Po masakrze w Buczy, nie ma mowy o jakiejkolwiek polityce z Orbanem, który działa jak piąta kolumna Władimira Putina. Premier Morawiecki pohukuje, domagając się surowszych sankcji wobec Rosji. Tymczasem nie potrafi się jednoznacznie odciąć od Orbana – mówi Salonowi 24 Robert Tyszkiewicz, poseł Koalicji Obywatelskiej.
Wybory na Węgrzech po raz kolejny wygrał Viktor Orban i jego Fidesz. Widać w ostatnich latach szczególnie, mocny prorosyski, proputinowski zwrot w polityce Węgier. W kampanii wyborczej, gdy Orban wprost atakował Ukrainę, było to widać szczególnie mocno. Jednak obecny premier Węgier nie zawsze był prorosyjski. Za swoich pierwszych rządów, na przełomie stuleci wprowadzał kraj do NATO, prezentował się wręcz jako zdecydowany przeciwnik Rosji. Co jest powodem przemiany i przejścia na pozycje zdecydowanie bliższe Federacji Rosyjskiej i Putinowi?
Robert Tyszkiewicz: Viktor Orban zbliżył się do Władimira Putina, bo zaczął wprowadzać putinizm. Dopóki był politykiem demokratycznym, dbającym o standardy państwa prawa, był też politykiem antyrosyjskim. Gdy zaczął podpatrywać Władimira Putina i wprowadzać system na wzór tego w Rosji, to już nie można mówić o antyrosyjskości premiera Węgier.
Przeczytaj też:
Viktor Orban znów wygrał. Co wybór Węgrów oznacza dla Polski?
Na czym polega to wprowadzanie na Węgrzech stylu takiego, jak w Rosji?
To likwidowanie niezawisłych sądów, niezależnych mediów, zmiana ordynacji wyborczej tak, by osłabić konkurencję i wzmocnić własną władzę, wreszcie co najbardziej bulwersujące budowanie oligarchicznego systemu za pieniądze z funduszy europejskich. Jeżeli połączymy likwidację niezależnego sądownictwa, ograniczanie wolnych mediów, oligarchię finansową, powrót monopartii. Orban właśnie to robi.
Działa na użytek wewnętrzny, dla niego najważniejsze jest utrzymanie dominującej roli w polityce Węgier. I sojusz z Putinem w tym jest pomocny, choć to oczywiście bardzo egoistyczna i krótkowzroczna polityka. Nie można tu zapominać o kolejnym ważnym elemencie, czyli coraz silniejszym powrocie do idei tzw. Wielkich Węgier. Słyszymy nieprzyjazne wypowiedzi wobec Ukrainy i Słowacji. Te mocarstwowe rojenia też nie są tu bez znaczenia.
Viktor Orban po raz pierwszy rządził pod koniec lat 90-ych ubiegłego wieku. Ponownie doszedł do władzy po wielkiej kompromitacji rządów lewicy – przyłapanej na kłamstwach, korupcji, w dodatku wszystko działo się podczas kryzysu ekonomicznego. W kraju odbywały się ogromne protesty. Na ile Pana zdaniem obecne ogromne poparcie dla Viktora Orbana jest efektem tamtych doświadczeń?
To, że poprzedni rząd lewicowy totalnie się skompromitował, przeciwko władzy organizowano ogromne protesty, dzięki czemu Orban doszedł do władzy, jest faktem. I miażdżąca wygrana, odsunięcie od rządów skorumpowanych władz, uzyskanie większości konstytucyjnej, było pewnym mitem założycielskim polityki Orbana. Ale to można skwitować słowami – "dawno i nieprawda".
Nie sądzę by dziś, po dwunastu latach tamte wydarzenia miały jeszcze jakikolwiek wpływ na obecny sukces Fideszu. Myślę, że główne czynniki, które zdecydowały o zwycięstwie były inne. Z jednej strony przejęcie mediów i odcięcie obywateli od rzetelnej informacji, z drugiej umiejętne granie wojną w Ukrainie. Przedstawianie Węgrom zagrożenia, które nastąpi, jeśli Orban nie wygra. Po trzecie transfery socjalne, sfinansowane w dużej mierze – o ironio – ze środków Unii Europejskiej. Uważam, że Orban popełnia historyczny błąd, tworząc z Węgier jedyne państwo wspierające Putina. To będzie miało w przyszłości fatalne skutki dla Węgier.
No tak, ale można przypomnieć, że Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe przez długi czas współpracowały z Orbanem, którego Fidesz należał do Europejskiej Partii Ludowej. Jak dziś z perspektywy czasu wspomina Pan ten czas, dlaczego tak długo trwało, zanim te drogi EPP oraz Fideszu się rozeszły?
Platforma Obywatelska jako jedna z pierwszych w ramach EPP alarmowała o zagrożeniu, związanym z woltą Orbana. A Donald Tusk był jednym z pierwszych polityków EPP dążących do wydalenia Orbana z szeregów europejskiej chadecji. Owszem, ten proces bardzo długo trwał. Wynikało to z kilku czynników.
Po pierwsze z wiary części polityków chadeckich, że uda się Orbana zawrócić z drogi od demokracji do autokracji. Po drugie – ważna jest jednak arytmetyka. Nie ulega wątpliwości, że dla Europejskiej Partii Ludowej głosy Fideszu mogły być bardzo cenne. Jednak po czasie wszyscy już zauważyli, że ani nie da się zawrócić węgierskich władz w kierunku demokracji, ani nie można w takiej sytuacji myśleć o politycznej arytmetyce. I drogi Orbana i chadeków rozeszły się bezpowrotnie.
Niektórzy twierdzą, że powinny się rozejść także drogi Viktora Orbana i PiS. Są jednak głosy, że Wegry to wciąż bardzo ważny partner w polityce europejskiej?
W kwestii kontaktów rządu PiS z Orbanem trzeba powiedzieć jasno. Po masakrze w Buczy, nie ma mowy o żadnym niuansowaniu. Obrona niepodległości i demokracji Ukrainy jest rzeczą kluczową dla naszego bezpieczeństwa. Nie ma mowy o jakiejkolwiek wspólnej polityce z Orbanem, który we współpracę z Putinem wchodzi, działa jak piąta kolumna Władimira Putina. Mnie nie interesuje partia PiS, osobiste sympatie działaczy tej partii, a stanowisko polskiego rządu.
Premier Mateusz Morawiecki pohukuje, domagając się surowszych sankcji wobec Rosji. Tymczasem nie potrafi jednoznacznie odciąć się od Orbana. To psuje naszą pozycję jako głównego rzecznika Ukrainy w Europie. Dzięki wielkiemu zrywowi Polaków, którzy przyjęli 2 miliony uchodźców, nasz kraj może odegrać znaczącą rolę. Ale nie może ciągnąć za sobą takich ogonów jak Orban, bo wtedy stanowisko polskiego rządu stanie się niewiarygodne.
Przeczytaj też:
Poradnik RCB na czas kryzysu i wojny. Już jest dostępny do pobrania
"Newsweek" uderza w relacje polsko-amerykańskie. Szokująca okładka z Bidenem i Dudą
Inne tematy w dziale Polityka