Ja nie wiem, czy ten scenariusz jest realny, czy nie. Wiem natomiast jedno – Rosja uczyni wszystko, by realny się stał. I w związku z tym Polska musi uczynić wszystko, by być na niego przygotowanym i do niego potencjalnego agresora zniechęcić – mówi Salonowi 24 prof. Romuald Szeremietiew, ekspert w dziedzinie obronności, wiceminister obrony narodowej w rządach Jana Olszewskiego i Jerzego Buzka, pełniący obowiązki ministra w rządzie Jana Olszewskiego.
Dezerter z polskiej armii, Emil Czeczko, nie żyje. Znaleziono go powieszonego w Mińsku. Czy jest to zaskoczenie, czy raczej można się było tego spodziewać?
Romuald Szeremietiew: Jak najbardziej można się było tego spodziewać. Sam zastanawiałem się nie czy, ale kiedy tego nieszczęśnika spotka taki los. Że dowiemy się, że albo nagle umarł, został zabity, albo popełnił samobójstwo. Tak to w Rosji działa. Gdy ktoś taki przestaje być potrzebny, to jest usuwany. Można jedynie ubolewać, że tak się stało.
Przeczytaj też:
Wielcy polscy ekonomiści na monetach kolekcjonerskich NBP
Jednak tu jest pytanie jakie cele osiągnął. Bo przecież nikt w Polsce i prawie nikt na Zachodzie nie uwierzył w brednie o masowych morderstwach, które jakoby były dokonywane w polskich lasach?
Oczywiście, że nie. Ale tak działa rosyjska propaganda. Ona ma swoje cele także na użytek wewnętrzny. Tam, na Białorusi, w Rosji, słowa tego dezertera zostały wykorzystywane.
Jeśli chodzi o propagandę, to głośno jest o zrobionym wśród Rosjan sondażu, w którym dopuszczają kolejne agresje. A krajem, który ich zdaniem powinien być zaatakowany pierwszy po Ukrainie, jest Polska. Czy taki scenariusz jest w ogóle realny, czy też Rosja na Ukrainie ponosi takie straty, że raczej na kolejne ataki się nie zdecyduje?
Ja nie wiem, czy ten scenariusz jest realny, czy nie. Wiem natomiast jedno – Rosja uczyni wszystko, by realny się stał. I w związku z tym Polska musi uczynić wszystko, by być na niego przygotowanym i do niego potencjalnego agresora zniechęcić.
Co w takim razie jako kraj powinniśmy zrobić?
To samo, co Ukraina przygotowując się . Mówię od lat o tym, że należy wprowadzić system oparty o obronę terytorialną, z rozwinięciem możliwości niszczenia ciężkiego sprzętu agresora – czołgów, śmigłowców itd. Jeśli chodzi o tę akurat sferę to nasz wkład – zestawy GROM, PIORUN, okazują się skuteczne. Więc trzeba je w naszej armii rozwijać. Poza tym należy budować naszą zdolność obronną. W oparciu zarówno o armię zawodową, która zawsze była oczkiem w głowie ministra obrony narodowej, ale też o zdolności obronne, rozwijane przez obronę terytorialną. Wreszcie sami obywatele powinni być gotowi do obrony swoich domów. W tym kierunku powinniśmy iść. O to apeluję od lat. Niestety, jak do tej pory bez skutku. Mam nadzieję, że tragiczny przykład Ukrainy sprawi, że wyciągnięte zostaną odpowiednie wnioski w polskim rządzie, przede wszystkim w ministerstwie obrony narodowej.
A czy powinniśmy postarać się o własną broń atomową?
Proszę dać spokój z tą bronią atomową, to nie jest ani niezbędne, ani realne.
Pytanie jest zasadne o tyle, że na przykład Ukraina miała broń nuklearną. Była drugą co do wielkości potęgą na świecie. Oddała swój arsenał, co chyba było potężnym błędem?
Ale pamiętajmy, że utrzymanie tej broni, tak dużego arsenału dla młodego, dopiero powstającego państwa byłoby bardzo trudne, wręcz niemożliwe. Mówię tu i o samych tych „pigułach”, jak i o systemach przenoszenia itd. Nie dziwi więc, że Ukraina zdecydowała się tę broń oddać. Problem polega na tym, że oddała tę broń Rosji. A Rosja wyciągnęła z tego wnioski takie, że dziś atakuje Ukrainę.
Przeczytaj też:
Niemcy jako partner w polityce zagranicznej? Ekspert ostrzega, dziś nie jest to oczywiste
Były minister z PiS: "Sytuacja jest krytyczna. Niezbędny raport o bezpieczeństwie kolei"
Inne tematy w dziale Polityka