Czy to czysty przypadek, że największe afery dziennikarskiego światka wybuchają ostatnio w najbardziej świątobliwych sanktuariach liberalnych mediów?
Monopol na moralizowanie
Najciemniej jest pod latarnią. Brzmi jak wyświechtany frazes. Ale może jednak nie taki znowu frazes. Bo jakoś tak się dziwnie składa, że sprawa „stylu zarządzania” usytuowanego - jak to ktoś określił - miedzy „chamstwem a charyzmą” dotyczy właśnie „Newsweeka”. Przypomnijmy sobie też wcześniejsze podatkowo-drogowe „wpadki” gwiazdy TVN-u oraz TOK FM Piotra Kraśki. No i jeszcze ciągnący się od lat serial w koncernie Agora, polegający na brawurowym łączeniu grupowych zwolnień czy prekaryzacji pracowników z nagrodami dla kierownictwa koncernu za świetnie wykonywaną korporacyjną robotę.
Ktoś powie, że to wszystko normalne ludzkie grzechy i grzeszki. Pycha, chciwość, gniew... wiadomo, sprawy to wszak stare jak świat. Ale jednocześnie jakoś dziwnie często zdarzają się one akurat w tych środowiskach, które swoją rynkową i prestiżową pozycję budują nieustannie na nieskrywanym poczuciu moralnej wyższości wobec reszty świata.
Polecamy inne teksty Rafała Wosia:
Płace muszą rosnąć szybciej!
Pusty pieniądz? Nie ma czegoś takiego!
Powiecie, że media z zasady lubią pouczać i moralizować. To ich paliwo i do pewnego stopnia także sens istnienia. Fakt. Ale nie trzeba być jednak doktorem medioznawstwa, by wiedzieć, że w Polsce jedne media moralizują mniej. Inne zaś bardziej. A bezsprzecznymi imperatorami moralizatorstwa polskiego są właśnie środowiska dziennikarzy liberalnych. Zaś miejsca takie, jak „Newsweek”, „Gazeta Wyborcza”, TVN czy TOK FM w przemawianiu z pozycji moralnych instancji się wręcz wyspecjalizowały.
Ma to oczywiście swoje rozmaite przyczyny. Trochę w tym wszystkim bólów fantomowych po monopolu na obiektywną prawdę, który taka na przykład „Wyborcza” dzierżyła aż do afery Rywina. A media takie jak TVN czy TOK FM cieszyły się tym przywilejem aż do pojawienia się państwowo-PiSowskiej konkurencji po roku 2015.
Trochę jest tu rynkowego pozycjonowania. W końcu przekonywanie czytelnika, że kupując nasz medialny produkt wchodzi do klubu „ludzi przyzwoitych i na poziomie”, jest z biznesowego punktu widzenia świetnym sposobem wiązania ze sobą klienta. Na tym polega dziennikarstwo tożsamościowe.
Jest w tym też trochę tego „brzemienia polskiego inteligenta”, które sobie redaktorzy liberalnych mediów samozwańczo wzięli na plecy. I teraz są przekonani, że „szlachectwo zobowiązuje” a oni muszą nosić ten „płaszcz Konrada”. I przeciwstawiać się draństwom, populizmom i "pisizmom" we wszelkich jego postaciach. Bo jeśli nie oni, to kto?
Towarzystwo wzajemnej adoracji
Niezależnie od przyczyn to nieznośne moralizatorstwo liberałów jest faktem empirycznym. Kto zaś nie wierzy, niech sobie odpali w piątek „trzódkę” w TOK FM (już bez Lisa) albo inną „Lożę Prasową”. Każda zaś próba przekucia tego balonika kończyła się i kończy nadal głośną detonacją. Niejeden już śmiałek został z tego powodu "skancelowany", zaopatrzony w wilczy bilet w mediach liberalnych i wydalony z kręgu wzajemnej adoracji. W efekcie liberałowie moralizatorzy od dłuższego czasu żyją w swojej bezpiecznej cieplarni i dawno przestali odbierać sygnały, że ktoś może myśleć inaczej.
Ostatnio doświadczył tego Bogu ducha winny redaktor Michał Kolanko w TVN-owskiej „Loży prasowej”. Gdzie został dzielnie zglanowany - oczywiście z pozycji wyżyn moralnych - przez redaktorów Węglarczyka, Łaszcz i Grochal. Kolanko został więc najpierw skrytykowany jako osoba wyprana z wszelkiej moralności. Tylko dlatego, że próbował uprawiać na antenie polityczną analizę zachowań i słów Jarosława Kaczyńskiego. A to przecież dla moralizatorów niemoralne. Usłyszał więc Kolanko od Grochal zdanie: „Natomiast wiesz, ja się odwołuję, rzadko to robię, bo nie jestem moralistką, absolutnie nie poczuwam się, ale odwołuję się do tego, co mówi Jarosław Kaczyński, że ta moralność w polityce jest ważna”.
I właśnie tak to działa. Najwięksi moraliści, którzy od lat zajmują się niemal wyłącznie moralizowaniem są święcie przekonani, że oni od moralizowania… stronią. W rzeczywistości zaś nie zajmują się niczym innym. Moralizują non stop. I to w sposób agresywny wobec każdego, kto chciałby - choćby na chwilę - zaproponować nieco inny sposób uprawiania publicystyki niż bezustanne moralizatorstwo.
Moralizatorstwo niszczy samych moralizatorów
To moralizatorstwo liberałów nie jest niestety tylko sympatyczną osobliwością. To moralizatorstwo niszczy samych moralizatorów. Ono przekłada się wprost na produkowanie przez nich postaw sprzecznych z własnymi ideałami. To właśnie moralizatorstwo sprawia, że pod latarnią jest najciemniej.
Bo czymże jest legendarny styl zarządzania byłego już naczelnego „Newsweeka”? Czy nie jest właśnie produktem stosunków panujących w środowisku, gdzie wszelkie przejawy wolnomyślicielstwa są od lat z całą surowością zwalczane i wycinane w pień? Oczywiście w imię wyższych wartości „naszego obozu”. Czy brak mechanizmów środowiskowej autonaprawy nie jest przypadkiem związany z tym, że każdą krytykę „naszej” świętej krowy można u liberałów zwalczać jako „haniebny PiS-owski atak”. A każdego krytykanta łatwo metkować, jako „pożytecznego idiotę naszych politycznych wrogów”? Czy więc „styl zarządzania między chamstwem a charyzmą” (a dla krytyków „mobberstwo”) albo postawa w stylu „nam nie jest wszystko jedno, ale pracował będziesz całe życie na umowie śmieciowej” nie są właśnie produktami moralizatorstwa moralizatorów?
A jeśli tak jest, to czy naturalny wniosek nie powinien być taki, że zawodowe moralizatorstwo niszczy zawodowych moralizatorów. Jak pylica górników? Jak otyłość kierowców TIR-ów? Jak urazy mózgu bokserów? Przez co moralizatorzy nie tylko tylko sami siebie czynią potem łatwym celem ataków ze strony przeciwnika. Ale także zatruwają środowisko wokół samych siebie, budując folwarczne stosunki pracy lub mentalność „równych i równiejszych”. Które potem będą z całą stanowczością zwalczać na łamach i w eterze. Oczywiście tropiąc je (słusznie lub nie to inna sprawa) oczywiście u wszystkich. Tylko nie u siebie.
Pytanie brzmi oczywiście kto im o tym wszystkim powie? Bo jakiejkolwiek krytyki od kogokolwiek spoza swoich trzódek oczywiście nie przyjmą. A jednocześnie (z opisanych tu powyżej powodów) sami siebie też nie będą chcieli zmienić. Bo zawodowe moralizatorstwo jest zbyt mocnym środkiem odurzającym, by można był go tak po prostu odstawić.
Rafał Woś
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka