Osobiście wolałbym, żeby prezydent Warszawy skupił się na mieście. Oczywiście Rafał Trzaskowski ma prawo zajmować się wielką polityką. Ale jak chce to robić, to niech wróci do Sejmu. A jak chce być samorządowcem, niech politykę odpuści – mówi Salonowi 24 Paweł Lisiecki, poseł PiS, były burmistrz warszawskiej dzielnicy Praga-Północ.
W Warszawie trwa protest samorządowców. Krytykują oni bardzo mocno rząd, oskarżając o drożyznę, ogromne rachunki za prąd. Jak Pan, jako z jednej strony poseł partii rządzącej, z drugiej były burmistrz Pragi-Północ ocenia ten protest?
Paweł Lisiecki: Słowa o proteście samorządowców są pewnym nadużyciem. Bo samorządowcy, to siedzą w swoich gminach, powiatach i województwach. Ciężko pracują, szczególnie, że wyzwań jest wiele. Nie bawią się w protesty. Demonstracja, o jaką Państwo pytacie, to protest nie wszystkich, a części samorządowców, związanych z opozycją, a konkretnie z Platformą Obywatelską – Koalicją Obywatelską. I przyczyna tych protestów jest polityczna. Popierają opozycję, więc chcieliby zmiany rządu.
Padają jednak merytoryczne argumenty. Rząd jest krytykowany za to, że ceny energii poszły w górę. I wynika to – wg protestujących – z wysokich marż narzucanych przez spółki Skarbu Państwa. Co utrudnia funkcjonowanie samorządom.
Co do cen energii przypomnę, że gdy doszło do inwazji Rosji na Ukrainę, wielu tych samorządowców domagało się nałożenia na Rosję embarga. I mówiło o rzekomej zbrodni rządu PiS – sprowadzaniu rosyjskiego węgla do Polski. Embargo zostało wprowadzone. Okazało się, że to nie rząd, ale samorządy sprowadzały fatalnej jakości węgiel z Rosji do Polski. Oczywiście rząd chce pomóc samorządowcom. Natomiast podłożem protestu jest bieżąca polityka. Bo jedynym merytorycznym argumentem jest rzeczywiste uszczuplenie kasy samorządów przez zmniejszony PIT. Ale przecież te pieniądze zostały w kieszeni Polaków. Jako obywatel wolę, żeby moje pieniędzy zostały u mnie, niż żeby dysponował nimi urzędnik, obojętnie, czy na szczeblu państwowym, czy samorządowym.
Mówi Pan, że protestują wyłącznie samorządowcy z Koalicji Obywatelskiej. Jednak to grono jest szersze – w protestach uczestniczy wielu samorządowców, także z PSL, czy nie związanych z partiami. Choć faktycznie, będących wobec obecnego rządu w opozycji. Widać tu jednak skrajnie odmienną wizję samorządowości, rząd chce bardziej centralizować, a samorządy, by poszło to w drugą stronę. Czy jest szansa na załatanie tego podziału, czy też przeciwnie – to przeciąganie liny będzie dalej trwać?
Nie powiedziałbym, że mamy jakiś zasadniczy spór między samorządami a władzą centralną. Widać natomiast konflikt polityczny w Polsce w ogóle. Przypomnę, że za rządów Platformy Obywatelskiej samorządy związane z PiS, a nawet niezwiązane, ale niezależne od tamtej władzy, były całkowicie marginalizowane, pozbawiane środków. Więc proszę nie mówić o tym, że obecny rząd ogranicza władzę lokalną. Jest wręcz przeciwnie. Niebawem wejdzie w życie ustawa, która uniemożliwi przewodniczącym rad np. dzielnic blokować zwołania sesji. A tak jest na przykład na warszawskiej Pradze-Północ, gdzie od dawna radni chcą odwołać radę dzielnicy. Tymczasem przewodniczący to blokuje. To jest prawdziwe ograniczanie samorządności. Wśród części samorządowców widać też robienie polityki. Osobiście wolałbym, żeby prezydent Warszawy skupił się na mieście. Oczywiście Rafał Trzaskowski ma prawo zajmować się wielką polityką. Ale jak chce to robić, to niech wróci do Sejmu. A jak chce być samorządowcem, niech politykę odpuści.
Przeczytaj też:
Inne tematy w dziale Polityka