To jest bardzo poważny test i dla naszej dyplomacji i służb, resortów siłowych, całego państwa, jak też dla NATO. Bo jednego możemy być pewni. Niezależnie od tego, czy było to działanie celowe, czy przypadek, Rosjanie obserwują i wyciągają wnioski, na ile mogą sobie pozwolić – mówi Salonowi 24 Grzegorz Długi, prawnik, dyplomata, były konsul RP w Chicago i Waszyngtonie.
W Przewodowie koło Hrubieszowa spadły dwie rosyjskie rakiety. Zginęli ludzie. Są jednak wątpliwości, czy doszło do planowej akcji Rosji, spadły zbłąkane pociski, czy może zmieniły trajektorię lotu, bo zestrzeliła je ukraińska obrona przeciwlotnicza?
Grzegorz Długi: Przede wszystkim apelowałbym do wszystkich o rozwagę. W pierwszym rzędzie do polityków, w szczególności rządzących, ale także do dziennikarzy. Przed momentem słyszałem wypowiedź jednego z polskich publicystów – mniejsza o nazwisko – dla Al Jazeera. Dziennikarz ten opisał ze szczegółami co się wydarzyło: że Rosjanie chcieli zaatakować pewną ukraińską stację kolejową przy granicy z Polską. Nie trafili, doszło do nieszczęścia i on to wszystko wie! Ten niepoważny człowiek dysponuje jak widać wiedzą większą niż rządy, Pentagon i kraje NATO! Gdyby sprawa nie była tak poważna, to można by te słowa rozpatrywać w kategoriach humorystycznych. Nie wiemy co się stało, musi to być zbadane - choć wszyscy mamy te same podejrzenia.
Przeczytaj też:
Andrzej Duda odbywa pilną rozmowę z Joe Bidenem. Jak zareaguje NATO na wybuchy w Polsce?
No właśnie, wśród tych scenariuszy bardziej optymistyczny mówi o zbłąkanej, bądź zestrzelonej rakiecie?
Nie, najbardziej optymistyczny byłby scenariusz taki, gdyby rakiety żadnej w ogóle nie było. Gdyby okazało się to fake newsem, wynikającym z histerii mediów, a sama tragedia była nieszczęśliwym wypadkiem, niezwiązanym z wojną. A tak się nie okazało.
Nie można wykluczyć pocisku ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, ale najbardziej prawdopodobne wersje mówią albo o przypadkowym pocisku, który zbłądził, albo o zestrzelonym, który spadł na nasze terytorium. Jest też znacznie mniej prawdopodobny scenariusz, ale którego jednak nie można wykluczyć, że Rosja celowo rzuciła te rakiety na wiejskie tereny Rzeczypospolitej po to, by poprzez niewielką eskalację przetestować, zobaczyć, co Zachód zrobi, jak zareaguje. Chodzi zarówno o reakcję systemów obrony przeciwlotniczej NATO ale przede wszystkim o to, by odkryć, jak będzie wyglądał polityczny łańcuch konsultacji i decyzji w ramach Zachodu. To pozwala potem Rosjanom używać swoich nacisków w sposób kierunkowy.
Jednak równie ważną sprawą jest to, jak zadziała dziś państwo polskie i jego procedury, jak będzie wyglądać współpraca z NATO. Bo jeśli w przedpokoju trwa bójka, to nawet jeśli nasza izba jest zabezpieczona, zawsze może wpaść do niej odłamek tłuczonej butelki. I tak samo od 24 lutego było oczywiste, że wojna toczy się przy naszej granicy i dla każdego było i jest jasne, że pociski mogą spadać obok terytorium Polski. I, że w jakimś momencie czy to zbłąkana lub nie rakieta może spaść i na teren naszego kraju. Władza powinna mieć przygotowane scenariusze i procedury na taką okoliczność.
Jak powinny wyglądać tego typu procedury?
Przede wszystkim powinny już być przygotowane w szufladach gotowe rozwiązania na wypadek takich zdarzeń. A więc „jeśli na Polskę spadnie przypadkowa bądź zestrzelona rakieta”, to wybieramy scenariusz „a”. Jeśli Rosja celowo zrzuci rakietę, by eskalować konflikt, to scenariusz „b”. itd. Czy są te scenariusze gotowe, na ile państwo jest przygotowane – nie wiem. Z jednej strony widzę pewien niepokojący chaos i zdenerwowanie polityków. Z drugiej, sprawne telefony do najważniejszych partnerów z NATO, rozsądny, uspokajający komentarz rządu z apelem o nieuleganie panice – to wszystko wygląda sensownie. To jest bardzo poważny test i dla naszej dyplomacji i służb, resortów siłowych, całego państwa, ale też test dla NATO. Bo jednego możemy być pewni: niezależnie od tego, czy było to działanie celowe, czy przypadek, Rosjanie obserwują i wyciągają wnioski na ile mogą sobie pozwolić.
Jaka powinna być reakcja NATO, gdyby spełnił się ten najczarniejszy scenariusz, o celowym uderzeniu Rosji?
Jest w dyplomacji niepisana zasada, można powiedzieć dyplomatyczna, jednowyrazowa „konstytucja”: "wzajemność". Oczywiście, nie mówię o tym, że ma to być wzajemność dosłowna w postaci zrzucenia rakiety. Nie. Tu chodzi o jakiś bardzo dotkliwy cios w kierunku Putina, którego wcześniej NATO nie planowało. To może być na przykład przekazanie nieplanowanej, znacznie większej niż dotychczas pomocy militarnej Ukrainie.
Mogą być jakieś mocniejsze sankcje albo wsparcie zachodniego lotnictwa dla Ukrainy - zarówno przekazanie najlepszego sprzętu, jak i infrastruktury oraz technologii. Wreszcie powiedzenie, że wprawdzie wojsk formalnie nie wyślemy, ale np. piloci – ochotnicy z krajów NATO - mogą w wojnie wziąć udział.
Zakładając nawet, że intencją Rosji nie był atak na Polskę, to totalne uderzenie w Ukrainę było niewątpliwym celem. Co Putin, którego armia radzi sobie w tej wojnie źle, chce osiągnąć tak bestialskim atakiem?
Myślę, że to jest klasyczna chęć deeskalacji poprzez eskalację. Maksymalnie przerazić, zastraszyć wszystkich, a potem zasiąść do rozmów. Ten atak na Polskę może temu służyć. Putin dokonuje brutalnego ataku na teren Ukrainy i nie tylko. W tle tych działań jest atak jądrowy. Mniej chodzi o Ukraińców - raczej efekt obliczony jest na wywołanie jak największego przerażenia w wygodnych społeczeństwach Zachodu. Ten strach przed zakłóceniem ich spokoju i dobrobytu jest ogromny.
Nie wspominam już przerażenia przed użyciem broni jądrowej. Przeciętny Niemiec, czy Francuz widząc tak brutalny atak ma myśleć: „następna będzie broń jądrowa. To był błąd, przyjęcie tej Polski do NATO, ale już za Ukrainę umierać na pewno nie będziemy”. I wraz z mediami będą wywierać naciski na swoje rządy.
Wcześniej w rozmaitych analizach „deeskalacja przez eskalację” była przedstawiana jako uderzenie bardzo małym pociskiem jądrowym, który wywoła porażający efekt psychologiczny.
Tak, ale ten atak na infrastrukturę Ukrainy może być nawet skuteczniejszy od jądrowego, a już na pewno jest z punktu widzenia Rosji bezpieczniejszy. Bo Putin nie wie jak zachowałoby się NATO i Stany Zjednoczone w przypadku odpalenia broni jądrowej, nawet bardzo małej mocy. Natomiast w przypadku ostrzału rakietowego takiego, jak we wtorek, jest pewne, że NATO nie uderzy militarnie na Rosję. A efekt psychologiczny jest podobny. Tym bardziej to, co się stało, jest testem dla Polski i Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Rozmawiał Przemysław Harczuk
Inne tematy w dziale Polityka