W Polsce przybywa szpitali, ale jest w nich coraz mniej łóżek. To jednak wcale nie musi być zła wiadomość, pod warunkiem, że będziemy z tych łóżek korzystać wtedy, kiedy naprawdę są potrzebne. Tak jak to dzieje się w większości rozwiniętych krajów. Znacząco zmniejszyła się również liczba pacjentów leczonych w klinikach, rośnie za to liczba poradni.
GUS opisał Polskę w liczbach. Raport za 2022 rok
Główny Urząd Statystyczny opublikował raport „Polska w liczbach 2022”, a w nim sporo ciekawych danych dotyczących ochrony zdrowia. Podano, że pomiędzy 2010 a 2020 rokiem liczba szpitali w Polsce wzrosła z 836 do 898, ale jest w nich jednak mniej łóżek. Szacuje się, że 2021 roku prawie 210 tys. łóżek funkcjonujących w 7376 oddziałach szpitalnych zabiegowych i niezabiegowych, w których hospitalizowano prawie 7,9 mln pacjentów. W przeliczeniu na 10 tys. mieszkańców 43,8,podczas gdy dziesięć lat wcześniej wskaźnik ten wynosił 49,3.
Może jednak nie jest aż tak źle, bo OCED, czyli organizacja zrzeszająca najbardziej rozwinięte kraje podaje, że współczynnik ten wynosi dla Polski 66, w Niemczech 88, w Norwegii 40, a w Szwecji poniżej 30. Warto przy tym zauważyć, że w wielu krajach łóżka szpitalne przeznaczone są wyłącznie ciężkich przypadków. Lżejsze leczy się w przychodniach, co jest możliwe, bo w państwach poważnie traktujących zdrowie obywateli dba się profilaktykę, w myśl zasady, że łatwiej i taniej zapobiegać niż leczyć. Trudno więc wprost porównywać liczbę miejsc w szpitalach Polsce i innych krajach, chociaż na pewno mogłoby być lepiej. Oczywiście jak to często bywa jednym z największych problemów są pieniądze. W przeliczeniu wydatków na ochronę zdrowia na jednego mieszkańca, z uwzględnieniem siły nabywczej w poszczególnych krajach, Polska wydaje mało, bo niecałe 1570 dolarów na obywatela. Średnia dla państwa podających dane średnia ta wynosi 3270 dolarów. Niepokojące jest to, że dystans pomiędzy naszym krajem a wysokorozwiniętymi państwami OECD zwiększa się.
Obłożenie w szpitalach. Jak wypada Polska?
Ciekawie przedstawiają się dane na temat wykorzystania miejsc w szpitalach. Przed pandemią szpitale były obłożone w 65%, podczas, gdy w krajach z lepszymi systemami opieki zdrowotnej to 80%. Za skokowy można uznać spadek liczby hospitalizowanych chorych. W przeliczeniu na 10 tys. mieszkańców, wskaźnik obniżył się z 2 tys. do niecałych 1,5 tys.
Dane te jednak mogą być zaburzone, bo obejmują pierwszą wysoką falę COVID-19 z jesieni 2020 roku oraz dramatyczny spadek przyjmowania do szpitali związany lockdownem, który objął system ochrony zdrowia już wiosną 2020 roku. To właśnie wtedy pacjentów de facto pozbawiono dostępu do zabiegów i operacji planowych oraz wszystkich przyjęć, które nie ratowały zdrowia lub życia. Znaczącą część procedur, wykonywanych do tej pory w szpitalach stacjonarnych, odbywała się w szpitalach w trybie jednodniowym albo była przesuwana do przychodni, nie zawsze specjalistycznych.
Przybywa klinik i przychodni
Być może dlatego w opisywanych okresie wzrosła liczba przychodni i to z 16,6 tys. do aż 21,5 tys.. Widać, że tam przesuwa się środek ciężkości opieki medycznej w Polsce. Zwłaszcza, że o 40% spadła liczba indywidualnych praktyk lekarzy i lekarzy dentystów z 7 tys. do niewiele ponad 4 tys.. Liczba porad udzielonych w przychodniach w przeliczeniu na mieszkańca w 2020 roku wyniosła 7,5 i wprawdzie spadła z 8,6 odnotowanych w 2019 roku, ale tutaj również widać negatywny wpływ pandemii. Nie wiadomo, czy pandemia miała także znaczenie dla faktu, że 78% interwencji Pogotowia Ratunkowego miało miejsce w domu pacjenta, przy czym w przypadku kobiet odsetek ten wyniósł nawet 83%. Być może dzieje się tak dlatego, że kobiety (60,4%) rzadziej niż mężczyźni (66,5%) oceniają swój stan zdrowia jako bardzo dobry, częściej też uważają, że po prostu jest zły (11,1% vs. 9,5%). Kobiety częściej niż mężczyźni kontrolują swój stan zdrowia, wykonują badania i odwiedzają lekarzy.
Chcemy, czy nie sprawnie działający system ochrony zdrowia będzie jednym z najważniejszych zadań kolejnych lokatorów nie tylko Ministerstwa Zdrowia, ale również Finansów, bo ile współczynnik dzietności w 1990 roku wynosił 1,991, to w 2021 roku było to już jedynie 1,32. Dzisiaj kobiety pierwsze dziecko rodzą mając 28,7 lat, gdy na początku lat 90. Było to 6 lat wcześniej (22,7 lat). Początkowo w ciągu trzydziestu lat wydłużała się średnia długość życia, ale ten proces został wyhamowany już kilka lat temu, a pandemia go niestety odwróciła. I tak w 1990 roku mężczyźni żyli średnio 66,2 lata, a kobiety - 75,2 lata. W 2021 roku te wskaźniki wynosiły odpowiednio 71,8 lat i 79,7 lat. Co gorsza, w dwóch pandemicznych latach odnotowaliśmy ujemny przyrost naturalny (-3,3 oraz -4,9). Jak prognozuje GUS, w 2050 roku, co najmniej 52% społeczeństwa będzie w wieku poprodukcyjnym, a 27% będzie z kolei w wieku przedprodukcyjnym. Oznacza to, że znacząca część, bo blisko 80% obywateli będzie musiałaby być utrzymywana przez ok. 20% społeczeństwa.
Tomasz Wypych
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Rozmaitości