Przede wszystkim jak się otrzymuje tego typu prezenty, to się je zgłasza na granicy. Należało też sprawdzić sprzęt pirotechnicznie. Nie ma co zrzucać czegoś na Rosjan, czy kogokolwiek innego, skoro po prostu widać, że w sposób rażący nie dopełniono procedur – mówi Salonowi 24 nadkomisarz Dariusz Loranty, były oficer policji, negocjator, dowódca zespołu negocjatorów policyjnych.
Nie milkną echa wybuchu w Komendzie Głównej Policji. Po strzale z granatnika ranny został Komendant Główny. Co się stało, kto jest odpowiedzialny?
Nadkom. Dariusz Loranty: Ten incydent w Komendzie Głównej Policji jednoznacznie świadczy o niezastosowaniu procedur, zlekceważeniu sytuacyjnym i niedopełnieniu zasad bezpieczeństwa. Całkowitym zlekceważeniu tych zasad.
Przeczytaj też:
Wybuch w Komendzie Głównej Policji - nowe informacje
MSWiA po zdarzeniu informowało, że eksplodował prezent od strony ukraińskiej. Jak to jest, że najważniejszy człowiek w polskiej policji otrzymuje broń od szefa innych służb, a potem okazuje się, że broń nie jest repliką?
Żeby państwo mieli świadomość – dawanie sobie nawzajem broni przez policjantów jest dość częstą praktyką. Komendant policji daje swojemu odpowiednikowi takie prezenty, sam je dostaje. Zazwyczaj są to repliki broni, także hełmy, kamizelki, pałki, czasem i oryginalna broń. Jeśli jest to replika, to jest zewnętrznie identyczna, ale w środku nie posiada żadnego mechanizmu broni. W przypadku oryginału to prawdziwa broń, ale zagwożdżona. Czyli niemogąca wystrzelić. Zapewne nasz komendant pomyślał sobie, że skoro dostał taki sprzęt, to prawdopodobnie dostał sprzęt niedziałający. Nie wziął pod uwagę, że był to oryginał niezagwożdżony.
W jaki sposób – trzymając się tezy, że był to prezent – taki sprzęt wjechał w ogóle do Polski?
Tu były oczywiste błędy proceduralne. Wjazd bez stosownej dokumentacji, która powinna być wykonana przez służbę celną. Ale także sam sposób obchodzenia się. Oczywiście nie wiemy jak dokładnie to było, ale wg mojej wersji kryminalistycznej, komendant w swoim gabinecie po prostu nacisnął na spust. Całe szczęście, że broń skierowana była w dół, więc przebiła „tylko” strop.
Proszę państwa! Ten strop miał 40 centymetrów grubości, jest to solidna żelbetonowa konstrukcja. A mimo to są uszkodzenia, zrobił się otwór. Proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby to wystrzeliło w okno. Przebiłoby szybę, trafiło w sąsiedni budynek, niszcząc pomieszczenie w w nim się znajdujące. Tego typu granatnik przebija bez problemu pancerz czołgowy! A więc i tak szczęśliwie wszystko się skończyło.
Co do przyczyn pojawiły się doniesienia medialne mówiące, że to robota Rosji, nawet zamach na komendanta?
Gdyby wierzyć, że tu było działanie jakichś służb rosyjskich, czy mafii, to musiałby zadziałać mechanizm czasowy, nastawiony na konkretną godzinę wybuchu, na przykład 72 godziny po wręczeniu. Ewentualnie musiałby ten ładunek zostać odpalony zdalnie, przy pomocy specjalistycznego sprzętu. Ale o żadnych śladach tego typu mechanizmów nie słyszymy. Jeśli zaś był to zwyczajny ładunek działający na skutek wstrząsu, to przekazywanie go byłoby niezasadne z punktu widzenia zamachowca.
Proszę zwrócić uwagę, że ten granatnik był wieziony luzem samochodem zza granicy do Warszawy. Mógłby eksplodować gdziekolwiek po drodze. Nie, nie ma sensu mnożyć teorii spiskowych. Tu widzimy raczej rażący przykład niedochowania procedur. Przede wszystkim jak się otrzymuje tego typu prezenty, to się zgłasza je na granicy. Należało też sprawdzić sprzęt pirotechnicznie. Policja ma najlepszych pirotechników w kraju na Szczęśliwicach. Ale jeśli nawet im komendant nie ufał, mógł poprosić o sprawdzenie granatnika specjalistów ze Służby Ochrony Państwa.
Oni są dostępni 24 godziny na dobę. I wykorzystywani właśnie do sprawdzania tego typu zagrożeń. Więc nie ma co zrzucać czegoś na Rosjan, skoro po prostu widać, że w sposób rażący nie dopełniono procedur.
Czy będą jakieś konsekwencje dyscyplinarne tego wydarzenia?
No cóż, pan komendant był niezatapialnym szefem policji. Bo nie było chyba drugiego komendanta głównego, który przetrwałby dwóch ministrów spraw wewnętrznych. W czasie swojej kadencji był pod ostrzałem i frakcji rządowych i opozycji, po protestach feministek. Przeciwko niemu protestowało też wielu policjantów. Mimo to komendant był niezatapialny. Do tej pory, bo teraz chyba padnie w wyniku strzału z granatnika. Pamiętajmy, że i tak może mówić o wielkim szczęściu. Broń, która wystrzeliła nie może być używana w pomieszczeniach zamkniętych. Siła jej rażenia jest ogromna. I nim na pewno rzuciło o ścianę, zdemolowało wszystkie meble, na pewno jest solidnie poobijany, może i poparzony.
Złamanie procedur jest jednak rażące, spowodowanie zagrożenia olbrzymie. Natomiast na pewno politycznie, z punktu widzenia władzy nie byłoby zasadne wyciąganie konsekwencji teraz. Sądzę, że w najbliższych dniach powstaną kolejne teorie spiskowe, mówiące o zamachu. Potem będą święta, sprawa troszkę przycichnie. A na początku roku komendant sam poda się do dymisji. Jeżeli opozycja będzie w tej sprawie mocna i aktywna, a temat będzie głośny, przejdzie na emeryturę. Jeśli zaś sprawa trochę przycichnie, trafi gdzieś na oficera łącznikowego. Ale szefem policji już nie będzie.
Rozmawiał Przemysław Harczuk
Przeczytaj też:
Nieoficjalnie wiadomo, kto strzelił z granatnika w Komendzie Głównej Policji
Prezydent zawetował lex Czarnek. "Im mniej tarć i awantur, tym lepiej"
Inne tematy w dziale Społeczeństwo