Zachód stara się trzymać z dala od działań militarnych. Ale przecież ta wojna ma także front gospodarczy. Na którym walka toczy się na całego. Przypomnijmy - krok po kroku - co się w pierwszym tygodniu wojny tutaj wydarzyło.
Faza pierwsza: przygotowanie
Każdy konflikt ma swoją prehistorię. Po aneksji Krymu i rozpoczęciu wojny w Donbasie Rosja zostaje obłożona przez Zachód sankcjami. Nie powalają one Moskwy na kolana, ale są odczuwalne. Rubel mocno traci na wartości - jeszcze na początku 2014 dolar kosztował 35 rubli, dwa lata później cena dolara urosła do 75 rubli. Wysoka (15-procentowa) inflacja utrzymywała się w Rosji przez dłuższy czas. Płace realne spadały aż do 2016 roku.
Wybawienie przyniósł Rosji oczywiście eksport surowców. Zwłaszcza gazu do Europy - po roku 2014 udział rosyjskiego gazu w unijnym imporcie tego surowca rośnie z 37 do prawie 50 proc.). A rosyjskie wpływy z eksportu gazu rosną w latach 2016-2019 z o 100 proc.
Putin i jego otoczenie nie inwestują tych zysków w społeczeństwo. Tylko w rozwój czegoś, co ma być tarczą antysankcyjną na przyszłość. Tarcza ta składa się ze zakumulowanych do wyższych niż przed rokiem 2014 rezerw walutowych. I to właśnie nie dolarowych, bo USA w czasach Trumpa za uważane przez Rosję za głównego wroga. Po roku 2018 Rosja w krótkim czasie znacząco (minus 81 mld dolarów) zmniejsza swoje zasoby trzymane w papierach dłużnych amerykańskiego rządu. Środki trafiają w miejsca znajdujące się do miejsc znajdujących się poza amerykańską jurysdykcją. W bardzo ciekawym tekście ekonomiści Benn Steil i Benjamin Della Roca pokazali, że ślady przynajmniej 38 mld dol. znaleźć można w rosyjskich podmiotach zależnych zarejestrowanych w Belgii oraz na Kajmanach. Wiadomo, że nowa rosyjska tarcza antysankcyjna składa się z szerokiego miksu walut (euro, funt, juan). Plus oczywiście złoto.
Czytaj też:
Faza druga: wybucha wojna
W ubiegły czwartek rosyjskie wojska wkraczają na Ukrainę. Dlaczego teraz? Co było bezpośrednim zapalnikiem? Pewności nie mamy. Jedni dowodzą, że akcja była precyzyjnie zaplanowana. Inni mówią o splocie szeregu okoliczności, które skłoniły Putina do uderzenia akurat teraz: chaotyczne wycofanie się Stanów Zjednoczonych z Afganistanu odebrane jako przejaw słabości i niezdecydowania nowej amerykańskiej administracji albo europejska histeria spowodowana wzrostem inflacji (Putin mógł kalkulować, że Europejczycy nie zaryzykują starcia z Rosją, które musi przynieść skokowy wzrost cen ropy i gazu). Inna teoria głosi, że rosyjskie elity od dawna są świadome własnych strukturalnych słabości. Zwłaszcza tego, że w perspektywie dwóch dekad Europa chce się przestawić na niskoemisyjność - co w długim okresie poskutkuje spadkiem popytu na ropę i gaz. W takiej sytuacji Rosja miałaby wprawdzie zapewnione „gazowe eldorado” przez najbliższe kilkanaście lat (bo Unia potrzebuje w tym czasie błękitnego paliwa jako zapasowego źródła energii). Potem jednak ta karta będzie już jednak zgrana i Rosja zostanie z niczym.
Zgodnie z tą teorią na naszych oczach Putin i jego otoczenie podejmują więc próbę wywrócenia stolika i nowej definicji sytuacji. Plan wydaje się być napisany w sposób następujący. Szybka akcja na Ukrainie zakończona natychmiastowym sukcesem. Plus niezborność Zachodu, który z obawy przed tym, że zaboli gospodarczo i ze strachu przed eskalacją umywa ręce.
Faza trzecia: Kontra Zachodu
Jeszcze w piątek wydaje się, że będzie po staremu. To znaczy, że sankcje na Rosję będą bolesne, ale znośne. Amerykańskie pójdą oczywiście dalej, ale Europa ograniczy się do oburzenia i potępienia listy wybranych funkcjonariuszy reżimu. Czyli osób, które raczej nie muszą się martwić o pieniądze w Szwajcarii, zasoby zarejestrowanych w Belgii holdingów czy nieruchomości w Londynie.
Ale Zachód uderza mocniej niż się wydawało. Kluczowe znaczenie ma ogłoszona w sobotę zmiana kursu nowego niemieckiego rządu. Do gry wchodzi nowa generacja sankcji. Sankcji, których jeszcze w ubiegłym tygodniu, w zasadzie nikt się nie spodziewał. (dalsza część tekstu pod materiałem wideo)
Oglądaj: Rafał Woś i Sławek Jastrzębowski rozmawiają o wojnie ekonomicznej wypowiedzianej Rosji przez Zachód
Symbolem tych sankcji staje się odcięcie od światowego systemu rozliczeń bankowych SWIFT. Ale sam SWIFT też by nie wystarczył. Jak słusznie zauważył analityk banku Credit Suisse Zoltan Pozsar „światowy system rozliczeń finansowych to nic innego jak globalny łańcuch ekonomicznych powiązań. Tyle, że oglądany od drugiej strony”. Znaczy to tyle, że dopóki Rosja nie zostanie odcięta od możliwości sprzedaży swojego najcenniejszego towaru eksportowego (czyli surowców) dopóty powiedzenie „odcinamy Rosję od SWIFTu” nie będzie miało paraliżującego znaczenia dla całej gospodarki. A odcinać siebie od rosyjskiej ropy i gazu Zachód (na razie) nie chce.
Nie w SWIFTcie więc sedno tej nowej generacji sankcji. Najważniejsza i fundamentalna decyzja ubiegłego weekendu to zamrożenie aktywów rosyjskiego banku centralnego. To było uderzenie w szczelinę w rosyjskiej tarczy antysanacyjnej. Gdyby zrobiły to tylko Stany Zjednoczone (plus wierny sojusznik Ameryki czyli Japonia), to by nie było dla Rosji problemem. Jak pamiętacie amerykańskie dolary to tylko niewielka część rosyjskiej tarczy antysankcyjnej. Tarcza miałaby się jednak całkiem nieźle. Chyba, że… Chyba że do akcji przystąpiłyby en masse Unia Europejska i Wielka Brytania. A także last but not least Szwajcaria. I to się właśnie stało. I to była dla Rosji najgorsza wiadomość od wielu miesięcy - a może i lat.
Oczywiście tarcza wciąż nie jest złamana. Rosja ciągle ma spore zasoby złota. Może też zmobilizować swoje rezerwy trzymane w chińskim juanie (ok. 14 proc. całych zasobów). Ale tarcza została mocno uderzona. I pojawiły się na niej wielkie pęknięcia. Ich dowodem jest oczywiście spadek wartości rosyjskiej waluty. Z 75 rubli za dolara do 114 rubli dziś.
Faza czwarta: Co teraz zrobi Rosja?
To moment, w którym jesteśmy obecnie. Rosja wciąż ma spore zasoby. I wiele możliwości bronienia się przy pomocy suwerennej polityki gospodarczej. Stopy procentowe drastycznie podniesiono. Wprowadzono restrykcyjne ograniczenia na wywóz walut wymienialnych z kraju. Rezydenci na rynku rosyjskim mogą przelewać ich na swoje konta w zagranicznych bankach. Zaś na eksporterów nałożono obowiązek, by sprzedawali na wewnętrznym rynku 80proc. przychodów walutowych. To rosyjskie sposoby na stabilizowanie sytuacji. W którmkim okresie kupią im potrzebny czas i pole manewru.
Do tego, Putin ma ciągle w rękawie jedną bardzo mocno kartę. To militaryzacja rosyjskich surowców energetycznych. I wstrzymanie ich sprzedaży Zachodowi. Rosję odetnie to oczywiście od życiodajnych zysków z eksportu. I w tym sensie zachodnie sankcje domkną się w pełni. Ale i dla Zachodu będzie to przecież potężnym ciosem. Porównywalnym chyba tylko do szoku naftowego z roku 1973. Szacunki są różne. Według niektórych już nawet samo obniżenie podaży ropy o połowę wywinduje cenę baryłki ropy do 150 dolarów. Oznacza to dalszy wzrost inflacji. Połączony (o czym za chwilę) ze spowolnieniem ekonomicznym. Mamy więc przepis na stagflację. Jednocześnie Rosja wcale nie musi umrzeć wtedy z głodu, bo pod bokiem ma chłonne rynki azjatyckie (Chiny, Indie), które się bynajmniej do zachodniego frontu antyputinowskiego nie przyłączyły.
Faza piąta: Co jeszcze może zrobić Zachód?
Zachód odgraża się, że nie wyczerpał jeszcze swoich wszystkich możliwości. Francja i Wielka Brytania zapowiadają, że na własną rękę będą w aktywny sposób tropić i zamrażać bardzo konkretne elementy majątku bogatych Rosjan zajmujące się w ich jurysdykcji (Londyn, Lazurowe Wybrzeże). To we Francji pojawiają się takie pomysły jak koncepcja Thomasa Piketty’ego, by stworzyć rejestr aktywów finansowych i nieruchomości wszystkich obywateli rosyjskich o majątku przekraczającym 5 milionów dolarów (a więc nie tylko oligarchów).
Nie bez znaczenia są też dezycję prywatnych koncernów zrywających współpracę z rosyjskimi partnerami i zapowiadających wychodzenie w rosyjskiego rynku (to ważne zwłaszcza w kontekście transferu technologii).
Oczywiście dla Zachodu chwila próby jeszcze nadejdzie. Chodzi właśnie o widmo spowolnienia gospodarczego (a może i recesji), którą Europie przyniesie ten konflikt. I nie chodzi tylko o odpadnięcie rosyjskiego rynku zbytu - bo on taki duży nie jest. Kłopot polega na tym, że przez ostatnie 15 lat rosyjski kapitał wszedł do Europy niezwykle mocno i głęboko.
Ekonomista Adam Tooze stosuje tu analogię z petrodolarami po kryzysie naftowym. Petrodolary (czyli zyski krajów OPEC ze sprzedaży ropy) nie leżały przecież bezczynnie na kontach rentierskich arabskich szejków. To też. Ale większość wracała zaraz na Zachód w formie najróżniejszych inwestycji. Inwestycje (via zachodnie banki, w których zaczyna się wtedy eldorado) były obliczone na to, by… zwiększać popyt na ropę z krajów OPEC. Tak to się kręciło.
Tak samo było z rosyjskimi wpływami z eksportu. Dzięki nim Rosja weszła bardzo mocno do Europy oplatając ją swoimi mackami. I nie chodzi nawet o trzymanie tego czy owego „emerytowanego męża stanu” na pensji. To także uczynienie z udziałów w rosyjskich firmach inwestycji, która wiąże zachodni kapitał. W ten sposób stworzyła się sytuacja, w której ekspozycja wielu europejskich banków (np. włoski UniCredit albo austriacki Raiffeissen) jest na znaczącym poziomie. W efekcie każdy spadek wartości rosyjskiej spółki oznacza poważne kłopoty europejskich podmiotów, które te papiery trzymały. Ich straty pociągają straty po stronie tych wszystkich, którzy byli ich wierzycielami. I tak dalej. To mechanizm nakręcającego się kryzysu finansowego, który na pewno przeleje się także na gospodarkę. Czy będzie to spowolnienie czy recesja? Tego jeszcze nie wiemy.
Faza szósta: Kto zmięknie pierwszy?
Nadzieja, że Rosja już zaraz się zawali jest oczywiście naiwnością. Reakcja Zachodu pokazała jednak, że płonne były także nadzieje Putina na niezborność i brak gotowości Europy do obrony. Teraz pytanie (aktualne na każdej wojnie) brzmi: kto zmięknie pierwszy.
Inne tematy w dziale Polityka