Chcecie, żeby Putinem naprawdę zatrzęsło? Uderzcie w zasoby co bardziej majętnych ludzi w kraju! Ale we wszystkich. Nie tylko tych bezpośrednio powiązanych z reżimem. Tak radzi francuski ekonomista i badacz nierówności Thomas Piketty.
Piketty przypomina, że stosowane przy okazji wszystkich poprzednich kryzysów (choćby po aneksji Krymu) sankcje wymierzone bezpośrednio w ludzi putinowskiego aparatu władzy są zwyczajnie bezzębne. Po pierwsze, obejmują tylko bardzo niewielką grupkę osób. Po drugie łatwo je ominąć, podstawiając po drodze niezwiązanych wprost z rządem pośredników. I wreszcie po trzecie: Zachód traktował je raczej symbolicznie. Nie bardzo paląc się do szczególnego sprawdzania tego, czy sankcje są omijane. Ta bezzębność doprowadziła do kompromitacji całej idei.
Sankcje tak, ale przede wszystkim dla bogatych
Niesłusznie - twierdzi Piketty - bo uderzenie w klasę rosyjskich bogatych byłoby dziś dużo lepszym pomysłem niż sankcje wymierzone w całą rosyjską gospodarkę. Zwłaszcza, że Rosja nie jest demokracją. A niezadowolenie społeczne spowodowane pogorszeniem sytuacji gospodarczej nie podziała na władze dyscyplinująco, bo może być łatwo wygaszane. Choćby poprzez mechanizmy represji ze strony państwa policyjnego. Dokładnie tak, jak to miało miejsce po aneksji Krymu, gdy Putin mocno przykręcił śrubę swoim faktycznym oraz potencjalnym krytykom. Co pozwoliło mu przetrzymać negatywne skutki ówczesnych zachodnich sankcji.
Czytaj też:
Na tym tle sankcje wymierzone w najbogatszych Rosjan byłyby o wiele bardziej skuteczne. Wyobraźmy sobie, że obejmują wszystkich Rosjan z majątkiem (nieruchomości i aktywa finansowe) przekraczającym 10 milionów dolarów. Mamy wówczas precyzyjny cios w grupę ok. 20 000 osób. Gdyby poszerzyć sankcje na wszystkich, którzy mają więcej niż 5 milionów, to grupa na którą oddziałujemy rośnie do 50 000 ludzi. I to ludzi o wysokiej pozycji, statusie i dużych możliwościach wpływania na poczynania rosyjskiej klasy politycznej.
To akurat grupa na zachodnią presję bardzo podatna. W przeciwieństwie do państwowych przedsiębiorstw, które chroni tarcza rezerw walutowych rosyjskiego banku centralnego. A to dlatego, że zasoby tych najbogatszych Rosjan w połowie (do nawet trzech czwartych) znajdują się właśnie na Zachodzie. Głównie w formie nieruchomości oraz aktywów finansowych. Zamrożenie tych składników bogactwa albo obłożenie ich wysokim podatkiem mogłoby podziałać w sposób natychmiastowy. Byłoby to właśnie uderzenie punktowe - zamiast działania na ślepo i w szerokiej skali.
To da się zrobić. Technicznie i organizacyjnie taka akcja nie przerasta możliwości zachodnich krajów. Piketty należy do tych ekonomistów, którzy od lat najgłośniej domagają się powołania tzw. Globalnego Rejestru Finansowego. Czyli właśnie mechanizmu, który pozwoliłby na takie posunięcia. Jego krytycy powiedzą oczywiście, że to marzycielstwo. I że przecież zawsze rosyjski pieniądz będzie mógł uciec do innych rajów podatkowych. I tak i nie. Trzeba bowiem pamiętać, że spora część leżących za granicą rosyjskich pieniędzy to bardzo namacalne dobra (nieruchomości) oraz możliwość realnego z nich korzystania. Na tym polu wspólna akcja Europy i USA to byłby mocny cios.
Oczywiście, powstanie takiego rejestru budzi opory. Najbogatsi mieszkańcy USA i Europy bardzo, ale to bardzo, nie chcą by powstał. Co prowadzi Piketty’ego do gorzkiej, ale prawdziwej konstatacji.
Brzmi ona mniej więcej tak: opowieść o rzekomej konforntacji pomiędzy „wolnym światem” a „autokratycznymi reżimami” - tak chętnie snuta przez zachodnie media oraz polityków - nie jest prawdziwa. Nie uwzględnia bowiem faktu, że nasze zachodnie elity pieniądza dzielą z elitami Rosji czy Chin pewien rodzaj hiperkapitalistycznej ideologii. A system prawny oraz polityczny wyewoluował w takim kierunku, żeby tę ideologię pielęgnować chroniąc zakumulowane fortuny.
Opinia publiczna w Europie i USA bardzo lubi czynić rozróżnienie między naszymi „biznesmenami” a „rosyjskimi, chińskimi czy afrykańskimi oligarchami”. Ale prawda jest taka, że mają oni ze sobą wiele wspólnego. A na pewno bliżej im do siebie nawzajem, niż do klas pracujących w Europie czy w Rosji. Ten splot interesów jest tak duży, że zachodni politycy boją się go naruszyć. To jeszcze jedna konsekwencja minionych 30-40 lat. Namacalny niszczący efekt wolnych globalnych i kompletnie oderwanych od infrastruktury fiskalnej przepływów kapitału, do których dopuściliśmy. To bomba o której istnieniu widzieliśmy. Słyszeliśmy jak tyka. A teraz właśnie nam wybuchła.
Czytaj też:
Inne tematy w dziale Polityka