- Jeśli chodzi o bieżącą politykę, do końca wojny nie zamierzam się wypowiadać. Jedynie co, to robię sobie prywatną listę hańby, na której umieszczam ludzi, którzy próbują wykorzystywać tragedię ludzką dramat Ukrainy dla własnych korzyści – mówi Salonowi 24 prof. Jarosław Flis, socjolog Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Rozmawialiśmy niedawno, a wydaje się, jakby wieki temu. Bo było to przed agresją Rosji na Ukrainę. Od tego czasu wszystko się zmieniło?
Prof. Jarosław Flis: Od razu podkreślę, że jeśli chodzi o bieżącą politykę, do końca wojny nie zamierzam się wypowiadać. Jedynie co, to robię sobie prywatną listę hańby, na której umieszczam ludzi, którzy próbują wykorzystywać tragedię ludzką i dramat Ukrainy dla własnych korzyści.
O "bieżączce" nie zamierzam się wypowiadać z dwóch powodów. Po pierwsze - z uwagi na pewną hierarchię tego, co jest istotne, a co nie. W obliczu niewyobrażalnej tragedii, polityka schodzi na dalszy plan. Ale też komentowanie jej mija się z celem z powodów racjonalnych. Nie wiemy, jak wojna się skończy. A od jej zakończenia tak naprawdę zależy, co będzie się dziać w przestrzeni publicznej. Jedno załamanie Rosji, załamanie Ukrainy, albo załamanie ich obu, może zmienić całkowicie obraz sytuacji.
A więc nawet, gdyby ktoś chciał się zajmować analizowaniem sceny politycznej w Polsce, to na skutek nieprzewidywalności tego, co się dzieje, wszelkie rozważania za kilka tygodni mogą być warte funta kłaków. Dokładnie tyle, co nasze prognozy i opinie sprzed ponad miesiąca, sprzed inwazji Rosji na Ukrainę.
Przeczytaj też:
Tak pomagają Ukraińcom. „Dostarczyliśmy namioty i nagrzewnice, by nie zamarzli”
Wojna to jednak przede wszystkim wymiar ludzki, społeczny. Polacy w zdecydowanej większości pomagają uchodźcom. Jednocześnie przybyły ich do nas już miliony, ludność samej Warszawy wzrosła o ponad 17 procent. Jak ta fala uchodźców może wpłynąć na strukturę społeczną, demograficzną w Polsce?
Wszystko zależy od tego, jak zakończy się wojna i czy Ukrainie uda się ostatecznie zwyciężyć. Gdy patrzymy na to, co się tam dzieje, to ciężko o optymizm, bo każdy normalny człowiek musi się oburzyć na to, co wyprawia rosyjska armia. Z kolei powodem do lekkiego optymizmu jest to, że gdy czytaliśmy analizy po czterech dniach wojny, jako pewnik podawano, że armia rosyjska wygra i to szybko - tydzień, dwa i będzie po sprawie. Mija ponad miesiąc i tego triumfu Putina nie widać. A od tego, jak zakończy się wojna zależy też to, ilu uchodźców u nas ostatecznie zostanie i jak będą te relacje budowane. Tym, co dzieje się teraz jestem zbudowany. Choć nie jakoś specjalnie zaskoczony.
Skąd bierze się tak silna solidarność Polaków z Ukraińcami?
Tak pozytywny odbiór wynika z kilku powodów. Tragedia dotyczy ludzi, których Polacy znają, z których obecnością tu już zdążyli się oswoić. Wielu Ukraińców było tu przecież wcześniej. Ludzie ci pracowali, byli naszymi sąsiadami. Poza tym, dostrzegamy rzeczywistą tragedię na poziomie horroru w dodatku niezawinionego. Te wszystkie rosyjskie uzasadnienia są tak absurdalne, że nie da się w nie uwierzyć. Rosyjska propaganda sama wpadła w pułapkę własnej fałszywej opowieści.
Przyjeżdżają do Polski uchodźcy wojenni - w zdecydowanej większości kobiety z dziećmi, mężowie i ojcowie zostali, by bronić swojego kraju. Taka sytuacja jest odbierana zupełnie inaczej, niż fala migrantów składająca się z młodych mężczyzn. I wreszcie – podobieństwo aspiracji, stylu życia, języka, zbliżonego, ułatwiającego komunikację. Bez wątpienia te wszystkie elementy składają się na pełny, onieśmielający pozytywnie obraz tego, co się dzieje.
Pomoc jest piękna, ma jednak charakter spontaniczny. Co jest z jednej strony dobre, ale stwarza ryzyko, że nie będzie trwałe?
Atutem Ukrainy w tej sytuacji jest aktywne przywództwo nad aktywnymi ludźmi. Ludzie w Melitopolu, Chersoniu, Mikolajewie, nie czekają na decyzje władz, organizują się często w obronie sami. Ale też budzi podziw skuteczne zarządzanie przez władze informacją, czyli umiejętne podawanie faktów. Stronę ukraińską cechuje wysoki poziom samoświadomości. I co ciekawe – przenosi się to do Polski. Ludzie sami uczą się segregować informacje.
Też pomoc ma charakter jak najbardziej świadomy. Gdzieś Ukrainka, masażystka szuka pracy, zaraz jakiś przedsiębiorca użycza jej swój lokal po godzinach. To jest taki bardzo dobrze zracjonalizowany odruch serca. Przemyślany, nastawiony na długofalowe działanie. I, co ważne, nie jest wyjątkiem. Na lotnisku, gdzie tych uchodźców jest dużo, pojawia się tłumacz od jednego z przewoźników. Biega między stanowiskami, tłumaczy, wspiera uciekinierów. Na lotnisku w Krakowie jest najpierw komunikat po polsku, potem po ukraińsku, dopiero potem po angielsku. To taki przykład, że ta pomoc jest owszem spontaniczna, ale bardzo dobrze zracjonalizowana.
Bez wchodzenia w bieżącą politykę – czy widzi Pan szansę na to, że w obliczu tego, co się dzieje, skończy się w Polsce stan permanentnej plemiennej wojny?
Tu o optymizm trudniej. Ten konflikt zapewne nie zniknie całkiem. Natomiast jest szansa, że odważniejsi będą ludzie, którzy tej permanentnej i wyniszczającej wojnie się przeciwstawiają. Oczywiście trzeba mieć nadzieję, bo jak się jej nie ma, to się to nie stanie. To jak w mojej ulubionej anegdocie, w której wpada pies do gabinetu luster. Na widok psów zaczyna warczeć i szczekać, psy w lustrzanym odbiciu też szczekają i warczą. A wystarczyło zamerdać ogonem.
Przeczytaj też:
Nie tylko amunicję, wyrzutnie i pojazdy opancerzone dostanie Ukraina. Czas na czołgi
Wojna na Ukrainie pogodzi polityków? "Wyciągamy rękę do zgody. Ale PiS na rękę tę pluje"
Putin traci kontrolę nad podwładnymi? Olaf Scholz nie ma wątpliwości
Inne tematy w dziale Społeczeństwo