Na miejscu polskiego ambasadora w Moskwie nie opuszczałbym budynku ambasady w stolicy Rosji. Swoją rodzinę odesłałbym do Polski, a sam nie pojawiałbym się w miejscach publicznych. Rosja odpowiada z nawiązką – mówi Salonowi 24 Grzegorz Długi, prawnik, dyplomata, były konsul RP w Chicago o Waszyngtonie.
Minął tydzień od incydentu 9 maja, gdy ambasador Rosji został oblany czerwoną farbą. Przetoczyła się cała debata. Jedni mówią, że nie ma co popadać w histerię, że ambasador zasłużył. Inni, że to jednak skandal, należało go chronić, bo dyplomata jest święty, także gdy reprezentuje kraj, który jest nam wrogi. Jak ocenia Pan to z perspektywy prawnika i dyplomaty?
Grzegorz Długi: Należy to rozpatrywać w różnych kontekstach. Po pierwsze, ciekawe, jak będzie to dalej rozgrywać rosyjska propaganda. Widzieliśmy, jak stawiała się w roli ofiary. Może dalej będą to próbować przedstawić jako nieudolność polskich służb, naszego państwa albo urzędową rusofobię. Mogą nawet sugerować, że była to od początku do końca zaplanowana akcja.
Oczywiście, że dominują tu wielkie emocje. Wszyscy słyszeliśmy, co Siergiej Andriejew mówił, i wiemy, a jak wygląda rzeczywistość na froncie. Każdy w Polsce gdzieś po cichu, w sercu, poczuł satysfakcję, pomyślał: „a, dobrze mu tak”. Ale biorąc pod uwagę prawo międzynarodowe, na pewno nie powinno się to wydarzyć. Zasady są takie, że państwo przyjmujące, czyli tutaj Polska, odpowiada za zapewnienie bezpieczeństwa ambasadorowi.
Przeczytaj też:
Dyplomata: Przez incydent z ambasadorem Polska może być wykluczona z ważnych rozmów
Tłumaczą to w prosty sposób – demonstracja przeciwników rosyjskiej inwazji była legalna, więc trudno, żeby policja, czy służby ją rozpędzały.
Właśnie ten fakt, że była legalna, bardziej obciąża nasze służby. Bo gdyby była nielegalna, jakaś spontaniczna, to może mogłaby zaskoczyć. Tymczasem w tym wypadku to nie miało miejsca. Wiadomo było, że ta demonstracja się odbędzie, a skoro tak, to że może dojść do incydentów. I należało w takiej sytuacji odpowiednio przebieg zarówno demonstracji, jak i składania kwiatów zabezpieczyć i do ataku nie dopuścić. Bo fakty są takie, że niezależnie od tego, czy była tu tylko zrozumiała emocja, czy może jakaś inspiracja, doszło do złamania prawa międzynarodowego. I na pewno Rosjanie ostro na to odpowiedzą.
Jakie kroki, poza formalnymi, jak i nieformalnymi, jak oblanie budynku farbą, może teraz podjąć strona rosyjska?
Nie wiemy, w którą stronę to pójdzie. Wbrew pozorom, Rosjanie są z tej sytuacji zadowoleni. Nawet nie można wykluczyć, że jest to ich akcja, prowokacja wymierzona czy to w państwo i Polaków, czy może nawet w uchodźców ukraińskich. Przecież pamiętać należy, że za tą akcją stała Ukrainka. Nie negując jej dobrych intencji i szczerych emocji, wcale nie musi to wykluczać inspiracji rosyjskiej. Bardzo łatwo jest bowiem wykorzystać czyjąś emocję, a w wypadku tej sprawczyni przewidywalną chęć do "zaistnienia" - bo nie chcę sugerować czegoś innego - by podpuścić do określonego działania.
Niechęć do ambasadora jest, po ludzku, zrozumiała, ale z punktu widzenia prawa czy dyplomacji - nie do przyjęcia. Sprawa jest jasna – Polska miała obowiązek zabezpieczać ambasadora i nie zrobiła tego. Wracając do pytania – nie wiem, co Rosja zrobi. Ale na miejscu polskiego ambasadora w Moskwie nie opuszczałbym budynku ambasady w stolicy Rosji. Swoją rodzinę odesłałbym do Polski, a sam nie pojawiałbym się w miejscach publicznych. Przypomnę, że kilkanaście lat temu dzieci rosyjskich dyplomatów w Polsce zostały pobite przez chuliganów. Jakiś czas potem w Moskwie dużo brutalniej "nieznani sprawcy" pobili dzieci Polaków. Taka jest taktyka Rosji, tak chcą odpowiadać. A biorąc pod uwagę sytuację wojenną, ta rosyjska odpowiedź może być z nawiązką.
Czy nie należało wcześniej za skandaliczne wypowiedzi wydalić ambasadora Andriejewa z Polski, albo nawet – jak sugerują niektórzy – zerwać stosunki dyplomatyczne z Rosją?
Co do ambasadora - teraz to w ogóle nie wchodzi w grę, bo wydala się dyplomatę gdy on coś zrobi, a nie gdy został zaatakowany. Kwestię uznania dyplomaty za "persona non grata" reguluje konwencja wiedeńska i zawsze jest to akt nieprzyjazny. Taka decyzja nie zaboli Rosjan, bo dla nich Polska jest krajem "przezroczystym", to znaczy, że gdy patrzą na Zachód, to widzą Niemcy, Austrię, może jeszcze Czechy. Polska dla nich nie istnieje.
Polityka resetu, próba ułożenia sobie relacji z Rosją ze strony rządu Donalda Tuska nie była najmądrzejsza, bo do polskich władz nie docierało, że dla Rosji kompletnie się nie liczymy i dobre relacje z Warszawą nie mają dla Moskwy jakiejkolwiek wartości. Zaś dla nas ta strategia stanowi problem, bo choćby z uwagi na polskich obywateli w Rosji warto zachować resztki kanałów dyplomatycznych, nawet przy złych stosunkach.
Przeczytaj też:
"Wyróżnienie dla Gronkiewicz-Waltz ma być sygnałem dla działaczy PO" [ROZMOWA]
Rakiety spadły blisko granicy z Polską. Eksplozje we Lwowie
Tusk zdradza, jak pokonać PiS w wyborach. Opozycja nie jest przekonana do jego planu
Inne tematy w dziale Polityka