Podczas projekcji „Niewidzialnej wojny”, najnowszego filmu Patryki Vegi, w sali kinowej panowała kompletna cisza. Bo też trudno, żeby te kilka osób obecnych na seansie mogło ją zakłócić.
Premiera filmu, który Patryk Vega nakręcił o sobie samym, zapowiadana była hucznie i z przytupem. W materiałach prasowych czytamy: „To nie jest dokument, pomnik czy gloryfikacja. To wypełniona prawdą, emocjami i charakterystycznym humorem wartka opowieść o sobie samym, odkrywająca kulisy życia i kariery najbardziej kontrowersyjnego reżysera — Patryka Vegi. W młodości, zanim usłyszał o nim świat, próbował wszystkiego. Był komputerowcem i animatorem, piłkarzem, sprzedawcą nielegalnego oprogramowania, członkiem gangu, a nawet dilerem narkotyków. Wkraczając z kamerą w mroczną rzeczywistość, o której 99 proc. ludzi nie ma pojęcia, Vega mierzy się z namacalnym złem i buduje własną legendę bezkompromisowego reżysera. Z czasem osiąga oszałamiający sukces, a jego filmy i seriale stają się rekordowymi przebojami i przepustką do świata, którego od zawsze pożądał. Jednak sława, blichtr i wielkie pieniądze mają swoją cenę i budzą do życia uśpione demony".
Płonie Most Krymski. Rosjanie znaleźli wytłumaczenie na ten zbieg "okoliczności"
Film Vegi o sobie samym
A dystrybutor filmu tak opisuje bohatera: 40 milionów sprzedanych biletów i współpraca z największymi tuzami branży. Wśród nich - aktorskie legendy, głośne debiuty, narodziny przyszłych gwiazd oraz zaskakujące występy zagranicznych gości. Do tego filmy, które zmieniły polskie kino sensacyjne i społecznie zaangażowane obrazy, konsekwentnie przesuwające granice rekordów box office. Za wszystkim tym stał on - Patryk Vega - reżyser, scenarzysta, osobowość medialna. Twórca niepokorny, kontrowersyjny, rezonujący - nigdy obojętny. Kim był, zanim chwycił za kamerę i dał się poznać widzom? Co ukształtowało go jako człowieka i filmowca? Skąd wzięły się pomysły, które jego ręka zamieniła w blockbustery pokroju: "Pitbull", "Botoks" czy "Kobiety mafii"? I co do tego wszystkiego ma wpis do Księgi Rekordów Guinnessa? Odpowiedzi na każde z pytań przynosi najnowszy film fabularny reżysera - "Niewidzialna wojna".
Niestety, film Vegi nie przynosi żadnych odpowiedzi i nie stawia żadnych pytań. Jedyne, co stawia, to widza w głupiej, by nie powiedzieć mocno niezręcznej sytuacji. Już od pierwszych scen widać, że Patryk Vega nigdy nie słyszał o radzie Josepha Mankiewicza, scenarzysty, reżysera i zdobywcy Oscarów, który adeptom sztuki filmowej powtarzał, że różnica między życiem, a filmem polega na tym, iż scenariusz musi mieć sens, a życie nie. W filmie Vegi nie ma ani sensu, ani scenariusza. To zbitek źle napisanych, nakręconych i zagranych scen, których jedyną wartością jest to, że można je wykorzystać do produkcji memów.
Na łopatki kładzie scena, w której bohater nawraca się na wiarę i koniecznie musi się pomodlić. Dzieje się tak po wypadku, po którym Patryk Vega mówi do żony „Musimy jechać do kościoła”, a przytomna małżonka pyta „Ale czym?”. Na co Patryk, bez chwili zastanowienia, rzuca „Strażacy nas podwiozą”. I to już koniec dramatycznego ujęcia. Jeden z kilku widzów obecnych na seansie podsumował ten dialog westchnięciem: „Ja cię kręcę”, chociaż - jak wiadomo - produkcja to raczej „Ja się kręcę” Patryka Vegi. Film ma jednak pewne osiągnięcia.
Anna Mucha wciąż młoda
Jak na autora „Botoksu” przystało, Vedze udało się zatrzymać proces starzenia. Matkę gra Anna Mucha, która cały czas wygląda równie młodo i atrakcyjnie, pomimo upływu filmowych lat. Jest też „filmowy” zabieg, którym reżyser udowodnił, że, kiedy wydaje się, że już osiągnięto dno, słychać pukanie od spodu.
Żeby pokazać proces (s)chudnięcia bohatera, którego gra Rafał Zawierucha, zestawił go z czasami, gdy był otyły. Wydaje się, że ogólnie przyjętym sposobem jest po prostu charakteryzacja aktora. Vega postąpił jednak inaczej. Grubego reżysera gra zupełnie inny aktor, niepodobny do Rafała Zawieruchy, a nawet od niego wyższy. Mamy jednak uwierzyć, że to ta sama osoba, a to dlatego, że Zawierucha podkłada dublerowi głos. A jeśli już jesteśmy przy odtwórcy głównej roli, to nie pozostaje nic innego, jak wyrazić współczucie z powodu udziału w takim gniocie i jednocześnie uznanie, bo stylem gry rodem z amatorskiego teatrzyku doskonale wpisał się w poziom realizacji tej nikomu niepotrzebnej produkcji.
PO nie wierzy PiS ws. protestu wobec aneksji ukraińskich terytoriów. Będzie interwencja
Narcyz Vega
Jedynym sposobem, by przebrnąć przez ten poemat o megalomanii i zakochaniu się w sobie z wzajemnością, to udawanie, że „Niewidzialna wojna” to żart, którego po prostu nie rozumiemy, ale liczymy, że na końcu wszystko się wyjaśni. Jednak i w tym przypadku dla własnej higieny psychicznej warto przed końcem seansu wyjść z kina, bo niestety nic się nie wyjaśnia.
Quentin Tarantino, którego Patryk Vega uważa za swojego idola, powiedział : „Nigdy nie chodziłem do szkoły filmowej, chodziłem do kina”. Gdyby poszedł na „Niewidzialną wojną” na pewno nie zostałby reżyserem.
Tomasz Wypych
Inne tematy w dziale Kultura