„Proszę wszystkich wolontariuszy, którzy stoją na pierwszej linii pomocy uchodźcom z Ukrainy, żeby mieli dla siebie dużo wyrozumiałości i nie obawiali się wycofać, kiedy wyczerpią swoje siły.” mówi Milena Grela-Parandyk, psycholog i psychoterapeuta, ekspertka pracy z zawodami pomocowymi, dyrektor Działu Medyczno – Terapeutycznego w Helping Hand.
Salon24: Cały świat zachwyca się postawą Polaków, którzy dosłownie rzucili się na pomoc uchodźcom z Ukrainy. Jak, z perspektywy psychologa psychoterapeuty, ocenia pani postawę naszego społeczeństwa?
Milena Grela-Parandyk: Zachowujemy się w sposób bezprecedensowy i to jest niezwykłe. W zderzeniu ze złem jakim jest wojna, zdecydowaliśmy się na wielki zryw, który wygląda tak jakbyśmy sami poszli na wojnę, na wojnę z Putinem. Widać, że jest w nas wielka identyfikacja z tym co się dzieje za naszą wschodnią granicą.
Ale w tej chwili polskie społeczeństwo jest w tak zwanej fazie szoku, czyli momencie gniewu, niezgody, wściekłości, bezsilności ale też strachu przed wojną. Mierzymy się właśnie ze swoimi lękami i pomagamy. Faza szoku utrzymywać się może przez 6 do 8 tygodni.
Czytaj: Nie żyje ciężarna kobieta ze szpitala w Mariupolu. Jej zdjęcie poruszyło świat
Mimo że samo pomaganie, daje nam poczucie sprawczości, w jakiś sposób obniża nasz lęk, wydaje mi się, że generalnie rzuciliśmy się na główkę. Większość z nas nie była na to przygotowana. Rozmawiając i pracując z ludźmi słyszę już głosy tych , którzy np. wydali z własnych środków masę pieniędzy, wzięli pod swój dach rodziny uchodźcze, a teraz przechodzą już przez załamania, spowodowane poczuciem daremności. Takie osoby powtarzają sobie na przykład: moje pomaganie nic nie zmienia, bo tam jest tyle osób w potrzebie, a my nie możemy pomóc wszystkim.
Innym problemem, to pojawienie się poczucia winy. Mimo wojny na Ukrainie, dla wielu osób w Polsce życie toczy się (bo musi) dalej, zgodnie z planami. Wyjeżdżamy na przykład na wakacje, ale czujemy się z tym bardzo źle. Z tego powodu ograniczamy się, choćby nie dzieląc się zdjęciami z wakacji na Instagramie, bo przecież na Ukrainie trwa barbarzyńska wojna. A trzeba to jasno powiedzieć, że to nie jest adekwatne poczucie winy. Pamiętajmy, że poczucie winy z powodu posiadania dachu nad głową czy pełnej lodówki, kiedy na Ukrainie giną ludzie, jest niszczące i nieadekwatne. Poczucie winy sygnalizuje nam działanie wbrew swoim wartościom, że zrobiliśmy lub zaniedbaliśmy coś ważnego, na co mamy wpływ. A my w żadnym wypadku nie jesteśmy odpowiedzialni za wojnę na Ukrainie i jej skutki. Nie ma tam naszej winy, nie ma naszego udziału. Konfrontujemy się ze swoją bezsilnością.
Salon24: Czy każdy z nas nadaje się do niesienia pomocy uchodźcom? Do pracy wolontariusza w centrum pomocowym, czy na granicy?
MG: Większość z nas posiada siłę tylko do krótkookresowej pracy na pierwszej linii frontu pomocowego.
Trzeba powiedzieć, że wśród masy wolontariuszy, których pracę teraz obserwujemy i którym tak bardzo kibicujemy, jest spora ilość osób, które mają jakieś doświadczenie w wolontariacie. Tym ludziom jest łatwiej nieść pomoc, bo rozumieją na czym polega taka długa, systemowa pomoc, jak to się robi, jak działa taka pomocowa logistyka.
Czytaj: Inwestycje, które są potrzebne Polsce. Kto je dotąd krytykował?
Ale są też takie osoby, które ruszyły pomagać na fali „pospolitego ruszenia” i nie mają doświadczenia w długotrwałym niesieniu pomocy. Ci ludzie, co naturalne, po kilku dniach mogą czuć się zdenerwowani, mówić o braku wsparcia dla nich, o tym, że sobie z tym nie radzą.
Dlatego tak ważne jest to, aby osoby bez pomocowego doświadczenia były wyrozumiałe dla samych siebie i zaakceptowały to, że w pewnym momencie się wycofają, przegrupują i po prostu ktoś inny zajmie ich miejsce.
Salon24: A co jeśli przegapimy ten moment i nie wycofamy się w odpowiednim momencie?
MG: Może pojawić się poczucie nieskuteczności moich wysiłków i poczucie winy o którym wcześniej wspominam. Ludzie niosący pomoc mogą zacząć zadawać sobie pytania typu "Czy to ma sens?" czy "Tu potrzeba tylu rzeczy, moja pomoc nie ma znaczenia.”
Taki mechanizm w psychologii nazywamy zniekształceniem poznawczym, bo takie odczucie to oczywiście nie jest prawda, ponieważ w takich chwilach każda pomoc ma ogromne znaczenie.
Czytaj: Chiny wesprą militarnie Rosję? Jest odpowiedź Pekinu
Może też przyjść gniew, złość na to, że nie nadchodzi odpowiednie wsparcie i pomoc.
Pamiętajmy, że większość osób, które podejmuje się wolontariatu, ma jakieś wyobrażenie jak to powinno działać i wyglądać. Myślą, że wystarczy przyjść i po prostu działać. Tak nie jest. Godziny spędzone na rozmowach z osobami z rejonu wojny, ciągłe wystawienie na obcowanie z ludzkimi dramatami, jest niezwykle obciążające i powoduje, że łatwo wejść w fazę wyczerpania emocjonalnego.
Dlatego proszę i zachęcam wszystkich wolontariuszy, którzy nie mają doświadczenia, a teraz dzięki zrywowi serca stoją na pierwszej linii pomocy, żeby mieli dla siebie dużo wyrozumiałości i nie obawiali się wycofać, kiedy wyczerpią swoje siły.
Salon24: Jak zatem zadbać o siebie, aby wrócić „na prostą” po wielkim wysiłku emocjonalno-fizycznym?
Pamiętajmy o podstawowej zasadzie ratowników, „najpierw dbam o siebie, swoje bezpieczeństwo”. Jeśli jestem strażakiem i pójdę w dym i ogień bez narzędzi i odpowiedniego przeszkolenia, to spłoniemy razem. Wolontariusze stali się teraz ratownikami, oni muszą zadbać o siebie, bo odpowiadają za pomoc ofiarom wojny.
Dlatego warto powiedzieć stop i odpocząć od zgiełku swoich dyżurów, od wiadomości i artykułów z frontu. Pomyśleć o swoich potrzebach, wrócić do rutyny dnia codziennego, zadbać o higienę zdrowia psychicznego. Kiedy po pewnym czasie poczują powrót siły i energii, nie ma przeszkód, aby wrócili na swoje posterunki.
Salon24: A co z tymi, którzy nie pomagają? Czy społeczeństwo oceni ich źle?
MG: Pamiętajmy, że pomoc nie jest obowiązkowa. Oczywiście że jest teraz nacisk społeczny i presja, że w tym pospolitym ruszeniu wszyscy musimy wszystko rzucić i nieść pomoc. Nie pomagasz, to jesteś nieludzki, niemoralny.
Ale powiedzmy to sobie szczerze, nie każdy z nas musi pomagać. To nawet nie jest możliwe. Brak reakcji, brak pomocy może mieć naprawdę wiele źródeł. Są na przykład ludzie, którzy teraz się po prostu boją o swoją przyszłość. W tym nawale informacji wojennych, ciągłych, wstrząsających obrazach, które do nas docierają, sami ledwo funkcjonują ze strachu i naprawdę nie są w stanie pomagać. Oni mogą wymagać pomocy.
Ci, którzy nie angażują się w pomoc, mają do tego prawo. Oni być może właśnie zachowują się odpowiedzialnie, mierzą siły na zamiary. Powinniśmy mieć po prostu zrozumienie dla takich osób.
Rozmawiał Piotr Paciorek
Czytaj więcej:
Inne tematy w dziale Polityka