To prawda, że Macron był prorosyjski a prorosyjska była – choć uwaga, już nie jest – polityka francuska. Ale pamiętajmy, że obecny prezydent Francji był prorosyjski w ramach Zachodu. Wygrana Le Pen może oznaczać, że Francja częścią Zachodu być przestanie – mówi Salonowi 24 Witold Jurasz, były dyplomata, publicysta Onet.pl.
Wszyscy śledzimy głównie to, co dzieje się za wschodnią granicą. W tym czasie wiele ważnych rzeczy dzieje się w Europie Zachodniej. We Francji kampania prezydencka jest na ostatniej prostej. W drugiej turze zmierzą się zapewne Emmanuel Macron z Marine Le Pen. Faworytem wciąż jest urzędujący prezydent Francji, ale większość ekspertów twierdzi, że nie postawiłaby pieniędzy na jego zwycięstwo. Co oznaczałaby zmiana w Pałacu Elizejskim z punktu widzenia Polski, Europy, relacji Zachód – Rosja?
Witold Jurasz: Może zacznę od oceny ze strony polityki polskiej. Dyplomację wobec innych państw powinno się robić w myśl zasady „win – win”. To znaczy takiej, w której niezależnie od tego, co się stanie, a w tym wypadku kto zostanie prezydentem Francji, my „będziemy wygrani”. Niestety, nasza dyplomacja nie po raz pierwszy zawiodła i w efekcie mamy do czynienia z sytuacją „lose – lose”. Mówiąc inaczej niezależnie od tego, kto wygra wybory prezydenckie we Francji, my będziemy mieli kłopoty. Jeśli zwycięży Marine Le Pen, to będzie to zła wiadomość dla Polski, bo Le Pen jest jednoznacznie prorosyjska. Jeśli z kolei dojdzie do reelekcji Macrona, to też będziemy mieli kłopoty, bo prezydent Macron nie daruje PiS tego, że rządząca Polską partia ostentacyjnie wręcz wspierała jego główną konkurentkę.
Przeczytaj też:
Jeszcze kilka miesięcy temu rząd Prawa i Sprawiedliwości starał się budować lepsze relacje z rządem w Paryżu?
Polityka polska wobec Francji jest jednym wielkim absurdem. Nie można ogłaszać resetu z Francją mówiąc, że czynione jest to z racji na nadmiernie prorosyjską politykę Niemiec. Jeśli bowiem jest w Europie Zachodniej państwo bardziej prorosyjskie niż Niemcy, to jest to właśnie Francja. Z Paryżem można szukać porozumienia z wielu powodów, ale nie z tego. Jeżeli mimo to planuje się reset, to nie mówi się równocześnie nieomalże wprost – tak w każdym razie, że każdy w Warszawie o tym wiedział, że nie kupimy ani elektrowni atomowej, ani broni od Francuzów, tylko od Amerykanów. Powiedzmy sobie wprost - jeśli ja o tym słyszałem, to znaczy, że ambasada francuska również. A skoro tak to logicznie zbliżenie z Paryżem było od początku skazane na porażkę. Już zupełnym jednak absurdem było wspieranie głównego konkurenta urzędującego prezydenta i to jeszcze w tak ostentacyjny sposób.
Premier Ukrainy przed wybuchem wojny powiedział jednemu z czołowych polskich polityków, że polska dyplomacja jest „eventowa” – inaczej rzecz ujmując nasz kraj zachowuje się tak, jakby działał od eventu, do eventu, ogłaszając co jakiś czas wielkie przełomy, nowe idee, z którymi potem nic się w ogóle nie dzieje. I trudno oprzeć się wrażeniu, że miał rację. Nasza dyplomacja opiera się na hasłach wymyślanych zazwyczaj przez przez rozmaitych profesorów, którzy są czystej wody teoretykami bez żadnego doświadczenia w tzw. „realu”. Polityka zagraniczna, sojusze, resety, zbliżenie z określonymi państwami muszą tymczasem być oparte na konkretach, a nie ideach.
Wróćmy do pani Le Pen. PiS tłumaczy swoje relacje z Marine Le Pen twierdząc, że to nie ona kupowała gaz od Rosji, że prorosyjski jest cały europejski mainstream. Może jeśli chodzi o stosunek do Rosji nie ma wielkiej różnicy między Marine Le Pen, a jej konkurentami?
PiS ma oczywiście rację, że europejski mainstream bywał w przeszłości prorosyjski. Problem polega na tym, że pani Le Pen jest stukrotnie bardziej prorosyjska niż najbardziej skorumpowani prorosyjscy niemieccy politycy. Wiemy, co mówiła o Zelenskim, wiemy, że nie popiera sankcji. Wiemy, że zapowiedziała wyprowadzenie Francji z NATO. Ja nie widzę żadnych plusów z jej ewentualnego wyboru. Może prawicowi obsesjonaci wskazaliby na sprzeciw wobec tzw. „marksizmu kulturowego”. Tylko co to konkretnie znaczy i czy da się z tego strzelać do rosyjskich czołgów? Już nie wspomnę o tym, że Le Pen, podobnie skądinąd jak Trump, jeśli chodzi o LGBT jest zdecydowanie bardziej umiarkowana niż PiS.
Czym różniłaby się Francja pod rządami Le Pen od Francji rządzonej przez Macrona?
Macron był mocno prorosyjski. I prorosyjska była – tu uwaga – dziś już nie jest polityka Francji. Ale pamiętajmy, że obecny prezydent Francji był prorosyjski w ramach Zachodu. Wygrana Le Pen może oznaczać, że Francja częścią Zachodu być przestanie.
A może to nie byłoby złe – skoro Francja i tak działa przeciwko UE, to może niech zrobi Frexit, opuści Wspólnotę i działa na własną rękę, dzięki czemu Unia wcale nie musiałaby być słabsza?
Po pierwsze nie podzielam opinii, że Francja działała przeciwko UE. Francja rozpychała się w ramach UE usiłując się lewarować każdym dzięki komu się można było lewarować. Nijak nie wynika z tego wniosek, że opłacałby się nam Frexit. No bo czy naprawdę chcemy powrotu do koncertu mocarstw, bo z tym wtedy mielibyśmy do czynienia? Ja bym się tego bardzo obawiał, bo my mocarstwem nie jesteśmy. Militarnie jesteśmy słabi. Gospodarczo nasze PKB stanowi jakąś jedną szóstą PKB Niemiec. Można oczywiście narzekać, że Niemcy próbują dominować w Unii Europejskiej. Ale w razie koncertu mocarstw dominowałyby jeszcze bardziej.
Są opinie, że dla ograniczenia tej dominacji należy pójść dalej z integracją europejską, zawalczyć o budowę wspólnej federacji, ograniczającej egoizmy narodowe największych graczy?
Nie jestem pewien. Obawiam się, że większa integracja, podobnie jak rozpad Unii oznaczałaby jeszcze większą dominację największych graczy. Należy znaleźć złoty środek. U nas jedni chcieliby, żeby to wszystko się rozpadło iUnia przestała istnieć, a drudzy dla odmiany chcieliby budowy superpaństwa. Moim zdaniem oba rozwiązania nie są korzystne i obu się boję. Odpowiedzią jest rozsądna, ale umiarkowana integracja.
Przeczytaj też:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo