba incydentów na granicy bardzo by wzrosła. A na przekroczenie granicy przez rosyjskich żołnierzy nasi musieliby reagować otwarciem ognia. drugiej strony, wcale nie jest powiedziane, że taki atak ze strony Białorusi by się udał. Podobnie jak nie wiemy, jak zachowaliby się sami żołnierze białoruscy.
Nie wiemy, choć mimo wszystko na razie owszem są Białorusini walczący po stronie Ukrainy, ale jakichś masowych buntów tam nie ma.
Mentalnie wygląda to tak – jak normalni ludzie siedzą w domach, czy koszarach, to siedzą. Mogą nawet wykonywać głupie rozkazy. Ale jeśli maja nagle iść na wojnę, i mają do wyboru jak Polacy w 1863 roku iść w rosyjskim mundurze na Kaukaz albo z kosą do Kampinosu, to idą z kosą do Kampinosu. Tradycja Powstania Styczniowego jest żywa także wśród wielu Białorusinów. Poza tym pamiętajmy, że armia białoruska jest już mocno wydrenowana przez Rosjan ze sprzętu.
Poza tym Białorusini idąc na tę wojnę nie mieliby tak, jak Rosjanie 24 lutego nadziei, że idą po zwycięską, ale raczej byliby przekonani, że poniosą klęskę. Co więcej, mamy już walczące po stronie ukraińskiej dwa białoruskie bataliony, im. Kostusia Kalinowskiego i hetmana Ostrogskiego. Nie ma pewności, czy żołnierze białoruscy masowo nie przechodziliby do tych oddziałów. Potencjał dla buntu na Białorusi wzrósłby radykalnie. Łukaszenka doskonale o tym wie. Dlatego nie jest w jego interesie dołączać do wojny, na której może tylko stracić.
Rozmawiał Przemysław Harczuk
Przeczytaj też:
Wybuch w Komendzie Głównej Policji. Zdecydowana reakcja Ukraińców
„Niezatapialny padł przez granatnik. Wkrótce nie będzie już komendantem”
Inne tematy w dziale Polityka