Wystarczy głos kolegi czy koleżanki z pracy, wystarczy opinia w mediach społecznościowych i łatwo jest nam wyprzeć się Jezusa. A swoją drogą, nie jestem pewien, czy brakuje wśród nas typowych Judaszy, a zatem ludzi, którzy za garść srebrników gotowi są sprzedać Boga – mówi Salonowi 24 ksiądz Profesor Paweł Bortkiewicz.
Jak co roku obchodzimy pamiątkę męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Co jest główną istotą wydarzeń, które miały miejsce 2 tysiące lat temu i świąt, które celebrujemy?
Ks. Prof. Paweł Bortkiewicz: Najkrócej ujmując, istotą tych wydarzeń jest odkupienie. Odkupienie to znaczy wyzwolenie. Trzeba jednak pamiętać o tym, że to wyzwolenie dotyczy tego, co było i co jest po ludzku niemożliwe do wyzwolenia. Dotyczy bowiem zniewolenia poprzez grzech i śmierć, rzeczywistości, których człowiek sam o własnych siłach nie jest w stanie pokonać. Dlatego właśnie krzyż, dlatego właśnie śmierć Boga – Człowieka… Bo tylko w ten sposób niemożliwe stało się możliwe.
Przeczytaj też:
Za produkty w koszyku wielkanocnym zapłacimy więcej. Eksperci wskazują na przyczyny
Śmierć Jezusa jest również istotnym odniesieniem w kulturze, także dla ludzi niewierzących, czy wątpiących. To tragedia człowieka, zdradzonego bądź opuszczonego przez przyjaciół. Nie tylko Judasza, który Go sprzedał, ale też Piotra, innych uczniów, którzy bali się wstawić za Zbawicielem. To opowieść o wielkiej samotności?
Śmierć Jezusa jest istotnie kondensacją ludzkiej egzystencji. Mamy w niej zapis osamotnienia – niezrozumienia nawet przez najbliższych, powiedzielibyśmy dzisiaj – współpracowników. Mamy doświadczenie zdrady ze strony człowieka szczególnie zaufanego (przecież to Judasz dzierżył trzos, czyli zabezpieczał materialne potrzeby Jezusa i apostołów). Mamy doświadczenie cynicznego potraktowania przez przywódców religijnych, którzy posuwają się aż do bluźnierstwa («Poza Cezarem nie mamy króla»), by osiągnąć swoje cele. Ale trzeba też dostrzec, że w tym paśmie cierpienia są też znaki zwycięstwa człowieczeństwa. Jest przymuszony Szymon z Cyreny, który najwyraźniej przemienia swoje życie zjednoczony z Chrystusem. Przecież św. Paweł wspomina o jego synach - członkach pierwszej gminy chrześcijańskiej. Jest wierna pomimo bólu Matka. Jest również wierna i odpłacająca miłością za miłość Maria Magdalena. Jest złoczyńca, który rezygnuje z tego by być po stronie większości szydzącej z Jezusa i opowiada się po stronie przegranego Boga – Człowieka. Istotnie dramat Jezusa nie zostawia nikogo obojętnym.
Gdy czyta się opis Męki Jezusa, to o ile ocena Judasza, kapłanów i faryzeuszy jest jednoznaczna, tak Piłat jest osobą bardziej wielowątkową. Dlaczego zdaniem Księdza Profesora się pogrążył, choć próbował ratować Jezusa nie był w stanie tego zrobić, a druga kwestia – czy został potępiony, czy są w jego przypadku „okoliczności łagodzące”?
Spotkanie Piłata z Jezusem jest niezwykle inspirujące. Osobiście Jestem pod wrażeniem niewielkiej, ale bardzo wnikliwej i inspirującej książki Giorgio Agambena. Nie sposób jednak w kilku zdaniach przedstawić niezliczonych wątków tego zwięzłego spotkania. Odpowiadając na pierwsze pytanie wydaje się, że Piłat po prostu uległ swoistemu szantażowi. Przez pewien czas przesłuchania podążał za głosem sumienia nie dostrzegając winy w oskarżonym. Został jednak poddany presji, a właściwie szantażowi. „Piłat usiłował Go uwolnić. Żydzi jednak zawołali: «Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara. Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi»”. To wtedy uległ. Można przy tym zauważyć, że wydając Jezusa tłumowi usiłował sam zrezygnować z ostatecznej odpowiedzialności. Ale tym samym zrezygnował w prawomocności wyroku. W zapisie Ewangelii Jana jest jeden bardzo znaczący szczegół. W opisie końcowej sceny procesu potoczne tłumaczenie podaje zapis: „Piłat wyprowadził Jezusa na zewnątrz i zasiadł na trybunale [ekathisen epi tou bematos, Wulgata: sedit pro tribunali]” (J 19, 13).
Istnieje jednak tradycja translacyjna wsparta autorytetem Justyna, a w czasach nowożytnych Harnacka czy Dibeliusa, która pojmuje słowo ekathisen w znaczeniu przechodnim i wówczas tekst jest tłumaczony: „wyprowadził Jezusa na zewnątrz i usadził go na tronie”. Wspomniany Agamben napisze: „w rzeczy samej, dwóch sędziów i dwa królestwa stoją tu jedno przed drugim bez szansy na dojście do porozumienia. W ogóle nie jest jasne, kto kogo sądzi: sędzia dysponujący legalną władzą ziemską czy też ten reprezentujący królestwo nie z tego świata, którego sędzią uczyniono tu dla pośmiewiska”. Co do potępienia Piłata trzeba bardzo mocno podkreślić, że ani w Biblii, ani w orzeczeniach Kościoła nie znajdziemy nigdy i nigdzie stwierdzenia orzekającego, że konkretny człowiek został potępiony. Sam Chrystus powie Piłatowi: «Nie miałbyś żadnej władzy nade Mną, gdyby ci jej nie dano z góry. Dlatego większy grzech ma ten, który Mnie wydał tobie» . Być może zatem będzie coś z prawdy przejmującej scenie Bułhakowa z „Mistrza i Małgorzaty”, w której Piłat siedzi w samotności czekając na jeszcze jedną szansę spotkania z Jezusem, w której mógłby dokończyć tamtą niedokończoną a raczej przerwaną przez siebie rozmowę.
Czy nie jest trochę tak, że o ile w życiu codziennym typowych „Judaszy”, jest niewielu, tak każdy z nas ma w sobie coś z chwiejnego i tchórzliwego Piłata, czy przerażonych uczniów, którzy Jezusa się zaparli?
Z pewnością żyjemy w czasach, w których łatwo jest ulec rezygnacji z prawdy w imię pewnej koniunktury, kompromisu czy uległości presji opinii społecznej. Istotnie nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że taka uległość ma niejednokrotnie w sobie coś z gestu umycia rąk przez Piłata. Jeszcze częściej boimy się głosu o sile nośności takiej, jaką miała ewangeliczna służąca na dziedzińcu arcykapłana, która przeraziła Piotra. Wystarczy głos kolegi czy koleżanki z pracy, wystarczy opinia w mediach społecznościowych i łatwo jest nam wyprzeć się Jezusa. A swoją drogą nie jestem pewien, czy brakuje wśród nas typowych Judaszy, a zatem ludzi, którzy za garść srebrników gotowi są sprzedać Boga.
Jest jeszcze wątek społeczny, trudny do zrozumienia. Jak to się stało, że Jezus witany jak bohater, wg współczesnego języka „idol”, uwielbiany przez tłum, po kilku dniach jest przez ten sam tłum lżony, obrażany, a ludzie wolą ocalić życie mordercy, a nie Jezusa?
Och, myślę że ten wątek mógłby być przedmiotem współczesnych badaczy psychologii tłumu. I sądzę, że mieliby oni materiał badawczy bardzo obszerny. Wzięty nie tyle z analizy tekstów biblijnych, co z doświadczeń współczesnej psychologii tłumu. Tak radykalne zmiany nastrojów społecznych odczuwamy przecież w naszej rzeczywistości niejednokrotnie. Ból po śmierci papieża Jana Pawła II, poczucie osamotnienia i osierocenia bardzo szybko przerodziło się nie tylko w kontestację, ale swoistą nienawiść wobec jego osoby, pogardę jego nauczania. Zupełnie bezpodstawną, niczym nieuzasadnioną. Solidarność wytworzona 10 kwietnia 2010 roku wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu, która wydawało się, że scementuje nasz naród w jedną wspólnotę, bardzo szybko uległa podziałom do dzisiaj trwającym, nie zabliźnionym. Nie potrafię tego wytłumaczyć, wskazują tylko na to, że przejście od "hosanna" do "ukrzyżuj" także dzisiaj jest niezwykle mocno obecne w życiu społecznym.
Tu mówimy cały czas o wymiarze ludzkim. Jest też jednak wymiar duchowy, religijny. Tu wielu ludzi zadaje sobie pytanie czy faktycznie Zmartwychwstanie było faktem historycznym, a jeśli odpowiedź jest twierdząca – jakie jest znaczenie tego faktu dla świata, ludzi, każdego z nas?
Zmartwychwstanie jest faktem historycznym. Dowodem na to są choćby dzieje Kościoła. Z garstki ludzi, którzy w obliczu radykalnej próby stchórzyli, zdradzili i zaparli się, bali się głosu służącej na dziedzińcu arcykapłana, z tej garstki ludzi rodzi się Kościół, którego członkowie oddają życie. Oddają życie za co? Za ideę, której gotowi byli się wyprzeć za byłe co, czy oddają życie za Osobę, której śmierć oglądali, a którą spotkali żywą? Trzeba przy tym bardzo mocno podkreślić, że zmartwychwstanie nie jest reanimacją, przywróceniem do życia obumarłego ciała. Zmartwychwstanie jest nowym życiem. Chrystus zmartwychwstały wykazuje z jednej strony realizm ludzkiej kondycji, ale wykazuje też cechy, które nie dotyczą człowieka w jego obecnej cielesności. Zmartwychwstanie jest zatem słowem przyszłości człowieka. Jest projektem Boga na naszą nieskończoność. Projektem, który został uwiarygodniony przez Jezusa Chrystusa.
Ostatnia kwestia – tegoroczny Wielki Tydzień przypada w czasie krwawej wojny. Do Polski przyjechały dwa miliony Ukraińców. Część z nich zostaje. Można powiedzieć, że mamy święta razy dwa, bo uchodźcy są wiernymi obrządków wschodnich również grekokatolicy uznający papieża, mają Wielkanoc później. Czy pojawienie się nowej, odrębnej grupy ludzi, którzy mają swoje tradycje, zwyczaje, obrzędy, będzie jakąś inspiracją dla katolików, Jak widzi Ksiądz współistnienie dwóch kultur także pod kątem religijnym?
Kiedy społeczność ukraińska będzie przeżywała swoją Wielkanoc, my będziemy przeżywać niedzielę Bożego Miłosierdzia. Oni będą odradzać się w swojej nadziei zmartwychwstania, powrotu do życia. My będziemy utwierdzać się w naszej postawie i czynach miłosierdzia. To tak jakby Bóg sam pisał scenariusz naszego współistnienia, tego, czego realnie potrzebujemy. Myślę, że dla obu naszych narodów obecna sytuacja stanowi ogromną szansę. Ukraińcy mogą potraktować tę wojnę, swoją martyrologię, swoje bohaterstwo i swoją nadzieją przyszłości jako realny „mit założycielski” nowego państwa, nowego narodu. My możemy ponownie odbudować naszą wspólnotę narodową, która była budowana w dobie solidarności, pontyfikatu Jana Pawła II, doświadczenia katastrofy smoleńskiej. Dziś budowana jest w oparciu o solidarność z narodem, z którym łączą nas bogate i złożone relacje. Piękne i bolesne. Etos miłosierdzia jest stanie nadać tym relacjom nową jakość. To jednak od obu naszych narodów zależeć będzie to, czy współistnienie zarówno wewnątrz naszej ojczyzny, jak i w relacjach międzypaństwowych uzyska rzeczywiście nową jakość.
Przeczytaj też:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo