35 miliardów złotych rocznie z połączonego Orlenu i PGNiG pójdzie na inwestycje, a to oznacza 5-6 proc. inwestycji w całej polskiej gospodarce. Będziemy mieli potężny strumień inwestycyjny, który trafi właśnie tam, gdzie polska gospodarka tego najbardziej potrzebuje. To zdecydowanie bardziej przemawia za tą inwestycją niż imponujące cyfry, fakt budowy największego koncernu paliwowo-energetycznego w Polsce, jednego z większych w Europie – mówi Salonowi 24 dr Dawid Piekarz, ekspert ds. strategii i bezpieczeństwa ekonomicznego, wiceprezes i ekspert Instytutu Staszica.
Zdaniem polityków obozu władzy mamy dziś dzień historyczny, połączenie spółki PGNiG z Orlenem. Opozycja krytykuje, mówi o megalomanii rządzących. Jak Pan ocenia decyzję o połączeniu dwóch koncernów?
Dawid Piekarz: Decyzję oceniam pozytywnie z kilku powodów. Po pierwsze – kończymy z pewnym rozproszeniem na rynku energetycznym. Nieprzypadkowo ten segment, w którym działają oba nasze koncerny nazywa się oil and gas. To segment gazowo-paliwowy. I wszędzie działają wielkie koncerny wydobywające i przetwarzające paliwa i gaz. To korzystne z kilku powodów. Te surowce występują razem. Więc łatwiej je razem wydobywać.
Poza tym gaz można zastępować produktami ropopochodnymi, jednocześnie sam gaz jest w produkcji paliw niezwykle istotny. A u nas z powodów różnych, głównie historycznych, te koncerny od lat były podzielone na paliwowy PKN Orlen (wcześniej jeszcze z odrębnym Lotosem) i PGNiG. Mieliśmy je rozdzielone, już nie mamy. Oczywiście są i inne powody, dla których warto było tej fuzji dokonać. Można zachwycać się liczbami, że nasz koncern jest większy od Schella, że dziś w Europie większe są tylko Exon Mobile i francuski Total.
Przeczytaj też:
Historia dzieje się na naszych oczach. PKN Orlen połączył się z PGNiG
Ale sama wielkość nie jest najważniejsza, wielu uważa, że właśnie ten argument świadczy o megalomanii autorów tego przedsięwzięcia. Budujemy największy koncern, ale nie bardzo wiemy, po co?
Bo nie jest to argument najważniejszy. Zdecydowanie bardziej liczy się to, co na tym połączeniu zyskujemy. Po pierwsze – wielkość koncernu ma znaczenie w tym sensie, że duży może więcej, a raczej dużemu mniej można zrobić. Wprawdzie byłem zazwyczaj sceptyczny co do możliwości wrogiego przejęcia Orlenu przez jakieś obce podmioty, jednak takie ryzyko zawsze gdzieś tam istniało. Stworzenie wielkiego koncernu to ryzyko zmniejsza. Jest też duży zysk inwestycyjny. Już mamy informacje, że 35 miliardów złotych rocznie z połączonego Orlenu i PGNiG pójdzie na inwestycje, a to oznacza 5-6 proc. inwestycji w całej polskiej gospodarce.
Jeżeli popatrzymy też na komunikaty giełdowe zarówno Orlenu, jak i PGNiG, to niemal sto proc. środków na inwestycje szło w transformację energetyczną. Zieloną energię, fotowoltaikę, technologie wodorowe, biopaliwowe. A to pokazuje, że będziemy mieli potężny strumień inwestycyjny, który trafi właśnie tam, gdzie polska gospodarka tego najbardziej potrzebuje. To zdecydowanie bardziej przemawia za tą inwestycją niż imponujące cyfry, fakt budowy największego koncernu paliwowo-energetycznego w Polsce, jednego z większych w Europie
Tu jednak pojawia się jeden argument, że na rynku gazu PGNiG było monopolistą, że w naszym interesie jest właśnie monopole zwalczać. Nawet podzielić tych podmiotów na większą ich liczbę. Fuzja to pójście w drugą stronę?
Jest taki poważny argument, jeszcze thatcherowski, że wszelkie monopole są złe, że jak nawet są państwowe firmy to lepiej, by były dwie i konkurowały ze sobą. Tyle, że na rynku paliwowo-energetycznym my przećwiczyliśmy to na żywym organizmie. Mieliśmy silny Orlen i słabszy Lotos. I efekt był taki, że Lotos nie był konkurencją dla Orlenu, konkurencję tę stanowiły zagraniczne wielkie koncerny, za to Orlen z Lotosem wzajemnie „zabierały sobie tlen” do rozwoju. Pozornie zasadny byłby argument o tym, że dzięki konkurencji ceny dla zwykłych odbiorców są niższe.
Ale tak by było, gdyby te firmy wydobywały gaz i ropę w Polsce i walczyły o klienta. Problemem na rynku gazu jest jego brak na światowym rynku. Utrzymanie dwóch firm konkurencyjnych względem siebie sprawiłoby, że owszem konkurowałyby. Ale nie obniżając ceny u klientów indywidualnych, a proponując kto da więcej dostawcy zagranicznemu. W efekcie ta cena dla odbiorcy w Polsce tylko by wzrosła. Więc argument o wymuszonej, sztucznej konkurencji nie jest dobry, a już na pewno nie jest dobry na czas kryzysu.
Przeczytaj też:
Prezydent Bolsonaro zabrał głos. Będzie pokojowe przekazanie władzy w Brazylii?
Opłata za media społecznościowe. Elon Musk zapowiedział płatności na Twitterze
Inne tematy w dziale Gospodarka