Miała być ostateczna kompromitacja i śmierć futbolu. Jest jedna z najlepszych piłkarskich imprez jakie pamiętam.
Ponarzekali? Pojęczeli? Pomanifestowali swoje moralne oburzenie? Na złą FIFę i na petrodolary z Zatoki Perskiej oraz na to, że Katar nie bardzo się przejął europejską histerią w sprawie ich mundialu. Już mamy to odhaczone? No to może czas docenić fakt, że dostaliśmy - jak na razie - jedne z najciekawszych od lat futbolowych mistrzostw.
Polecamy:
Mundial w Katarze. Jest ciekawie
Po pierwsze: trudno zaprzeczyć, że jest ciekawie. Czuje to człowiek natychmiast. Uderza w nozdrza jak zmiana powietrza po długiej podróży nad morze. Zwłaszcza jeśli ktoś śledzi klubową piłkę na bieżąco i nasiąkł już tym znurzeniem, które przynoszą coraz bardziej zmonopolizowane przez garstkę krezusów rozgrywki Ligii Mistrzów. Nie mówiąc już nawet o większości lig krajowych, gdzie jedyna wątpliwość na otwarciu nowego sezonu polega na tym, czy wygra Real czy może Barcelona.
Albo Bayern Monachium czy może jednak… Bayern Monachium? I łapie się człowiek na tym, że się od piłkarskich niespodzianek po prostu odzwyczaił. Już nawet nie bierze pod uwagę, że słabiak może ograć dużego i zmusić go do łez.
A tutaj znów to mamy. Nieznana z sukcesów na szczeblu mundialowym Japonia może przegrywać cały mecz z Niemcami, by potem - w kilka minut - z nimi wygrać. Następnie ta sama Japonia przegrywa z Kostaryką. Która to Kostaryka wcześniej dostała lanie od Hiszpanii. Gdy jednak Hiszpania i Japonia spotykają się na boisku to „Samuraje” w pięć minut z 0-1 wychodzą na 2-1. I wyrzucają w ten sposób z turnieju czterokrotnych mistrzów świata Niemców. Którzy płaczą po końcowym gwizdku choć wygrali 4-2 po dramatycznym boju ze skazywaną na pożarcie Kostaryką. Przecież to jest scenariusz prawdziwego thrillera od Alfreda Hitchcocka! A Maroko pokonujące faworyzowanych Belgów i wychodząca z grupy z pierwszego miejsca? Przed wicemistrzami świata Chorwatami.
Mundial nie zawodzi
A Arabia Saudyjska wygrywająca w pierwszym meczu z Argentyną Messiego? Nie, pod tym względem mundial w Katarze absolutnie nie zawodzi. A przecież mamy jeszcze przed sobą całą fazę pucharową. I niby zawsze tak było. W Italia ’90 Kamerun jak burza wparował do ćwierćfinałów ulegając dopiero po dramatycznej walce Anglikom Linekera i Shiltona. W 1994 w USA mieliśmy cały wysp nieoczekiwanych rewelacji z półfinalistami Szwedami i Bułgarami (Christo Stoiczkow!) na czele. W 2002 w stawce ostro mieszali Turcy. W 2010 przypomniał o sobie po latach nieurodzaju stary mistrz Urugwaj. W 2018 wicemistrzami świata zostali Chorwaci. A jednak - jak dotąd - mam wrażenie, że w Katarze jest pod tym względem jakoś szczególnie urodzajnie.
Po drugie, od lat obserwuję jak sprytnie FIFA zarządza najpopularniejszym sportem świata. Z jednej strony jest oczywiście aspekt komercyjny (tu będę się upierał, że piłka reprezentacyjna nie jest jeszcze - dzięki Bogu - tak pieniądzocentryczna jak futbol klubowy organizowany przez UEFA). Z drugiej warto zauważyć wyczucie, z jakim władze światowego futbolu mieszają tradycję z nowinkarstwem. Sprawiając, że zwolennicy obu tych nurtów wciąż się na nich ostatecznie nie obrazili i nie machnęli ręką na całą tę zabawę. Mamy więc co cztery lata na mistrzostwach pakiet mniej lub bardziej delikatnych zmian w różnych drobnych - ale z punktu widzenia kibiców upierdliwych - sprawach. Tak było, gdy w 2014 wprowadzono do gry sędziowski sprej. Co ukróciło irytujący proceder przesuwania się muru przed wykonanie wolnego oraz niekończące się targi o owe 9,15 metra, które powinno go dzielić od wykonującego rzut wolny.
VAR i doliczanie czasu gry
Na tym mundialu mamy doliczanie czasu gry - czasem o dobre 10 minut. Co w znaczący sposób zmniejsza wielki pokaz polegiwania na murawie w ostatnim kwadransie przez graczy drużyny z wyniku zadowolonej. No i jest VAR. Już lepszy i używany rozsądniej niż to było cztery lata temu. Wczoraj - w meczu Niemiec z Kostaryką - mieliśmy wreszcie kobiecy skład sędziowski. To też jest znaczna zmiana. Ale jednocześnie przy tych wszystkich ulepszeniach sedno futbolu zostaje zachowane. Nikt nie powiększył dotąd bramek ani nie zlikwidował spalonych. Piłka to nadal gra dla 22 facetów, którzy przez 90 minut uganiają się za piłką. Choć już nie jest tak - dodajmy zgryźliwie - że zawsze wygrywają Niemcy.
I wreszcie po trzecie. Polska gra w tych mistrzostwach dalej. I jest - po raz pierwszy od 1986 roku - w gronie szesnastu najlepszych. Ktoś powie, że styl słaby. Możliwe. Ale dopóki piłka w grze ciągle jest nadzieja na przełom. Jak w Hiszpanii w roku 1982, gdzie pierwsze dwa mecze (z Kamerunem i Włochami) też były pokazem antyfutbolu. A potem było trzecie miejsce, hat trick Bońka, legendarne tańce Smolarka z piłką przy narożnej chorągiewce. I wreszcie pokonanie Francji w małym finale. W Katarze też nadal jest nadzieja - przynajmniej do niedzieli. A nadzieja jest w sporcie - a pewnie i w życiu też - najważniejsza.
Rafał Woś
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka