Rafał Woś każe nam odczepić się od mundialu w Katarze. Argumenty na podstawie których każe nam to robić, są delikatnie bardzo mówiąc, bezsensowne. Im dłużej się nad nimi zastanowić, tym bezsensowne są bardziej. Bo można się mistrzostwami cieszyć. Ale organizację kupionego turnieju w kraju zbrodniczym, w dodatku na piłkarskiej pustyni krytykować trzeba.
Przede wszystkim Rafał Woś pisze, że należy cieszyć się mistrzostwami świata. Nikt mu tego nie broni. Ale radość z punktu (choć już nie gry) Polaków, gry Hiszpanów, Francuzów, Anglików, nie musi oznaczać akceptacji dla faktu, że mistrzostwa Świata drugi raz z rzędu odbywają się w kraju totalitarnym. Że piękne stadiony na potrzeby turnieju zbudowali niewolnicy, w fatalnych warunkach, a ludziom (tym co przeżyli) nie zapłacono. Nikt nie zabrania Wosiowi zachwycać się cudownym, bajecznym trafieniem Richarlisonna. Ale zachwyt nad grą brazylijskiego czarodzieja (narodziny nowej legendy mistrzostw?) nie musi oznaczać akceptacji dla rozgrywania turnieju w kraju, gdzie kobieta jest przedmiotem, chrześcijanie podludźmi, a sama organizacja mistrzostw została przyznana dzięki korupcji, co wykazały dziennikarskie śledztwa.
Między krytyką a bojkotem
Krytyka nie musi oznaczać bojkotu. Jesse Owens, Afroamerykanin, który zdobył olimpijskie złoto podczas Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku, na oczach wściekłego Hitlera i innych przywódców nazistowskich Niemiec jest dziś legendą. Nie byłby nią, gdyby igrzyska zbojkotował. Ale między pustym bojkotem, a proponowaną nam przez Wosia, skrajnie niemoralną i niedopuszczalną akceptacją, możliwych racjonalnych zachowań jest wiele. Piłkarze mogą wykonać gesty, które w dzisiejszych czasach znaczą sporo.
Skoro o historii. Warto przypomnieć, że mistrzostwa Świata odbywają się po raz 22. Po raz czwarty w kraju rządzonym przez dyktaturę. W roku 1934 mundial organizowały rządzone przez Mussoliniego Włochy. Rok 1978 to mistrzostwa w Argentynie rządzonej przez wojskową juntę. I następne turnieje to Rosja 2018 i Katar 2022. Jest coś bardzo niepokojącego, że dwa turnieje z rzędu odbywają się w takich krajach. A znamienne, że organizator poprzednich mistrzostw, Rosja jest z uwagi na inwazję na Ukrainę z rozgrywek wykluczona.
Od strony piłkarskiej także bez sensu
Argumentacja Wosia nie wytrzymuje zderzenia z faktami także na poziomie piłkarskim. Publicysta przekonuje, że mundial zachował piękno, którego od lat nie ma już w piłce klubowej. Tym twierdzeniem sam wystawił czerwoną kartkę katarskim mistrzostwom! Bo radość z niewątpliwego święta burzy kilka kwestii. Pierwsza – po raz czwarty w historii, drugi z rzędu mistrzostwa są w kraju autorytarnym. Druga – Katar organizację mistrzostw po prostu sobie kupił. Trzecia – Katar to pod względem tzw. kultury, czy cywilizacji futbolowej zupełna pustynia. Mistrzostwa we Włoszech Mussoliniego, czy Argentynie rządzonej przez juntę miały swój skandaliczny podtekst. Ale nikt Włochom i Argentyńczykom nie zarzuci braku kultury kibicowskiej, czy tradycji piłkarskiej. Rosja wygląda tu gorzej. Ale Katar wygląda dramatycznie. Zarówno czysto piłkarsko – zaprezentował się na razie najsłabiej spośród wszystkich gospodarzy turniejów w historii. Jak i kibicowskim – wyuczeni ludzie, z aplauzem na rozkaz, zero naturalnych emocji. Drużyna RPA jako gospodarz zawiodła, nie wyszła z grupy (choć grała o niebo lepiej niż Katar). Ale z mistrzostw w Afryce pamiętamy klimat, dla jednych piękne, dla innych irytujące wuwuzele. Poza tym sam turniej był zwieńczeniem najlepszego okresu afrykańskiego futbolu, właśnie wtedy Ghana była najbliżej spośród afrykańskich zespołów zdobycia medalu.
Oczywiście można się czepiać mistrzostw w USA 1994 oraz Korei i Japonii 2002. Ale w Azji dalekowschodniej nie było sukcesów piłkarskich, za to było ogromne zainteresowanie piłką nożną. W Stanach w 1994 roku zainteresowania nie było. Ale mistrzostwa były pewnym gestem pod emigrantów (np. mecz Irlandia – Włochy, który elektryzował niekochających się zbytnio emigrantów obu nacji). Poza tym tam można było traktować mistrzostwa perspektywicznie. Piłka nożna (w USA nazywana Soccer, słowo futbol zarezerwowane jest dla futbolu amerykańskiego) dzięki mistrzostwom (bardzo zresztą udanym) zyskała na popularności. Stała się sportem zespołowym nr pięć za futbolem, bejsbolem, koszykówką i hokejem na lodzie. Popularność w kolejnych latach rosła. A ponowna organizacja MŚ w tym kraju za cztery lata nie budzi już wątpliwości. Także sportowo zespoły USA, Korei, a szczególnie Japonii zrobiły postęp. Zespół „Samurajów” cztery lata temu wyszedł z grupy i dopiero po dogrywce uległ Belgii. Na katarskim turnieju sensacyjnie pokonał Niemców.
CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE
Czytaj dalej:
Rosyjski historyk: Putin miał inny plan. Które kraje zamierzał podbić po Ukrainie?
Dla wielbicieli k-popu to szok. Gwiazda idzie do więzienia za gwałty
Skandal w Watykanie. Nagrano papieża bez jego wiedzy
Ambasador Niemiec w Polsce zajął stanowisko ws. Patriotów i koncepcji Błaszczaka
Katar nie rokuje. Ani jako drużyna, ani jako kraj, w którym miałaby powstać choćby licząca się liga. I kwestie kibiców – turniej jest świętem dla ludzi z całego świata. Zorganizowanie go w Katarze to święto psuje. Choćby z uwagi na ceny. Nie wspominam o szczególe, jakim jest organizacja turnieju na przełomie jesieni i zimy. To też wymuszone przez klimat. Jest dziwne i sprawia, że długi czas nawet nie czuliśmy, że zbliżają się te mistrzostwa. Ale tu z ocenami można się wstrzymać. Bo być może okaże się, że najwięksi piłkarze nie po morderczym sezonie, ale w jego trakcie zagrają na miarę swoich możliwości. Ale tu trzeba poczekać na to jak wypadną i jaki będzie efekt po mundialu (czy łapać ich będą kontuzje, czy nie).
Zanim uronimy łezkę nad nieboszczką komuną
Rafał Woś porusza też problem komercji, którą wprowadziło (wg Wosia) Premier League w Anglii. Pyta, czy pamiętamy, że kiedyś Puchar Mistrzów zdobywała Steaua Bukareszt. Ja pamiętam. Podobnie jak fakt, że potem zdobyła go Crvena Zvezda Belgrad, że Legia Warszawa w sezonie 1990/91 grała w półfinale europejskich pucharów (konkretnie Pucharu Zdobywców Pucharów). Ba, z historii wiemy, że Górnik Zabrze grał w 1970 roku w finale PZP. Legia w półfinale Pucharu Mistrzów. Wynik ten powtórzył Widzew Łódź w 1983. Ale zanim wzorem Wosia uronimy łezkę nad nieboszczką komuną, za której było tak wspaniale (tylko dziwnym trafem kto mógł spieprzał na Zachód) przypomnijmy choćby historię Helmutha Duckadama. Bramkarz Steauy był bohaterem finału z Barceloną. Po nim zniknął. Krążyła teoria spiskowa, jakoby prezes Realu Madryt sprezentował golkiperowi mercedesa. A samochód podobał się prezesowi Steaury, synowi rumuńskiego dyktatora Nicolaia Ceaușescu, Nicu. Wg legendy bramkarz nie chciał oddać samochodu, więc agenci Securitate połamali mu palce. Oficjalna wersja jest inna, ale bynajmniej nie stawia władz klubu w dobrym świetle. Po finale bramkarz bardzo ciężko zachorował. A syn dyktatora wprost dał mu do zrozumienia, że nie jest już potrzebny. Ofiarą prześladowań ze strony Securitate był za to Miodrag Belodedici, świetny obrońca bukaresztańskiego klubu. Uciekł do Jugosławii, gzie ze Crveną Zvezdą zdobył drugi puchar Mistrzów. A po upadku komuny grał w klubach zachodnich, a także w wielkiej rumuńskiej reprezentacji, która na MŚ 1994 wyeliminowała Argentynę i zagrała w ćwierćfinale MŚ.
Komuna, nie komercja, łamała kariery
W Polsce też mamy podobne historie. Choćby Jana Banasia, skrzydłowego Górnika Zabrze, którego karierę zablokowały komunistyczne władze (na motywach jego historii powstał film fabularny „Gwiazdy”). Włodzimierza Lubańskiego, który mógłby być w Realu Madryt. Ale znalazł się nie po tej co trzeba stronie żelaznej kurtyny. Jest w sieci dostępny film dokumentalny o Legii Warszawa, która dotarła do półfinału Pucharu Mistrzów. I odkryciu kontrabandy u zawodników polskiego klubu, lecących na mecz półfinałowy. Mieli przechlapane. W meczu nogi z waty, walkę o finał przegrali. A Janusz Żmijewski, skrzydłowy Legii wspomina, że nie został na Zachodzie między innymi dlatego, że zawodnik wojskowego klubu był formalnie żołnierzem. Ucieczka byłaby dezercją. Karaną za czasów Gomułki śmiercią. Czy faktycznie tęsknimy do tamtych czasów? Ja niespecjalnie. Ale ok. Przyjmijmy nawet, że Woś ma rację krytykując komercję w piłce klubowej. Za kompletny absurd należy uznać, że mundial czymkolwiek się od tej komercji klubowej różni. To znaczy różni, ale tak jak komercyjne kino akcji od komercyjnego widowiska rewiowego. Tu grają kluby, tam reprezentacje. Ale niekomercyjny mundial? Wolne żarty.
(Nie)komercyjny mundial
Do 1978 roku w Mistrzostwach Świata brało udział 16 zespołów. Potem 24. Obecny turniej jest ostatnim, z udziałem 32 zespołów. Za cztery lata będzie ich 48. O co chodzi? No przecież nie o demokratyzację, a o kasę z transmisji, rynki reklamowe itd. Liczba drużyn bynajmniej nie sprawia, że szansę się wyrównują. Jest na odwrót. W latach 90-ych i 2000. wydawało się, że kwestią czasu jest medal dla drużyn z Afryki. Nie było to bezpodstawne. Afrykańskie zespoły prezentowały ładny, żywiołowy futbol. W 1990 roku Kamerun zagrał w ćwierćfinale. Za to w roku 1994 i 1998 w fazie grupowej zachwyciła Nigeria, zawiodła w drugiej rundzie. Na turnieju w Korei i Japonii sensację sprawił Senegal, który dotarł do ćwierćfinału, na otwarcie ograł mistrzów Świata, Francuzów. Rok 2010 to świetna gra Ghany, która była najbliżej awansu do najlepszej czwórki – odpadła w ćwierćfinale po karnych z Urugwajem. Afrykańskie zespoły wygrywały Igrzyska Olimpijskie – Nigeria w Atlancie w 1996 roku i Kamerun w Sydney w roku 2000.
Na olimpiadzie w piłce nożnej występują drużyny młodzieżowe, więc sukcesy Afrykańczyków na tym polu dowodziły ogromnego potencjału. Dziś widać odwrót. Dlaczego? Ano dlatego, że piłkarze z pochodzenia kameruńskiego, ghańskiego, iworyjskiego, kongijskiego, nigeryjskiego są może większymi gwiazdami niż poprzednie pokolenie. Ale grają w reprezentacjach europejskich. Oczywiście można by było oburzać się na współczesny postkolonializm, w wyniku którego trafiają oni do kadr krajów, niegdyś okupujących ich terytoria. Można oburzać się na kasę, jaką wydają kluby. Można (i należy) wkurzać się na pomysły szefa FIFA, który chce zrobić mistrzostwa co dwa lata. Czy pomysłom klubów, powołania superligi Ale też nie oszukujmy się – jak ktoś chce piłki bez komercji, prawdziwej, to znajdzie ją albo grając samemu, albo idąc na mecz okręgówki. I są ludzie, którzy oglądają wielką piłkę w tv, chodzą na mecze polskiej ligi, a w inne dni na spotkania w niższej klasie rozgrywkowej, gdzie jest niepowtarzalny klimat i faktycznie komercji nie ma. Piłka na MŚ, czy klubowa, jest komercyjna. Można domagać się (pytanie co to da), by tej komercji było mniej (krytykować pomysły Superligi, czy mistrzostw Świata co dwa lata). Można zachwycać się mistrzostwami, pięknymi meczami. Czym innym jest jednak ładny (niewątpliwie) turniej, a czym innym afirmacja zbrodniczego reżimu, czy popieranie fatalnej decyzji o przyznaniu owemu reżimowi imprezy.
Przemysław Harczuk
Przeczytaj też:
Iran pokazał Polsce, jak strzelać bramki z faworytami. Niesamowity sukces
Mundial pełen niespodzianek. Nieoczekiwane potknięcie wicemistrzów świata w Katarze
Inne tematy w dziale Sport