Nie ma dziś większego siedliska polskich kompleksów niż nasze proeuropejskie elity. Te, które w każdej sytuacji rozbieżności zdań biorą stronę zagranicy. Zazwyczaj instynktownie i bez najmniejszego nawet zastanowienia. I jeszcze są z tego dumne.
Zawsze uważają Polskę za winną
Nieważne, czy chodzi o sprawę KPO. Czyli pieniędzy, które Polska miała otrzymać jak wszystkie pozostałe kraje UE na pocovidowe rozruszanie gospodarki. Ale ich nie dostaje, bo zostały wstrzymane do czasu aż rząd w Warszawie skruszeje i stanie się wobec Brukseli bardziej pokorny.
Polecamy:
To ukraińskie siły specjalne zaatakowały rosyjską bazę na Krymie
Rosjanie uciekają z Krymu. Zakorkowane drogi i puste plaże po wybuchach w bazie wojskowej
Albo wcześniej, gdy szło o pakiet Fit For 55. A więc o wielką - i jak pokazały kolejne miesiące - nazbyt pospieszną transformację energetyczną całej wspólnoty. Albo o każdą inną sprawę, wobec której dochodziło w ostatnich latach do sporu między Warszawą, Brukselą, Berlinem albo nawet Pragą lub Paryżem. Schemat reakcji sporej części polskiego społeczeństwa na taki (normalny przecież w każdej instytucji) konflikt punktów widzenia był zawsze podobny. Zawsze wina była - ich zdaniem - po stronie Polski.
Zawsze to Polacy się nie wykazali, nie zrozumieli, nie dorośli, nie dołożyli starań i nie umieli się dopasować. Co więcej: zawsze to zachowanie strony polskiej było - wedle obowiązującej tu narracji - wynikiem jakichś podejrzanych kalkulacji. Jakiegoś "budzenia antyniemieckich strachów" albo "antyunijnego populizmu" lub też "rozgrywania tematu Europy na potrzeby wewnętrzne".
Sławomir Jastrzębowski i Rafał Woś zapraszają na nowy odcinek #LewyZbicepsem
"Unia ma zawsze rację"
A Unia? Wedle tej optyki Unia ma po prostu świętą rację. Zawsze i z zasady. Reprezentuje nadto jakąś nieludzko-anielską bezstronność. Tu nikt nie rozgrywa niczego na żadne wewnętrzne potrzeby. Unia w sporze z Polską to zawsze wcielona mądrość i dalekowzroczność. Matka i ojciec w jednym. Nawet jak zgani, wyszydzi albo postawi do kąta to przecież "dla naszego dobra".
Mało tego. Tak na dobrą sprawę, to tych polsko-unijnych różnic i sporów nie wolno nawet publicznie nadmiernie eksplorować. Pod żadnym pozorem nie można dociekać i ważyć racji odchodząc od z góry założonego schematu o racji Brukseli i niedojrzałości Warszawy. Bo to oczywiście jest "jątrzenie" i "niepotrzebne prowokowanie, które nikomu nie służy". Oczywiście w drugą stronę tej logiki stosować nie wolno. Przeróżne debaty (na przykład o polskiej praworządności w Parlamencie Europejskim) to wszak nic innego jak wyraz uzasadnionych obaw o Polskę. A każdy, kto ośmieli się zwrócić uwagę, że wielu unijnych polityków chce się przy okazji wylansować na obrońców demokracji (i to bez głębszej znajomości tematu), to oczywiście PiS-owiec i zapiekły antyeuropejczyk.
"Ten kraj" nie jest ich?
Dlaczego tak jest? Dlaczego tak wielka część polskich elit (nieproporcjonalnie duża wobec reszty społeczeństwa) tak łatwo przyjmuje optykę "in dubio contra Polonia". W razie wątpliwości przeciw Polsce. Czemu tak się dzieje? Dlaczego ten schemat tak często się powtarza?
Pierwsza i dość buńczuczna odpowiedź prowadzić nas musi do kategorii tzw. kompradorskich elit. Czyli zjawiska znanego z literatury antykolonialnej. Począwszy od Marksa, a skończywszy na autorach latynoamerykanskich, afrykańskich czy azjatyckich badacze wskazywali więc na niebezpieczne zjawisko opierania władzy w krajach zdominowanych na kosmopolitycznej elicie. Nie tylko mającej swój dobrze pojęty interes w utrzymywaniu stanu podległości swoich ojczyzn. Ale także aspirującej zagranicznej kultury oraz stylu życia. Próbującej każdym gestem pokazać, że oni z "tym krajem" nie mają wiele wspólnego.
Ta hipoteza nie objaśnia nam jednak całości zjawiska. Kompradorstwo zakłada bowiem kalkulację i kierowanie się interesem. A przecież olbrzymia część polskich proeuropejczyków nie czerpie stąd większych realnych korzyści. Postawę swą przyjmują oni raczej instynktownie. Bez głębszej analizy. Często będąc przeświadczonymi, że tak jest dobrze i tak trzeba.
Kompleksy wobec Zachodu
Ich postawę objaśnić nam może chyba dopiero kategoria kompleksu. Oczywiście nasz polski kompleks wobec Zachodu jest oczywisty. Opiera się na kolektywnym wspomnieniu minionych 200 lat, gdy tamta część świata była od nas bogatsza i bezpieczniejsza.
Do tego dochodzi coś, co już dawno zostało w publicystyce zdefiniowane jako "pedagogika wstydu". Czyli wpajanie Polakom przez elity przekonania, że jesteśmy za mali, za biedni i zbyt głupi, by mieć własne interesy, przekonania albo preferencje. A maksimum tego, na co kraj w rodzaju Polski może liczyć, to podpięcie się pod silnych i bogatych. W nadziei, że - jak powiedział Kmicic do księcia Bogusława - "przy Radziwiłłowskiej fortunie i nasza wyrosnąć może".
Te dwa odruchy (kompleks i wstyd) się nam tutaj zazębiają. Kompleks, iż Polska powinna siedzieć w Unii cicho i grzecznie (bo jeszcze nas wyrzucą!) wyparty zostaje myślą, że to wcale nie jest żaden kompleks. Tylko przejaw europejskiej dojrzałości i pokonania nacjonalistycznych ciągotek ku narodowym interesom. Takie samooszukiwanie staje sie więc bardzo atrakcyjną atrapą narodowej dumy. A wielu Polaków - zwłaszcza tych, co lubią myśleć o sobie jako o elicie - się na to samooszukiwanie po prostu nabiera. Tak jest łatwiej.
Rafał Woś
Czytaj dalej:
Samolot z poszkodowanymi w wypadku autokaru w Chorwacji już w Polsce
Z Odry wyłowiono tysiące śniętych ryb. "Przestępstwo i zbrodnia na ekosystemie rzeki"
Dziennikarz TVP3 Wrocław doznał udaru mózgu. Jest w ciężkim stanie
Jest nowa decyzja Morawieckiego po wypadku w Chorwacji. Kierowcy muszą się dostosować
Jak Polska zareaguje na brak wypłat z KPO? Tajemnicza wypowiedź o "planie B"
Inne tematy w dziale Polityka