- Jestem człowiekiem wierzącym, uważam jednak, że karanie za krytykowanie religii nie prowadzi do niczego dobrego. Jedynie odstraszy, zniechęci od Kościoła. Należy przekonywać na argumenty – mówi Salonowi 24 Krzysztof Gawkowski, przewodniczący Klubu Parlamentarnego Lewicy, wiceprzewodniczący Nowej Lewicy.
Solidarna Polska proponuje radykalne zaostrzenie kar za obrażanie uczuć religijnych. Tak, by nie dochodziło do gorszących dla katolików sytuacji związanych z zakłócaniem mszy, czy nabożeństw. Jak ocenia Pan ten pomysł?
Krzysztof Gawkowski: Sam jestem osobą wierzącą! Jako katolik, doskonale rozumiem wrażliwość ludzi, którzy chodzą do kościoła. Ale jednocześnie nie uważam, by tych, którzy do kościoła nie chodzą bądź wiara im się nie podoba, należało karać. Przeciwnie – należy z nimi dyskutować, przekonywać na argumenty. A wyroki skazujące za rzekomą obrazę uczuć religijnych nie powinny w świeckim państwie mieć miejsca. Zaostrzanie prawa w tej kwestii jest, po prostu, głupie.
Przeczytaj też:
Kanada. Papież błaga Indian o przebaczenie
Faktycznie kwestia uczuć religijnych bywa subiektywna. Dla jednego naruszeniem tych uczuć będzie podważenie prawd wiary bądź krytyka księdza, dla innego sprofanowanie mszy świętej. Niektórzy katolicy proponują, żeby kategorię „obrazy uczuć religijnych” zastąpić „ochroną symboli” - na takiej zasadzie, jak ochrona znaków towarowych w wielkich koncernach. Bo chyba wyznawcy różnych religii mają prawo do ochrony świętych dla nich symboli?
Powtórzę, że jestem człowiekiem wierzącym, uważam jednak, że karanie za krytykowanie religii nie prowadzi do niczego dobrego, również dla samej religii. Jedynie odstrasza, zniechęca od Kościoła. Żyjemy w państwie świeckim i stosowanie kar za obrażanie jakiejkolwiek, podkreślmy to, religii, jest rzeczą zwyczajnie głupią.
Odnoszę wrażenie, że Solidarna Polska usiłuje zrobić wszystko, by zaistnieć w przestrzeni publicznej, pokazać, że działa. Stąd wyskakuje z pomysłem karania za rzekomą obrazę uczuć religijnych. Wielkimi krokami zbliżają się wybory i układanie list kandydatów. Solidarna Polska podkreślając swoją odrębność zaznacza swoje miejsce w elektoracie prawicowym. Pokazuje, że istnieje, chce budować swój wizerunek jako „obrońcy Kościoła”. Im więcej będzie przed wyborami znaczyć, tym lepsza będzie pozycja przetargowa w rozmowach z Prawem i Sprawiedliwością. A im lepsza pozycja, tym większa szansa na wynegocjowanie dobrych miejsc na listach Zjednoczonej Prawicy. Stąd, możemy spodziewać się wielu inicjatyw ze strony Zbigniew Ziobry i jego politycznego zaplecza.
Mówi Pan o poprawieniu pozycji negocjacyjnej w ramach Zjednoczonej Prawicy. Nie jest jednak tajemnicą, że relacje między PiS a Solidarną Polską dalekie są od ideału. Coraz częściej słychać pogłoski o rozwodzie. Czy nie sądzi Pan, że formacja Zbigniewa Ziobry zgłasza własne pomysły właśnie po to, by wzmocnić pozycję przed samodzielnym startem, niezależnym od PiS i Zjednoczonej Prawicy?
Nie. Partia Zbigniewa Ziobry ma w sondażach poparcie poniżej jednego procenta. Nadrobienie tego, by przekroczyć pięć procent, a więc wymagany próg do dostania się do Sejmu, jest praktycznie niewykonalne. Szczególnie, że do wyborów pozostał rok. Solidarna Polska nie ma szans na to, by samodzielnie zaistnieć i wejść do parlamentu. Może natomiast budować swoją pozycję w ramach Zjednoczonej Prawicy. I tego właśnie jesteśmy świadkami.
Przeczytaj też:
Senator opozycji: TO interesuje mnie bardziej, niż wygrana z PiS
Największe zagrożenie dla Polski. Prof. Antoni Dudek: Słono zapłacimy za spory polityczne
Inne tematy w dziale Społeczeństwo