Gdy czytam komentarze po meczu Polski z Argentyną mam wrażenie, że przegraliśmy z San Marino zajmując ostatnie miejsce w najsłabszej dywizji Ligi Narodów UEFA, a nie z głównym faworytem do złota, pierwszy raz od 36 lat awansując (w identycznym stylu i podobnych okolicznościach jak wtedy) do 1/8 finału Mistrzostw Świata. Najbardziej irytują głosy domorosłych mędrków, co to mecz obejrzą co cztery lata, a potem w mediach społecznościowych bredzą coś, że Lewandowski nie umie grać w piłkę. Litości... – pisze dziennikarz Salon24 Przemysław Harczuk.
Żeby było jasne – widziałem transmisję, trudno zachwycać się po przegranym wyraźnie meczu. Polacy zagrali bardzo źle. Ale też pamiętajmy, że przed turniejem cztery punkty i wyjście z cholernie trudnej grupy każdy brałby w ciemno. Argentyna, czyli faworyt do tytułu, nieobliczalna Arabia Saudyjska, Meksyk, który wychodził z grupy od 1994 roku zawsze. Jedynym zaskoczeniem był fakt, że Argentyna przed meczem z Polską nie była pewna awansu. Wszyscy myśleli, że w ostatniej kolejce Messi i spółka mieć będą sześć punktów i zapewnione wyjście z grupy, a Polska i Meksyk będą walczyć korespondencyjnie. Choć po prawdzie, był to optymizm dyżurny, w awans Biało-Czerwonych wierzył mało kto.
Bez balonika. W drużynę nie wierzył nikt
Przed turniejem nie było pompowania balonika, w reprezentację prawie nikt nie wierzył. Nie brak było komentarzy, że będzie znów tryptyk – mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor. Z tym, że tym razem nie będzie nawet punktu. Stało się inaczej. Polacy po bezbarwnym meczu zremisowali 0:0 z Meksykiem. Po przeciętnym (ale z przebłyskami dobrej gry) wygrali z Arabią Saudyjską 2:0. I w marnym stylu, przegrali z mocną Argentyną, zapewniając sobie jednak awans do drugiej rundy. Jakie były reakcje w Polsce? Po remisie z Meksykiem rozdzieranie szat, po wygranej z Arabią euforia, po awansie w przegranym meczu, stypa. Paradne były komentarze jednego z internautów, który po meczu z Arabią widział nas w wielkim finale, z Pucharem Świata, po porażce z Argentyną wzywał do rozwiązania PZPN. Dziwią komentarze Tomasza Hajty, który wypalił w studiu, że woli odpaść jak Dania, niż awansować jak Polska. Akurat ten były reprezentant powinien uważać na to, co mówi.
Hajto stał się memem, gdy memów jeszcze nie było
Przypomnę, że 20 lat temu drużyna z Hajtą w składzie grała na MŚ z Portugalią „mecz o wszystko”. Przegrała 0:4, a Hajto był wkręcany w boisko przez strzelca trzech goli Pedro Pauletę. Po koreańskim mundialu w Polsce krążył wśród kibiców suchar, jak to jeden z piłkarzy po sromotnie przegranym mundialu, kryjąc się przed kibicami poszedł do sklepu w przebraniu zakonnicy. „Siostro Wałdoch, siostro Wałdoch” – usłyszał ze zdziwieniem. „To ja, siostra Hajto” – powiedziała ściszonym głosem druga osoba w habicie. Nie chodzi o hejtowanie byłych reprezentantów. Mieli w kadrze wielkie chwile, Wałdoch zdobył medal olimpijski był i jest instytucją w Niemczech. Hajto też był solidnym graczem w klubach Bundesligi. Zapewnili awans do MŚ po 16 latach przerwy. Ale po występie w Korei Hajto stał się memem w czasach, gdy memów jeszcze nie było. I powiem szczerze, nie oceniam Duńczyków, ale wolę awansować jak Polska, niż odpadać jak Hajto w starciu z Portugalią.
Futbolowi analfabeci z sieci
Ale dajmy już spokój Tomaszowi Hajcie. Choć po swoim doświadczeniu mundialowym zasłużony reprezentant powinien ugryźć się w język komentując występ młodszych kolegów, zna się na piłce, sporo doświadczył, ma prawo do opinii, nawet kontrowersyjnej. Znacznie gorzej, że przy okazji mistrzostw, jak zawsze objawiają się „znawcy”, którzy na co dzień piłki nie śledzą. Zainteresowanie co cztery lata jest ich prawem. Kategoryczne sądy na temat czegoś, na czym się nie znają, głupotą. Sześć lat temu, gdy kadra Nawałki odniosła realny sukces, wchodząc do ćwierćfinału mistrzostw Europy pojawiły się w sieci komentarze, by wyrzucać z kadry Jakuba Błaszczykowskiego. Jednego z najlepszych piłkarzy turnieju, który jednak przestrzelił karnego z Portugalią. Były wpisy, że popularność Lewandowskiego, Piszczka, Błaszczykowskiego, którzy robili furorę w Bundeslidze świadczy o... skolonializowaniu Polski przez Niemcy. Po meczu z Argentyną przeczytałem, że Lewandowski nie umie grać w piłkę, i teraz widać, że na złotą piłkę zasłużył Messi, a Lewandowski nie.
Prawda o Lewym, prawda o kadrze
Opinie futbolowych analfabetów nie uwzględniają faktu, że „Lewy” w klubie ma zawodników światowej klasy na każdej pozycji. Messi ma ich w klubie i reprezentacji. Kapitan reprezentacji Polski bywa w kadrze osamotniony. Ale klubowo, w roku 2020 Bayern z Polakiem w składzie rozbił Barcę Leo. A potem wygrał Ligę Mistrzów. Złota Piłka za tamten rok „Lewemu” się należała, ale plebiscyt odwołano, co samo w sobie jest niefajne. Tu dochodzimy do prawdziwego powodu brzydkiej gry Polaków. Oczywiście taktyka jest defensywna. Ale i gra nastawiona na obronę może być porywająca, widowiskowa. Muszą być jednak nie tylko napastnicy i bramkarz, ale też ci, którzy tych świetnych napastników obsłużą. Albo bardzo szybcy obrońcy, których nie mamy, a którzy szybkim wprowadzaniem piłki uruchamiają błyskawiczne kontry, albo szybcy pomocnicy defensywni, którzy błyskawicznie przeniosą grę na połowę przeciwnika. Krychowiak jaki jest, każdy widzi. A lepszych nie ma. Jeśli jest dziura w środku to gra będzie wyglądać, jak wygląda. (Dalsza część tekstu na kolejnej stronie)
Skrzydła (bez)nadziei?
No, chyba, że główną rolę przejmą skrzydłowi. Kadra Adama Nawałki na Euro 2016 grała defensywnie, ale mogła się podobać. Bo były skrzydła – Jakub Błaszczykowski i Kamil Grosicki to legendy reprezentacji. A wchodził jeszcze młodziutki wtedy Bartosz Kapustka. W ostatnich latach skrzydłowych nie było wcale. Teraz się pojawili w klubach, ale w reprezentacji na razie nie błyszczą tak, jak powinni. Nicola Zalewski spalił się w meczu z Meksykiem, Jakub Kamiński i Michał Skóraś nie pokazali nawet 30 proc. możliwości. Przemysław Frankowski haruje, nie można się przyczepić, ale w ofensywie poza jednym świetnym zagraniem z Arabią nie pokazał wiele. A na końcówkę meczu i podmęczonego rywala można zawsze spróbować wprowadzić weterana Kamila Grosickiego. To właśnie skrzydła, które obsłużą naszych dobrych napastników, są jedynym, co pozwala nam się dziś łudzić. Nie, że wygramy, czy przejdziemy choć po karnych – z Francją szanse są na to mizerne – ale, że zaprezentujemy się dużo lepiej.
Podróż sentymentalna
Mała osobista refleksja. 11 czerwca 1986 roku, miałem 6 lat. Pierwszy świadomy mecz przed telewizorem z mamą, tatą, śp. Dziadkiem. Mistrzostwa Świata Meksyk 1986. Polska grała z Anglią, w Monterrey. 0:3 już po 34 minutach. Takim wynikiem skończyło się spotkanie. Gra chyba jeszcze słabsza niż teraz z Argentyną. Zresztą cały turniej w wykonaniu Biało-Czerwonych bardzo przypominał obecne mistrzostwa. 0:0 z Marokiem – piach jak z Meksykiem. 1:0 z Portugalią, wymęczone, bramka śp. Włodzimierza Smolarka, gdzie piłka wtoczyła się do bramki. Gra raczej brzydsza niż z Arabią. I wspomniana porażka z Anglią. Awans z trzeciego miejsca, dzięki Maroku, które pokonało Portugalię. A w 1/8 wielka Brazylia, podobnie jak dziś wielka Francja. Obejrzałem ponownie, po latach, wszystkie tamte mecze. Są dostępne w sieci. I o ile pierwsze trzy spotkania były bardzo brzydkie, tak pojedynek z Brazylią, choć przegrany 0:4 był… bardzo dobry. Wynik zupełnie nie oddaje tego, co działo się na boisku.
Przepiękne 0:4
W pierwszej połowie Biało-Czerwoni obili słupek i poprzeczkę (słynna bomba Jana Karasia). Do przerwy Canarinhos prowadzili 1:0 po kontrowersyjnym karnym. Był strzał przewrotką Zbigniewa Bońka, minimalnie obok bramki. Trzy gole Brazylii, ale jeden także z karnego. Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Ponieważ pamiętam to, co działo się potem. Przegrane eliminacje kolejnych trzech mundiali i czterech mistrzostw Europy. Jeden sukces to srebro olimpijskie ale na igrzyskach grają młodzieżowcy. I wtedy ciągłe narzekania, że nas nie ma, że nie kwalifikujemy się. Że wspaniale byłoby awansować, powtórzyć wynik z Meksyku w 1986 roku. No, to powtórzyli i wynik, i grę. I jest stypa, jakbyśmy odpadli z San Marino w meczu o przedostatnie miejsce w najsłabszej grupie Ligi Narodów. Oczywiście, we Francji w 2016 roku było lepiej. Ale Krychowiak był w życiowej formie, na skrzydłach szaleli Błaszczykowski z Grosikiem. Dziś tego nie ma. Taki jest stan polskiej piłki.
Fala ignorancji kiedyś się uspokoi
W latach 2000 mieliśmy dobrych bramkarzy, dziś są bramkarze i napastnicy. Ale gdzie indziej jest gorzej, dysproporcja między pozycjami jest ogromna, chyba największa wśród drużyn grających w tych mistrzostwach. Na prawdziwą ocenę przyjdzie czas po turnieju. Dostaniemy od Francji 0:8, będzie krytyczna. 2:4 po niezłym meczu – jest do przyjęcia, odzwierciedli prawdziwą pozycję naszej kadry. Sprawienie sensacji, wygrana, bądź awans po karnych byłyby ogromnym sukcesem. Na cuda nie ma co się nastawiać. Ważne, by w kadrze wprowadzać zmiany, by gra nawet defensywna zaczęła się podobać. Okazja już w niedzielę, potem eliminacje Euro, z łatwą grupą. A komentarze zarówno tych, co po Argentynie organizują stypę, odmawiając umiejętności Lewandowskiemu, jak i tych (często tych samych), co po Arabii widzieli Polskę z Pucharem Świata, świadczą albo o skrajnej niewiedzy, albo o jakimś rozedrganiu emocjonalnym. Na czas mistrzostw może wyłączmy społecznościówki. Po turnieju się uspokoi, a kolejna fala ignorancji nadejdzie w czasie następnego turnieju.
Przemysław Harczuk
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Sport