Brak nauczycieli, fakt, że tak wielu absolwentów nie decyduje się na pracę w szkole, to bardzo poważny problem. Nie tylko na dziś. Patrzeć na to należy jako na zagrożenie dla całego systemu edukacji w przyszłości – mówi Salonowi 24 Sławomir Broniarz, przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Ogromnymi krokami zbliża się nowy rok szkolny 2022/23. Będzie on wyjątkowy – do szkół idą dzieci uchodźców z Ukrainy. Bardzo dawno tak wielu uczniów nie szło do szkoły. Jak polska edukacja jest przygotowana do tego wyzwania?
Sławomir Broniarz: To zależy od tego co rozumiemy pod hasłem „polska edukacja”. To bardzo rozległy termin. Kryją się pod nim uczniowie i nauczyciele. Ale także izba lekcyjna. W zależności od tego, którego elementu będziemy dotykać, będziemy mieć inną ocenę. Niewątpliwie wszyscy z niecierpliwością czekamy na początek roku szkolnego. Będzie on trudny z wielu powodów, mam nadzieję, że potrafimy temu stawić czoła.
Liczba uczniów jest większa, a nauczycieli ubywa. Na ile poważny stanowi to problem?
Tu nie jest rzecz w tym, żebyśmy się spierali z ministrem edukacji o to, czy jest 13 czy 19 tysięcy nauczycieli. Szczególnie, że dane, którymi dysponuje Związek Nauczycielstwa Polskiego pochodzą od wojewódzkich kuratoriów oświaty. Otrzymaliśmy je od 15 kuratoriów, które zebrały te dane ze szkół na swoim terenie. Szesnaste kuratorium, łódzkie, prosiło dyrektorów szkół o nie przesyłanie danych, bo padła strona internetowa. Problem niedoborów oczywiście istnieje. I nie jest to kwestia wyłącznie na dziś, czy dotycząca pojedynczej szkoły, gdzie dany dyrektor ma sporadyczne braki. To, co się dzieje stanowi ważny sygnał, że jeśli sytuacja się powtórzy w kolejnych latach, to problem będzie bardzo poważny. To jak z sondażem partyjnym - jednym gorszym partia nie musi się przejmować. Jeśli jednak gorsze wyniki sondażowe powtarzają się, to jest to dłuższa tendencja. Dla partii niepokojąca. W systemie edukacji nauczycieli ubywa z różnych powodów. Tym najważniejszym, przepraszam za trywializm, jest kasa. Tego problemu nie możemy lekceważyć. Nie rozumiem retoryki ministra edukacji, który na jednej z konferencji powiedział, że jak w szkole braknie jednego nauczyciela, to nie stanie się nic, szkoła sobie poradzi. Świadczy to o tym, że minister jest oderwany od rzeczywistości edukacyjnej.
Słowa ministra, że brak jednego nauczyciela nie stanowi problemu z punktu widzenia laika ma sens. Przecież są zastępstwa, można inaczej zorganizować klasy?
Brak jednego nauczyciela może mieć charakter fundamentalny. Jeżeli to jedyny specjalista w szkole zawodowej, to tej luki się nie załata. Również w szkole ogólnokształcącej jeśli nie może uczyć nauczyciel danego przedmiotu, pojawia się pytanie, czy zastąpi go nauczyciel pokrewnej specjalności, czy może taki, który po prostu ma godziny niewymiarowe do wyrobienia. Na pewno to, co się dzieje, stanowi poważne ostrzeżenie na przyszłość. Bo nad sytuacją, w której tak wielu absolwentów studiów nie podejmuje pracy w szkole na pewno nie można przejść do porządku dziennego. Patrzeć należy na to jako na zagrożenie dla systemu edukacji w przyszłości. Podobnie jest zresztą w szkolnictwie wyższym, gdzie wiele osób łapie się na dodatki stażowe w wysokości 20 proc. To oznacza, że średnia wieku jest bardzo wysoka. I tego też nie należy lekceważyć.
W ostatnich latach, pandemicznych, wielkim wyzwaniem była nauka zdalna. Dziś na szczęście epidemia minęła, problem przestaje mieć znaczenie, można przejść nad nim do porządku dziennego. Jakie piętno odcisnął na edukacji?
Nie wiem, czy możemy przejść już nad tym do porządku dziennego. Są rozwiązania prawne, które umożliwiają wprowadzenie edukacji zdalnej, są pogłoski, że w razie epidemii mogą być użyte. Mówi się też, że edukacja zdalna może być wprowadzona także w sytuacji pogodowej, na przykład w razie zimy i problemów z ogrzewaniem. Ale odpowiadając wprost na pytanie: to, że w czasie pandemii ta edukacja zdalna, pomijając różne niedociągnięcia, działała, było zasługą wyłącznie rodziców i nauczycieli. Nauczyciele prowadzili tę edukację często na własnym sprzęcie, w domu, ponosząc koszty energii itd. Z kolei wielu rodziców mogło naprawdę doświadczyć czym jest nauka w szkole. Bo wcześniej jak dziecko wracało do domu to mama zadawała zazwyczaj jedno pytanie „jak było w szkole?” i na tym rozmowa się kończyła. Tu rodzice mieli dziecko w domu przez np. siedem godzin. Czasem walczące z rodzeństwem o komputer. I też w większości umieli sprostać zadaniu. To, że ten system się nie zawalił to powód ogromnej satysfakcji dla naszego środowiska.
Przeczytaj też:
Znieść zakaz handlu w niedzielę? "A czy od tego stanieje prąd? Korzyści są ogromne"
"Rosjanie ewakuują z Krymu sprzęt. W żadnym razie nie mówmy jednak o panice Kremla"
Inne tematy w dziale Społeczeństwo