Wojna na Ukrainie już sprawiła, że świat wypadł ze swoich torów. Przed nami trzy śmiertelnie poważne wyzwania globalne. Gotowi czy nie, one i tak nadchodzą.
Po pierwsze, kryzys żywnościowy
Rosja i Ukraina to licząc razem jakieś 25 proc. światowej produkcji zboża. A ogromna część krajów świata jest od importu tego podstawowego surowca żywnościowego wręcz egzystencjalnie uzależniona. Spójrzmy na ich listę:
Somalia, Armenia i Mongolia - niemal 100 proc. zapotrzebowania na zboże pokrywane importem z Rosji i Ukrainy.
Laos, Kazachstan i Pakistan - powyżej 90 proc.
Gruzja, Białoruś, Syria, Egipt, Liban - więcej niż 80 proc.
Sudan, Albania, Turcja, Nikaragua - ponad 70 proc.
I tak dalej. Lista jest naprawdę długa i zawiera w zasadzie całą Afrykę, pół Azji i spory kawał Ameryki Południowej.
Polecamy:
Polska stała się celem białoruskiego KGB jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę
Putin pożegnał Żyrinowskiego. Internauci zwrócili na jeden szczegół
Oczywiście to nie jest tak, że rynek nie odpowie na niższe plony na Ukrainie, zablokowanie portu w Odessie i niedrożność podstawowej trasy handlu zbożem przez Morze Czarne. I oczywiście nie jest tak, że wszystkie wymienione kraje zrezygnują (pod wpływem presji Zachodu) z rosyjskich surowców. Wiele z nich znalazło się wręcz między młotem a kowadłem i musi próbować gry na dwa fronty w oczekiwaniu, że wszystko się jakoś uklepie. Ale przecież we wszystkich i tak uderzy znaczący wzrost cen surowców, który już jest tej wojny efektem. Ten wzrost względem roku 2020 sięga już 300 proc. A ostatnio cena zboża przekroczyła rekordy z roku 2008. Ten wzrost bierze się z kilku czynników. Do znanych i powszechnie opisanych problemów z pozatykanymi po covidzie globalnymi łańcuchami dostaw, doszły nowe. Związane oczywiście z Putinowską agresją na Ukrainę.
Efekt jest taki, że ci, co nie mogą kupować surowców od Rosji, muszą je kupić od innych producentów. A ci producenci o tym wiedzą i podwyższają cenę. Rośnie cena spedycji i ubezpiecznia towaru, bo tradycyjne szlaki handlowe muszą zostać zmienione. A wiele się przecież jeszcze wydarzy. Bardzo prawdopodobne, że na przykład Egipt - przyciśnięty rosnącą ceną zboża, którego jest czołowym importerem - zażąda wyższych opłat za używanie kanału Sueskiego przez który idzie ropa z Bliskiego Wschodu do Europy? Jest prawie pewne, że kraje północnej Afryki pod wpływem kryzysu humanitarnego złożą Zachodowi propozycję nie do odrzucenia. Trochę podobną do tej, którą jakiś czas temu szachowała Zachód Turcja. Będzie ona brzmiała tak: albo dacie nam pieniądze, albo na miękkie podbrzusze Europy ruszy kolejna fala migrantów, których nie jesteśmy w stanie wykarmić.
Wybierajcie!
Po drugie, kryzys gospodarczy
Myślicie, że tylko u nas mamy problem z podwyżkami stóp procentowych? To spójrzcie na listę, którą przedstawiła niedawno ONZ-owska agencja ds. rozwoju i handlu UNCTAD. Pokazuje ona skalę podwyżek stóp w krajach rozwijających (zwanych dziś krajami o średnim dochodzie).
Na pierwszym miejscu jest oczywiście sama Rosja, która przy pomocy drastycznej podwyżki stóp (z 5 do 20 proc.) ratowała się przed załamaniem wartości rubla. Ale Rosja nie jest przecież jedyna. Bardzo mocno stopy podniosły narodowe banki takich krajów jak Brazylia, Mołdawia, Chile, Paragwaj, Kirgistan, Turcja, Kazachstan, Angola czy Armenia.
We wszystkich tych przypadkach też chodzi dyktowaną zdrowym rozsądkiem obronę własnej waluty. Od początku wojny jest bowiem tak, że kapitał ucieka do bezpiecznej dolarowej przystani. Taki wzrost kursu dolara jest jednak dla krajów na dorobku bardzo niebezpieczny. Wszystkie one importują bardzo wiele niezbędnych produktów właśnie za dolary. Gdy dolar drożeje oni muszą płacić więcej. Jest to oczywiście wynik braku własnych zdolności wytwórczych, zaniedbania w rozwoju rodzimego przemysłu lub zgody na przedwczesną deindustrializację. O przyczynach i uwarunkowaniach tego stanu rzeczy można dyskutować godzinami. Nie zmieni to jednak faktu, że przed wieloma wspomnianymi krajami naprawdę ciężki czas. Zwłaszcza, że presja inflacyjna na Zachodzie (USA i UE) doprowadzi zapewne Fed i EBC do zacieśniania polityki fiskalnej. Wyższe stopy na Zachodzie to konieczność jeszcze wyższych w krajach rozwijających. A przecież każda podwyżka to jak lanie strumienia zimnej wody na palenisko wzrostu gospodarczego. To ryzyko bezrobocia, biedy i niepokojów społecznych.
Po trzecie, kryzys zadłużeniowy
Po drodze zaś wiele krajów świata może stanąć wobec problemu niewypłacalności. W opublikowanym jeszcze przed wojną na Ukrainie raporcie o zadłużeniu Lars Jensen z UNDP (inna ONZ-owska agencja wyspecjalizowana) pisze, że w latach 2021-2025 jakieś 600 mld dolarów wierzytelności jest poważnie zagrożone. Dla bogatych krajów te sumy nie są aż tak alarmujące, ale mówimy o gronie kilkunastu uboższych krajów. Ze szczególnym uwzględnieniem Tunezji czy Turcji. A więc znów państw ważnych z punktu widzenia strategicznych interesów Zachodu.
Problem z tymi krajami polega na tym, że ich wierzycielami są w przeważającej mierze podmioty komercyjne. Czyli zachodnie fundusze inwestycyjne i banki. Utrata przez nich pieniędzy to oczywiście problem dla bezpieczeństwa finansowego tysięcy zamożnych zachodnich rentierów. A oni mają bardzo długie ręce. To znaczy możliwości formalnego i nieformalnego wpływania na swoje rządy, by im te straty jakoś wynagrodziły. A, że nie odpuszczą, pokazał nam kryzys zadłużeniowy w strefie euro z lat 2012-2016, gdy z Grecji, Portugalii czy Włoch ściągnięto ostatnią koszulę, byle tylko wierzyciele wyszli na swoje.
Innym problemem jest również szereg krajów, które w ostatnich latach doświadczyły tzw. niewidzialnych niewypłacalności. Termin ten ukuli ekonomiści Horn, Reinhart i Trebesch. Opisują przy jego pomocy sytuację, która przybrała na sile po roku 2018. A polega ona na tym, że wiele krajów dostało w tym czasie poważny zastrzyk płynności ze strony Chin oraz tamtejszych państwowych przedsiębiorstw. W efekcie ich oficjalna wypłacalność w oczach zachodniego świata bardzo się poprawiła. W rzeczywistości kraje te stają się faktycznymi koloniami Pekinu. Z naszej europejskiej perspektywy nie jest to może takie dostrzegalne. Ale patrząc z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych tego rodzaju ciche przechodzenie niektórych krajów (na przykład Sri Lanki) na stronę Chin bardzo zmienia - i tak kruchą - równowagą sił w Azji.
Oto ledwie krótki zarys tego wszystkiego, co czeka nas w najbliższych latach. I to niezależnie od rozwoju wypadków na froncie ukraińskim.
Rafał Woś
Czytaj dalej:
Wielka wtopa rosyjskiej propagandy. Zamiast "zbrodni Ukrainy" waleczni żołnierze
Odwet Moskwy. Polscy dyplomaci wydaleni z Rosji
Szefowa Komisji Europejskiej z delegacją dotarła do Kijowa. "To znak poparcia dla Ukrainy"
Żakowski tłumaczy się ze swoich słów o "biedocie przeżerającej PKB"
Żyrinowski nie żyje. Putin pojawił się na pogrzebie
Inne tematy w dziale Polityka