Zamieszanie wokół szefa Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego Grzegorza Juszczyka. Jak donosi "Wyborcza", mężczyzna miał wysyłać do jednej z pracownic – Anny Deli – wiadomości, w których pisał, m. in. że "ma na nią taką ochotę, że mógłby zrobić jej krzywdę". Kobietę wówczas zwolniono. Niedawno Juszczyk stracił posadę, a w tle rodzą się wątpliwości związane z przetargiem na budowę nowej siedziby instytutu. NIZP opublikowało sprostowanie, w którym wyjaśnia m. in., że rozwiązanie umowy o pracę Anny Deli nie ma związku ze złożeniem przez nią pozwu w sądzie pracy.
Grzegorz Juszczyk ukończył Uniwersytet Jagielloński, gdzie zdobył tytuł doktora habilitowanego nauk o zdrowiu. Jest także specjalistą w dziedzinie zdrowia publicznego. Funkcję szefa Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny pełnił od września 2017 roku.
Sprostowanie NIZP
Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego opublikował sprostowanie, w którym dementuje szereg informacji na temat przetargu i Anny Deli, podanych przez "Wyborczą". Instytut przekonuje m. in.; że nieprawdą jest informacja o "ewidentnej ustawce" związanej z przetargiem na nową siedzibę NIZP.
— Posłużenie się anonimowym cytatem jest ewidentnym nadużyciem i pozbawia możliwości dyskusji z autorem rzekomej tezy o „ewidentnej ustawce” — czytamy w sprostowaniu.
Instytut informuje również, że "nieprawdziwa jest informacja, że 'Dela odmawia podpisywania kolejnych dokumentów' oraz że Anna Dela 'zgłosiła dyrektorowi, że nie chce podpisywać dokumentów'”.
— W dokumentacji posiadanej przez Instytut nie ma żadnej odmowy podpisania dokumentów dot. powyższego postępowania, jak i innych postępowań przez p. Annę Delę. Do czasu poinformowania Instytutu o usprawiedliwionej nieobecności p. Dela nie zgłaszała żadnych zastrzeżeń dot. podpisywania dokumentów. Pani Anna Dela – co zresztą wynika z artykułu – podpisała umowę z wybranym w 2022 r. Wykonawcą — podano.
Cała treść sprostowania Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego dostępna jest na stronie internetowej NIZP.
Afera wokół przetargu
Instytut potrzebował nowej siedziby. Budynek, w którym mieści się obecnie chroniony jest przez konserwatora zabytków, przez co nie da się w nim przeprowadzić wszystkich niezbędnych remontów, które pozwoliłby laboratoriom funkcjonować. Nowa siedziba ma powstać w Warszawie i kosztować około 300 mln zł.
Rząd planował sfinansowanie tej inwestycji ze środków KPO, jednak jak dotąd są one zamrożone z powodu uwag UE wobec praworządności w Polsce. Jak podaje Onet.pl, przetarg na program funkcjonalno-użytkowy dla nowej siedziby dotyczył dwóch, a nie, tak jak zwykle, trzech etapów realizacji zamówienia. Wycena sporządzona przez jedną z firm była wyjątkowo niska.
Według "Wyborczej", która powołuje się na swoje źródła, twórcom przetargu zależało na tym, by jego wartość nie przekroczyła 957 tys. złotych netto, ponieważ wówczas należałoby stosować procedury unijne, a nie krajowe. Taki scenariusz wiązałby się z wyznaczaniem znacznie dłuższych terminów.
Finalnie w przetargu udział wzięła, jako jedyna, gdańska firma Industria Project, której oferta nieznacznie przekroczyła próg uruchamiający procedury unijne. "GW" donosi, że w instytucie doszło do konfliktu. Dział zamówień publicznych chciał unieważnienia przetargu i rozpisania nowego. Juszczyk nalegał jednak na zawarcie umowy z Industria Project, którą podpisała w imieniu instytutu Anna Dela, pełnomocniczka dyrektora ds. operacyjnych.
Anna Dela i jej problemy z szefem
Dela w rozmowie z "Wyborczą" opisała, że od tego czasu w pracy miała coraz więcej kłopotów.
— Zgłosiłam dyrektorowi, że nie chcę podpisywać dokumentów związanych z kolejnymi przetargami związanymi z budową już na naprawdę wielkie pieniądze. Chyba że on zgodzi się, by te przetargi zostały objęte parasolem antykorupcyjnym. Wtedy wszystko odbywa się za wiedzą CBA. Dyrektor Juszczyk nie zgodził się jednak na parasol antykorupcyjny — powiedziała.
Kobieta relacjonuje, że atmosfera wokół niej była coraz gęstsza. Wcześniej doradzono jej pójście na zwolnienie lekarskie, w związku z zajściem w ciążę. Miała potem dostać wiadomości od kierowniczki gabinetu dyrektora Izabeli Jastrzębskiej, aby "posypała głowę popiołem" i przeprosiła Juszczyka, jednak Dela odmówiła.
1 sierpnia kobieta złożyła pozew w sądzie pracy. Anna Dela opisała w nim, że doświadczała nierównego traktowania oraz molestowania seksualnego przez Juszczyka. "Wyborczej" powiedziała o SMS-ach, które od niego otrzymywała, w których pisał m. in., że "ma na nią taką ochotę, że mógłby jej zrobić krzywdę". Innym razem napisał, że seks z nim "dałby jej kosmiczne podniecenie". To tylko nieliczne przykłady wiadomości, które kobieta, jak twierdzi, otrzymywała od swojego szefa.
Ponadto, Dela miała być być w pracy poniżana oraz zmuszana do prowadzenia zajęć na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, do czego skłonił ją szef – bez umowy na zastępstwo oraz wynagrodzenia.
— Straszył mnie, że będę niszczona, jeżeli komuś o tym wszystkim powiem. To zresztą ma teraz właśnie miejsce — wyjaśnia Dela. Dodaje, że Juszczyk ma rozpowiadać teraz, że to ona próbowała go uwieść. Szykanowanie ze strony szefa miało się zwiększyć po tym, jak kobieta weszła w stały związek.
Juszczyk odwołany
Kopia pozwu została przesłana przez kobietę do przełożonych Juszczyka – ministra zdrowia Adama Niedzielskiego oraz wiceministra Waldemara Kraski. Postanowiono odwołać dyrektora NIZP-PZH.
— W związku z pojawiającymi się zarzutami wobec dyrektora NIZP-PZH i złożonym pozwem, minister zażądał w trybie pilnym wyjaśnień od dyrektora Instytutu. Po ich złożeniu minister zdecydował o odwołaniu dyrektora, uznając, że do czasu wyjaśnienia tej sytuacji na drodze sądowej dyrektor nie powinien piastować swojego stanowiska — przekazał resort zdrowia w odpowiedzi na pytania "Wyborczej".
Juszczyk zdążył jednak wcześniej dyscyplinarnie zwolnić Annę Delę, mimo że przebywała ona na zwolnieniu lekarskim. Zarzucono jej m. in. podważanie opinii szefowej działu inwestycji, wykorzystywanie narzędzi służbowych do celów prywatnych oraz narażenie na pogorszenie wizerunku NIZP-PZH poprzez dzielenie się w mediach społecznościowych zdjęciami w "skąpym bikini".
Jak podaje Onet, Grzegorz Juszczyk nie chciał rozmawiać na ten temat z "Wyborczą".
RB
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo