Rząd powinien wcielić się w rolę pracodawcy ostatniej instancji dla uchodźców z Ukrainy. Inaczej polsko-ukraińska miłość szybko stanie się bardzo szorstka.
Przypomnijmy - gwarancja zatrudnienia to schemat polegający na tym, że państwo bierze na siebie obowiązek zaoferowania sensownej pracy każdemu, kto tej pracy chce. Nie chodzi tu o całkowite zastąpienie rynku. Ani tym bardziej o powrót do realnego socjalizmu. To nie tak. Idzie raczej o to, by państwo wzięło na siebie rolę „pracodawcy ostatniej szansy”.
Praca dla uchodźców z Ukrainy. Jest wiele zalet
Działałoby to tak: w sytuacji, gdy pracownik nie może znaleźć roboty w sektorze komercyjnym zgłasza się do rządowej agencji. A państwo nie robi uniku. To znaczy nie utrzymuje go poza rynkiem pracy (zasiłek), ani nie wysyła na kolejne szkolenia (aktywizacja zawodowa). Tylko daje konkretną pracę za płacę równą pensji minimalnej.
Państwo zyskuje w ten sposób grupę pracowników, którą może kierować w te miejsca gospodarki, gdzie - z różnych przyczyn - rąk do pracy akurat brakuje. Na przykład do sektora opieki nad starszymi lub niepełnosprawnymi albo do przeróżnych społecznie użytecznych prac publicznych. To inwestycja w gospodarkę i w rozwój.
Prawdziwy cel schematu gwarancji zatrudnienia polega jednak na czymś innym. Wcielając się w rolę pracodawcy ostatniej instancji rząd przeciwdziała psuciu standardów na rynku pracy. Sięgając po taki mechanizm chronimy więc również interesy tych wszystkich, którzy już zatrudnienie mają. I mogą się (słusznie) obawiać, że po wejściu na rynek dodatkowych kilkuset tysięcy migrantów (lub bezrobotnych) ich własne warunki pracy ulegną pogorszeniu.
Przykład. Na rynku pracy pojawiają się Swietka albo Witali. Są gotowi przyjąć każdą pracę, bo większość uchodźców jest w takiej właśnie sytuacji. Dla Magdy albo Jarka, którzy pracują stanowisku z okolic płacy minimalnej stanowi to duże zagrożenie. Istnieje bowiem realna szansa, że Jarek albo Magda zostaną zastąpieni przez Swietkę albo Witalija skłonnych do pracy na warunkach gorszych (albo wręcz na czarno).
Jeśli jednak na rynku funkcjonuje gwarancja zatrudnienia to Swietka i Witalij mogą iść do państwa i poprosić o pracę gwarantowaną płatną na poziomie pensji minimalnej. W ten sposób nie stanowią już zagrożenia dla Magdy i Jarka. Niszczący standardy wpływ wejścia dużej grupy migrantów na rynek pracy po prostu znika.
Państwo stać na to
Stoimy dziś wobec sytuacji wyjątkowej. Na wschodzie trwa wojna, a do Polski przyjeżdżają setki tysięcy uchodźców z Ukrainy. Jak wkomponować ich w polski rynek pracy? Przed tym pytaniem nie uciekniemy. Wielu powie pewnie, że jeszcze za wcześnie na jego stawianie. Bo przecież tak wielu rzeczy nie wiemy.
Nie wiadomo, kiedy skończy się ta wojna? Nie wiadomo, ilu uchodźców jeszcze do nas napłynie? Nie wiadomo, ilu pojedzie dalej? Nie wiadomo, ilu będzie chciało potem wracać na Ukrainę? I wreszcie nie wiadomo jak będzie wyglądał napływ ukraińskich mężczyzn, którzy będą próbowali połączyć się ze swoimi rodzinami?
To fakt, tego wszystkiego nie wiemy.
Ale jednocześnie chyba nikt nie łudzi się, że sytuacja wróci szybko do stanu sprzed 24 lutego. To znaczy, że musimy się przygotować na nową sytuację. Polega ona na tym, że (licząc ostrożnie) kilkaset tysięcy ludzi w wieku produkcyjnym trzeba na trwałe wpasować w polski rynek pracy.
Czy nas na to stać? Oczywiście. Nie ulega to najmniejszej wątpliwości. Chyba nigdy w swojej najnowszej historii Polska nie była lepiej przygotowana na takie wyzwanie. Jako kraj jesteśmy dziś już w zupełnie innej sytuacji niż 20 czy nawet 10 lat temu. Bezrobocie jest niskie, a podstawy wzrostu gospodarczego oparte są wreszcie na trochę szerszych niż podstawach. Mamy solidny popyt wewnętrzny, konkurencyjną produkcję eksportową, stabilny rynek finansowy, własną stabilną walutę i sensowny bank centralny, który wyrósł z dziecięcej choroby liberalizmu. A państwo dużo chętniej niż w pierwszych dekadach polskiej transformacji włącza się w napędzanie gospodarki. To wszystko pozwala dość pewnym głosem powiedzieć: tak, poradzimy sobie z tym wyzwaniem.
Kto powinien wziąć za to odpowiedzialność?
Jednak nawet w takich (całkiem dobrych) warunkach wyjściowych operacja długofalowej integracji uchodźców z Ukrainy” nie będzie łatwa. Podstawowe pytanie przed którym stoimy sprowadza się z grubsza do tego, kto powinien ten proces przeprowadzić. Czy ma to zrobić rynek czy też powinno się tym zająć państwo?
Stawiam, że większość czytelników odpowie w pierwszej chwili, że trzeba to zostawić rynkowi. Bo choć wiele się w ostatnich latach w polskiej dekadzie ekonomicznej zmieniło, to wciąż jednak dominuje w Polsce przekonanie, że - co do zasady - mechanizmy rynkowe są lepsze od ręcznego sterowania gospodarką. Zwłaszcza w sytuacji kryzysowej (a teraz mamy taką sytuację kryzysową) ludzie mają tendencję do unikania eksperymentów. Także i w tym przypadku dominować więc będzie przekonanie, że to rynek ma wchłonąć te kilkaset tysięcy ukraińskich par rąk do pracy. Zwłaszcza, że mamy (generalnie) dość pozytywne skojarzenia z poprzednią mniejszą falą przybyszów z Ukrainy. A poza tym od dawna słyszymy narzekania pracodawców, że brakuje im pracowników w wielu kluczowych obszarach. Niech więc rynek to załatwi.
Obawiam się jednak, że nie załatwi. I że rynek sobie z tym zadaniem nie poradzi. Albo poradzi pozornie. To znaczy da pracę sporej części przybyszów ze wschodu. Ale efekty uboczne puszczenia tego procesu na żywioł będą niestety spore. A w dłuższym okresie przesłonią krótkofalowe zyski. Bo jeśli tą drogą pójdziemy, to w perspektywie dziesięciu lat czeka nas scenariusz brytyjski. Czyli powtórka schematu od wielkiego otwarcia rynku pracy w roku 2004 do wielkiego zamknięcia i brexitu dekadę później. Aby tego uniknąć postuluję by rynkowi w procesie integracji Ukraińców pomóc. A pomoc tę powinno zapewnić właśnie państwo. A pomoc powinna polegać na wcieleniu w życie wspomnianej na początku nowatorskiej koncepcji „gwarancji zatrudnienia”.
Dlaczego to gwarancja pracy dla uchodźców to dobre rozwiązanie?
Potrzebujemy tej alternatywy dlatego, że jeśli zostawimy sprawę pracy dla Ukrainy rynkowi to czeka nas z grubsza następujący rozwój wypadków.
W pierwszej chwili nastąpi miesiąc miodowy. Pracodawcy dostaną to, czego chcą. To znaczy uzupełnią swoje niedobory pracownicze. Biorąc pod uwagę, że - na razie - uchodźcami są głownie kobiety, to skorzystają bardziej sfeminizowane branże. Głównie gastronomia oraz handel. Zadowolone będą też klasa średnia i wyższa, które są głównymi odbiorcami zdominowanej przez migrantów branży usług opiekuńczych. Cena opieki nad dziećmi, seniorami albo usług sanitarnych z pewnością spadnie.
Jeśli dojdzie do drugiej fali uchodźczej (tym razem męskiej), to skorzystają budowlanka i przemysł. W jakimś sensie może nam to nawet napędzać wzrost gospodarczy, bo koszty produkcji spadną. Do tego w niektórych miejscach rynku pracy uzupełnione zostać mogą autentyczne niedobory wywołane długoletnimi zaniedbaniami (brak lekarzy czy pielęgniarek).
Jednak w średnim okresie zaczną się pojawiać tarcia oraz napięcia. Migranci zawsze i wszędzie tworzą element nacisku na standardy chroniące pracowników już na rynku funkcjonujących. To nie jest kwestia złej woli. Tak działa system kapitalistyczny. Im większy zasób tzw. rezerwowej armii pracy (czyli ludzi, którzy pracy za wszelką cenę potrzebują) tym mniejsza ochota pracodawców do wychodzenia naprzeciw postulatom pracowników domagających się poprawy płac albo zmniejszenia obciążenia pracą. Im więcej gotowych do podjęcia pracy na każdych warunkach, tym więcej dróg do obchodzenia płacy minimalnej albo do pracy na czarno.
Społeczne odczuwanie tych procesów jest oczywiście bardzo niesymetryczne. Klasa średnia i wyższa, które zarabiają w okolicach średniej krajowej, nie będą tego nawet zauważać. Dla nich migrant to będzie dostarczyciel tańszych usług. Ewentualnie ktoś, nad czyim losem można się rozczulić a nawet mu pomóc. Oni z uchodźcą konkurować będą - co najwyżej - w dostępie do zasobów państwa dobrobytu. Do szkolnictwa albo służby zdrowia.
Zupełnie inaczej będzie to jednak wyglądało dla gospodarstw domowych żyjących za pensję minimalną. Dla nich duży napływ zdesperowanych uchodźców to olbrzymie zagrożenie uderzające w podstawy kruchej stabilizacji. Właśnie z powodu wspomnianej presji na płacę minimalną czy na zbijanie wzrostu płac.
Oczywiście atmosfera (skądinąd słusznej i pięknej) solidarności z ciężko doświadczonym narodem ukraińskim nie będzie pozwalała na otwartą krytykę nabrzmiewającego problemu. Ci którzy będą próbowali problem tematyzować łatwo zostaną zagnani do konta i nazwani trollami Putina, ksenofobami i skrajną prawicą. Podskórny konflikt i wzajemny resentyment klasy średniej wobec klasy robotniczej będzie narastał. Ci pierwsi będą uważać tych drugich za moralnie zdegenerowany motłoch niezdolny do wyższych uczuć i pełen niechęci do obcego. Ci drudzy uznają tych pierwszych za oderwanych od rzeczywistości pouczaczy.
Skąd wiemy, że tak będzie? Bo dokładnie ten sam schemat rozegrał się we wszystkich zachodnich krajach w ostatnich 30 latach. W Wielkiej Brytanii, w Niemczech, we Francji, w USA. W żadnym z tych krajów skutków tych pęknięć nie udało się zaleczyć.
Mając w pamięci te doświadczenia powinniśmy myśleć o alternatywie. Jest nią właśnie większa rola państwa w procesie zapewniania pracy przybyszom. Nie chodzi jednak o pośrednictwo pracy czy o otwarcie dostępu do zasobów państwa dobrobytu. To za mało. Tylko zastosowanie nowatorskich mechanizmów - takich, jak wspomniana gwarancja zatrudnienia - może przynieść realną zmianę.
Inne tematy w dziale Polityka