W ciągu ledwie dwóch miesięcy Polska z oślej ławki europejskiej transformacji energetycznej stała się jej awangardą. W zasadzie nic w swojej polityce nie zmieniając. Czy ci, co robili z rządu PiS antyekologicznych owładniętych antyrosyjską obsesją troglodytów, zdobędą się w tej sytuacji na „przepraszam”?
Kilka tygodni temu znana z wykładania kawy na ławę Georgetta Mosbacher powiedziała, że Polsce należą się przeprosiny. Chodziło jej o zarzut braku praworządności, który – sugerowała była ambasador – mógł być podsycany przez rosyjską propagandę. Tak chętnie działającą przecież wobec Europy wedle zasady „dziel i rządź”.
Dziś to Warszawa może mówić o skutecznej polityce energetycznej
Ale podobnych przeprosin można by oczekiwać także w temacie energetycznym. A pewnie nawet jeszcze bardziej się tutaj takie przeprosiny należą. Bo przecież na tym polu ostatnie dwa miesiące pokazały, że rację miała Warszawa. A nie Berlin czy Bruksela.
Gdyby bowiem spróbować – tak całkiem na zimno - zdefiniować główne założenia polskiej polityki energetycznej ostatnich lat, to mielibyśmy takie cztery punkty:
Akceptujemy, że trzeba przestawiać gospodarkę na energetykę odnawialną. W tym celu chcemy rozbudowywać swój potencjał OZE. Inwestycje na tym polu od paru lat stale rosną.
Uważamy jednocześnie, że zachodnia Europa przesadza z tempem tejże transformacji. A plan zeroemisyjności do roku 2050 zawarty w pakiecie Fit For 55 jest nierealistyczny.
Ta nasza krytyka unijnej transformacji energetycznej nie jest wzięta z sufitu. Krytykujemy ją dlatego, że wpycha Europę jeszcze mocniej w energetyczne uzależnienie od Rosji. Zwłaszcza od gazu, który zgodnie z niemiecką filozofią „Energiewende” ma stanowić paliwo rezerwowe wobec OZE.
Prawdziwym koszmarem dla większości krajów Unii byłaby więc taka sytuacja, w której już odłączyliśmy sobie (z przyczyn ekologicznych) konwencjonalne źródła energii (węgiel). A jeszcze nie mamy dopiętego i zdywersyfikowanego źródła energii zapasowej. Ta sytuacja sprawia bowiem, że stajemy się zakładnikami Rosji. Musimy brać od nich gaz po cenach, jakie nam podyktują i nie możemy przeciwstawiać się ich polityce na innych polach. Na przykład w kwestii odbudowy rosyjskiej strefy wpływów w naszej części Europy.
Zarzuty wobec Polski stają się w tym momencie śmieszne
Te cztery punkty brzmią dziś niekontrowersyjnie. Wręcz banalnie. Ale czy nie tak właśnie argumentowali politycy czy publicyści obozu PiS w ostatnich latach? I czy nie w reakcji na ten typ argumentacji Polska była ulubionym chłopcem do bicia dla zagranicy oraz sporej części opozycji? Czy nie oskarżano obecnej władzy o:
-o niezrozumiałe i wręcz atawistyczne przywiązanie do węgla?
-o nieczułość na to, że ludzie chcą mieć czyste powietrze?
-o typowy dla prawicy brak nowoczesności i intelektualnych horyzontów potrzebnych do pojęcia ogromu wyzwania klimatycznego, które przed nami stoi?
-o demonizowanie ruchów proekologicznych i jadowitą obsesje na punkcie postaci w stylu Grety Thunberg?
-o przyznawanie strachowi przed Rosją priorytetu wobec dużo bardziej niebezpiecznych klimatycznych wyzwań?
-i wreszcie, o wyprowadzanie Polski z Unii Europejskiej i w ogóle niezrozumienie europejskich wartości wśród których ekologia jest przecież dziś tak ważna?
W efekcie Polska - głosząc to, co głosiła - została wysłana do oślej ławki. I miała tam pozostać tak długo, aż nie zmądrzeje. I nie wybierze sobie rządu, który jest tych wszystkich wyzwań świadom.
Posypać głowy popiołem. Czy będą przeprosiny dla Polski?
Aż tu nagle nadszedł 24 lutego i inwazja Putina na Ukrainę. A także wszystko, co nastąpiło potem. To znaczy niemieckie „byliśmy głupi”, kręcenie kurkiem przez Rosję już nie tylko wobec nas czy Bałtów. Ale także wobec całego Zachodu. A także wielkie odkrycie przez zachodnią opinię publiczną, że co dnia (cała Unia) płacimy Putinowi miliard euro za energię. Które to miliardy służą mu do utrzymywania i konsolidacji władzy.
I nagle okazało się, że mówiąc to, co mówiliśmy od dawna jesteśmy w Europie rodzajem pioniera (a pewnie i sapera?). Jako pierwsi przedstawiliśmy plan odchodzenia od surowców z Rosji. Nasza dyplomacja zaś walczy o to by za tym przykładem poszli inni. Oczywiście, że nie będzie to wszystko proste i nie nastąpi z dnia na dzień ani z miesiąca na miesiąc. Bo przede wszystkim Niemcy muszą kompletnie przebudować swoją infrastrukturę energetyczną, która w czasach Schroedera i Merkel nastawiona była na paliwo z Rosji. Ale jeśli Niemcy ruszą w tym kierunku to za nimi pójdą inni. Bo Niemcy są hubem energetycznym kontynentu. Czy to się ziści, zależy od wielu czynników. Na Wschodzie wciąż trwa wojna i nie wiadomo kiedy miałaby się zakończyć. A Rosja jest zbyt dużym dostawcą energii, by objąć ją z dnia na dzień pełnym embargiem zachodniego świata.
Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że temu rządowi należy się „przepraszam”. Choćby i wycedzone przez zęby przez tego i owego w Brukseli, Berlinie czy też i u nas w kraju.
Czy takie słowa padną?
Oczywiście, że nie padną. W polityce nikt nikogo nie przeprasza. Zawsze znajdzie się jakieś „ale”.
Obejrzyj: Czy Marek Magierowski zawalczy o urząd prezydenta RP?
Inne tematy w dziale Polityka