- Chciałbym się dowiedzieć, co opozycja ma do zaoferowania, jakie są jej pomysły na Trybunał Konstytucyjny, KRS. Tego nie widać. Widać za to ściganie się na populizm z PiS-em – mówi Salonowi 24 prof. Ryszard Bugaj, ekonomista, Polska Akademia Nauk, twórca i pierwszy przewodniczący Unii Pracy.
Prof. Adam Glapiński będzie po raz kolejny prezesem Narodowego Banku Polskiego. Koalicja się utrzymała, opadły pewne emocje. Jak na chłodno ocenia Pan fakt, że ponownie za polskie finanse będzie odpowiadać dotychczasowy prezes NBP?
Prof. Ryszard Bugaj: Z mieszanymi uczuciami. Zapewne ta ocena byłaby bardziej jednoznaczna gdybym wiedział na pewno, kto był faktycznym konkurentem obecnego prezesa. Natomiast trzy rzeczy bez wątpienia oceniam krytycznie. Po pierwsze fakt, że sam sobie płacił. Nie twierdzę, ze naruszył prawo, ale naruszył standardy. Szczególnie, gdy finanse państwa są w coraz trudniejszej sytuacji.
Po drugie, sposób traktowania jego zaufanego personelu. Byłem doradcą prezesa NBP i zarabiałem cztery, cztery i pół tysiąca złotych. To było niedawno - w 2009 i 2010 roku. Ale tu znów zastrzeżenie, to się działo za prezesury Sławomira Skrzypka. Nie wiem, jaka była polityka płacowa u Marka Belki. A co za tym idzie - czy ten nagły wzrost wydatków na pensje prezesa i jego zaufanych ludzi to efekt samej polityki Glapińskiego, czy zaczęło się to za jego poprzednika, a obecny prezes NBP jedynie przyklepał coś, co było już wcześniej.
Trzeci zasadny zarzut wobec Glapińskiego dotyczy pewnego upolitycznienia tej funkcji. Ale warto przypomnieć sobie rozmowę Marka Belki z Bartłomiejem Sienkiewiczem u Sowy, gdzie też widać zaangażowanie polityczne. Oczywiście nagrania nie były robione w dobrej wierze, ale nikt nie kwestionuje, że tamte słowa wówczas padły. I w ogóle pewne polityczne zależności szefów banków centralnych się zdarzają. Dość wspomnieć, że np. Leszek Balcerowicz niemal z dnia na dzień przeszedł z funkcji lidera partii – Unii Wolności na stanowisko prezesa Narodowego Banku Polskiego. Oczywiście nie znaczy to, że był powolny wobec rządów. Był rygorystą i raczej prezentował politykę, do której żywił przekonanie.
Przeczytaj też:
Morawiecki nie wytrzymał. "Panie Tusk, proszę nie przeszkadzać..."
Wróćmy do Adama Glapińskiego. Jak od strony merytorycznej ocenia Pan jego kadencję jako prezesa Narodowego Banku Polskiego?
Aby dokonać merytorycznej oceny znów należy zrobić zastrzeżenie, że decyzje podejmuje nie osamotniony prezes NBP, ale Rada Polityki Pieniężnej. Oczywiście ona była w większości przychylna Glapińskiemu. Polityka NBP i RPP w Polsce wpisywała się w pewien trend w USA i na Zachodzie, polegający na utrzymywaniu niskich stóp procentowych. Z tym, że na Zachodzie mieliśmy do czynienia z pewnymi symptomami recesji. U nas jej nie było, więc przesłanek dla kurczowego trzymania się stóp procentowych było mniej. Ale był pewien trend, Glapiński się w niego wpisał.
Natomiast co do prognoz inflacji - plótł jak Piekarski na mękach, że na sto procent inflacja nie wzrośnie. Tymczasem ekonomiści nie mogą mówić niczego na sto procent. To jest błąd. Natomiast też pamiętajmy, że gdyby Adam Glapiński podjął wcześniej decyzję o podwyższaniu stóp procentowych, to odezwałyby się głosy pt. „ci biedni kredytobiorcy, dlaczego to robi, bez sensu!”. Ekonomista, prezes banku centralnego, musi wyważać racje. Dlatego też przy ocenie prezesa NBP daleki jestem od stwierdzeń, które padały, typu nieuk, nieprzygotowany, totalna klęska. Popełnił pewne błędy. Ale ocena jest umiarkowanie krytyczna.
Wybór prezesa NBP, pewne tarcia z nim związane są wg części komentatorów już wstępem do kampanii wyborczej. Bo już wiemy, że Zjednoczona Prawica się na razie nie rozpadła. Wcześniejszych wyborów raczej nie będzie?
To prawda. Wprawdzie jest znane powiedzenie, że kampania wyborcza zaczyna się dzień po ogłoszeniu wyników wyborów, ale faktycznie – teraz widać wzrost aktywności i początek takiej realnej kampanii wyborczej.
No właśnie. W Zjednoczonej Prawicy są tarcia, ale jeszcze jest zjednoczona. A jak Pana zdaniem powinna działać opozycja – iść jednym blokiem, dwoma, kilkoma?
Przede wszystkim, to ja chciałbym się dowiedzieć, co opozycja ma do zaoferowania. Jaki jest jej program. Jak chce rozwiązać choćby problem Trybunału Konstytucyjnego. Czy Krajowej Rady Sądownictwa, która według nowych zasad wybrana została po raz kolejny.
Tu odpowiedź polityków opozycji jest prosta – trzeba wrócić do tego co było, cofnąć reformy PiS.
Czyli uznać, że sędziowie zostali wybrani bezprawnie. Tylko, że to oznaczałoby uznanie za bezprawne wszystkich wyroków przez tych bezprawnych sędziów wydanych. Wiązałoby się z ogromnym chaosem. Nie dostrzegam u większości polityków opozycji świadomości powagi sytuacji. Rozwiązanie tych problemów jest dużo ważniejsze niż to, w jakiej konfiguracji opozycja wystartuje w wyborach.
Lider formacji liberalnej, Donald Tusk, proponuje 20 proc. podwyżkę dla budżetówki. Nie wiemy, czy zalicza do niej też wojsko i administrację państwową. Załóżmy, że nie, choć przecież trudno, by w razie podwyżek grupy te uznały, że są „do macochy”. Ale załóżmy, że nie byłyby objęte podwyżką. To podwyżka dla całej reszty budżetówki - generowałaby koszty. Tusk przyjął, że 30 miliardów rocznie. Wyliczyłem, że kosztowałoby to 45 miliardów, więc albo założyć trzeba oszustwo, że po wyborach się z obietnicy wycofa, albo obietnicy dotrzyma i nastąpi szybka katastrofa finansów publicznych.
Rząd obiecuje, świadczenia rozdaje…
Wiem, że rząd robi to samo. I mam z tym problem. Bo główne siły polityczne przerzucają się na populistyczne obietnice. Brakuje merytorycznej dyskusji, wyważania racji. A co do jednej listy opozycji - uważam, że gdyby powstała, mielibyśmy nie wybory, ale plebiscyt. Tymczasem zdecydowanie bardziej Polacy dziś potrzebują konkretnych ofert programowych, które mogliby poprzeć lub odrzucić, a nie plebiscytu.
Przeczytaj też:
Amerykański prawnik chce wyrzucić Polskę i Turcję z NATO. Rosati: Nie ma o tym mowy
Bezwarunkowy dochód podstawowy. Na Warmii i Mazurach rozpoczną się testy programu
Inne tematy w dziale Gospodarka