Mijają lata. A w polskiej polityce jedno pozostaje niezmienne. Wciąż najważniejszą i niezawodną Wunderwaffe PiSu jest… starsza generacja polityków Platformy Obywatelskiej. Zwłaszcza, gdy chodzi o tematy gospodarcze.
Gdy PiS gasi jeden pożar, za rogiem wybucha następny. Ogień przykrywa jednak PO
Ile to już razy w tych ostatnich latach wydawało się, że PiS nie wyjdzie z kolejnego zakrętu cało. I że tym razem „to już na pewno” wszystko im się rozsypie, Polacy się od nich odwrócą, a opozycja weźmie władzę. Bo jak nie minister Czarnek, to inflacja. A jak nie inflacja, to znów Bruksela wstrzymująca pieniądze na KPO. I tak dalej.
Ale właśnie wtedy pojawiają się oni. I zaczynają mówić. Dwa drobne przykłady z ostatnich dni.
Jacek Rostowski odleciał
Najpierw Jacek Rostowski w rozmowie z „Polsat News”. Dowodzący, że problem z inflacją da się rozwiązać… przywracając w Polsce praworządność. A stanie się to dlatego, że wówczas napłyną do Polski miliardy świeżutkich euro. A w ślad za nimi pojawią się nowi inwestorzy. Co z kolei wzmocni naszą walutę i zmniejszy inflację.
Taką argumentację przedstawił były minister finansów, którego nazwisko raz po raz powraca przecież w rozmaitych personalnych spekulacjach dotyczących obsady stanowisk gospodarczych po ewentualnej zmianie władzy. Kłopot z argumentami Rostowskiego jest jednak taki, że słabo trzymają się one rzeczywistości. I to z kilku powodów. Po pierwsze inflacja, z którą się od kilku miesięcy mierzymy nie została wywołana osłabieniem złotego. Owszem - to fakt, że polska waluta straciła w ostatnich miesiącach do euro czy dolara. Ale stało się to przede wszystkim w wyniku rozpoczęcia wojny za naszą wschodnią granicą. Tymczasem problem z inflacją pojawił się nad Wisłą (i w Europie) o wiele miesięcy wcześniej. A jego przyczyny są głębsze. Wśród najważniejszych trzeba wymienić globalny wzrost cen surowców (w tym energetycznych) oraz zatory handlu międzynarodowego po pandemii covid-19. Na ich tle spadek złotego wobec euro z 4,30 (za późnej Platformy) na 4,70 dziś doprawdy trudno odmalowywać jako główną przyczynę kilkunastoprocentowej inflacji. Bo to trochę tak, jakby widząc rozjechanego walcem kota upierać się, że widzimy tutaj efekt głaskania pupila przez zbyt wylewnego pięciolatka.
Po drugie - wbrew temu, co mówi Rostowski - bynajmniej nie jest tak, że w ostatnich latach nastąpił jakiś szczególny eksodus inwestycji zagraniczych z Polski. Nie potwierdzają tego żadne statystyki. A sięgnięcie przez byłego ministra po taka argumentację mówi więcej o nim niż - i o jego stanie wiedzy - niż o rodzimych realiach ekonomicznych. Słuchając takich wypowiedzi można odnieść wrażenie, że Rostowski mentalnie tkwi w czasach, gdy jedynym kołem zamachowym polskiej gospodarki było przyciąganie do kraju zagranicznego kapitału. Co całkowicie ignoruje przecież lekcje ostatnich lat pokazujące jak dobrze służy naszej gospodarce na przykład dopieszczenie i rozruszanie popytu ze strony własnych obywateli. Tymczasem Rostowski wmawia nam, że gdyby tylko PiS trzymał się z dala od polskiego wymiaru sprawiedliwości to… no właśnie. Co by się wtedy właściwie stało? Facebook, Google Netflix, Apple i Amazon miałyby już dawno swoje kwatery główne nad Wisłą? Przecież to niedorzeczne.
Hanna Gronkiewicz-Waltz też "chlapnęła"
Jeśli ktoś sądzi, że mamy tu do czynienia z jednorazowym wyskokiem politycznego has beena to polecam (na drugą nóżkę) wywiad Hanny Gronkiewicz-Waltz z RMF FM. Dawna szefowa NBP krytykuje w nim obecne kierownictwo banku centralnego za… brak antyinflacyjnej terapii szokowej. „Jak można się tak cykać?” - pyta w nim popularna HGW. I mówi dalej: „Niestety w takiej sytuacji powinno się zrobić taką kurację wstrząsową, wszyscy się tego boją. Zarówno ci, którzy rządzą, bo oczywiście to był błąd, że nie pozwolono Glapińskiemu zrobić, bo mi się wydaje, że nie pozwolono mu zrobić podwyżki wcześniej”.
Gronkiewicz-Waltz krytykuje w tej rozmowie politykę niskich stóp procentowych - nota bene prowadzoną przez wszystkie banki centralne świata w czasie pandemii. A przez Fed oraz EBC jeszcze dawniej. Jej zdaniem skutkiem tych niskich stóp było wprowadzanie w błąd kredytobiorców. „Zwłaszcza tych, którzy kupowali mieszkania, domy, zamieniali mieszkania". To ci kredytobiorcy - zdaniem byłej prezydent Warszawy - teraz cierpią z powodu podwyżek rat. Tylko, że jak się tak głębiej wsłuchać, to jest argumentacja w stylu: lepiej, żeby ludzie w ogóle nie brali kredytów mieszkaniowych. Bo jakby tego nie robili i nie próbowali realizować swoich mieszkaniowych planów, to by teraz… nie byli rozczarowani. A gdzie wtedy mieliby mieszkać? Jak zabezpieczać się przed kosztami najmu? To już nie są kwestie, które Gronkiewicz-Waltz jakoś szczególnie zajmują.
Oczywiście, że Rostowski czy HGW nie są już przyszłością antyPiSowskiej opozycji. I jest oczywiste, że ich wypowiedzi przyprawiają o wzrost ciśnienia sporej części nowocześniej myślącego obozu antyPiSowskiego. Na podobnej zasadzie, co pojawiające się co jakiś czas wypowiedzi różnych ważnych figur tego środowiska o beneficjentach 500+ albo o tym, że Polacy to głupi naród, który nie czyta książek.
Ale z drugiej strony to też nie jest tak, że mamy tu do czynienia z pisowskimi prowokacjami. Że ktoś siłą zmusił Rostowskiego albo Gronkiewicz-Waltz do mówienia takich rzeczy. Nie są oni też raczej działającymi w głębokiej konspiracji agentami kaczyzmu, których zadaniem jest tylko co jakiś czas otwierać usta i kompromitować opozycję. Rostowski czy Gronkiewicz-Waltz to postacie, które wciąż są ważnymi punktami odniesienia wewnątrz antyPiSu. A ich wypowiedzi ujawniają raczej, że ta formacja ma niewiele sensownych odpowiedzi na wyzwania naszych czasów.
I jeszcze jedno. Chyba najważniejsze. Mijają lata, a w tej materii niewiele się zmienia. Tak było w 2015 i 2016. W 2017 i w 2019 też. Teraz zbliża się koniec 2022. A oni wciąż tam są. I wciąż PiS może liczyć na to, że się odezwą i nie będzie wiadomo, gdzie oczy podziać.
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka