To, co się dzieje na Ukrainie, nie mieści nam się w głowach. Bo jeszcze kilka dni temu ludzie ci chodzili normalnie do pracy, funkcjonowali. Dziś na ich terenie toczy się krwawa wojna. Jest zniszczenie, śmierć. Pomoc jest naszym obowiązkiem. Zgłaszają się kombatanci opozycji demokratycznej z lat 70. I 80. Chcą osobiście jechać na Ukrainę z pomocą. Najważniejszą potrzebą chwili jest jednak pomoc w znalezieniu dachu nad głową dla tych rodzin, które uciekają z terenu wojny. Dlatego cenne są wszelkie informacje od osób, które dysponują kwaterami, mieszkaniami, w których można uchodźców umieścić – mówi Salonowi 24 Przemysław Miśkiewicz, działacz opozycji w okresie PRL, przewodniczący stowarzyszenia Pokolenie.
Przed laty, gdy zaczęła się wojna na wschodzie Ukrainy stowarzyszenie Pokolenie jeździło tam z pomocą humanitarną, wspierało Ukraińców. Czy dziś także będziecie organizować pomoc podobną do tej sprzed siedmiu, ośmiu lat?
Przemysław Miśkiewicz: Oczywiście, że organizujemy pomoc. To, co się dzieje na Ukrainie nie mieści nam się w głowach. Bo jeszcze kilka dni temu ludzie ci chodzili normalnie do pracy, funkcjonowali. Dziś na ich terenie toczy się krwawa wojna. Jest zniszczenie, śmierć. Pomoc jest naszym obowiązkiem. Odbyłem szereg spotkań w tej sprawie. Co chwilę ktoś dzwoni, zgłaszają się nawet kombatanci opozycji demokratycznej z lat 70.i 80. Chcą pomóc, nawet jechać osobiście z pomocą. Natomiast pamiętać należy o jednym. To nie rok 2015 i czas, gdy stowarzyszenie Pokolenie jeździło na Ukrainę z darami, kupowało samochody itd. Dziś na terenie całej Ukrainy toczą się działania wojenne. I taki konwój musi być odpowiednio oznaczony, wyposażony w specjalne znaki. W przeciwnym razie istnieje poważne ryzyko, że wolontariusze, którzy pojadą z pomocą, zostaną tam ostrzelani, zamordowani. Oczywiście nie mamy żadnej gwarancji, że ten psychopata nie uzna, że należy zbombardować lub ostrzelać oznakowany konwój humanitarny. Ale jednak należy to ryzyko zminimalizować. Dlatego pomoc w postaci zorganizowanych konwojów wysyłanych na Ukrainę będzie, ale jej przygotowanie trochę trwa.
Czytaj też:
Jest jednak wsparcie dla uchodźców, którzy przybywają do nas z terenu Ukrainy?
Tak. Tu najważniejsza potrzebą chwili jest pomoc w znalezieniu dachu nad głową dla tych rodzin, które uciekają z terenu wojny. Dlatego cenne są wszelkie informacje od osób, które dysponują kwaterami, mieszkaniami, w których można uchodźców umieścić. Każda pomoc osób prywatnych jest bardzo cenna. Liczymy też na działania państwa. W roku 2014, 2015, 2016 te wzajemne relacje Polski i Ukrainy nie ułożyły się tak, jak powinny, a wina leżała tu po obu stronach. Teraz jest czas, aby rzeczywiście tę współpracę nawiązać. W polskim interesie jest niepodległa, wolna i bezpieczna Ukraina. A pomoc uchodźcom z ogarniętego wojną kraju jest naszym obowiązkiem.
Na „odcinku” ukraińskim działa Pan od lat. Był Pan i na Majdanie i potem organizowaliście pomoc. Czy zaskoczyło Pana, że Putin zdecydował się na inwazję na sąsiednie państwo?
Zacząłbym jednak od wystąpienia śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi w 2008 roku. Powiedzieć, że to był mąż stanu, to stanowczo za mało. Słowa „dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie a potem kto wie, może i mój kraj, Polska, okazały się prorocze. Rosja dokonuje kolejnej inwazji, a Polska nie ma żadnej gwarancji, że pomimo członkostwa w NATO nie zostanie w ten, czy inny sposób zaatakowana. Co więcej, nie wiadomo, czy NATO faktycznie wypełni zobowiązania sojusznicze.
Jednak sankcje zostały wprowadzone. Reakcja Zachodu była raczej spójna?
Są sankcje, podobno najdotkliwsze w historii, ale co z tego. Jeżeli Niemcy, a do tego Włosi i Węgrzy blokują wykluczenie Rosji ze SWIFT to to już jest paranoja. Te sankcje, które zostały wprowadzone są dotkliwe, ale przecież Putin i jego ludzie się do nich przygotowali. Doskonale wiedzieli, co im grozi. Jak sobie pomimo tych sankcji radzić. Przyznam się, że ja osobiście źle oceniłem sytuację. Byłem przekonany, że Putin nie zdecyduje się na atak na tak dużą skalę. Myślałem, że jeśli już to skupi się na Donbasie, może na tym przesmyku do Krymu, by zyskać połączenie, tam była kwestia dostarczenia wody dla Półwyspu. Jednak pełny atak, w tak wielkim zakresie nie wydawał się realny. Z racjonalnego punktu widzenia kompletnie Rosji się nie opłacał. A jednak Putin się na niego zdecydował. To się nie mieściło w głowie. Ale właśnie – nie mieściło się w głowie w naszym, zachodnim myśleniu. W myśleniu wschodnim już jak najbardziej. Putin kalkulował, że Unia Europejska jest słaba, cały Zachód ma słabe przywództwo, na czele z prezydentem Joe Bidenem. Tu się trochę przeliczył, bo Biden jednak chce zablokować NordStream2. Ale kluczowe jest pytanie o to, co tak naprawdę Putin planuje, jaki jest jego cel. Moim zdaniem chodzi o zastraszenie, terror i zniszczenie w pierwszym etapie, w drugim etapie o zamontowanie w Kijowie marionetkowego rządu. Liczy, że wtedy Zachód przyklaśnie, powie „nie uznajemy ataku, ale dobrze, że jest zawieszenie broni, my je zatwierdzamy, znosimy połowę sankcji”. To byłby triumf Putina.
Co do tej nieracjonalności. Owszem, to działanie Putina wydaje się całkiem nielogiczne, zakładając, że występuje on sam. Ale jego atak jest bardzo na rękę Chinom. Bo Stany Zjednoczone muszą zająć się Europą. A Pekin może wtedy mieć pełną swobodę na Pacyfiku. Czy nie jest tak, że jak Łukaszenka jest „podnóżkiem” Putina, tak prezydent Rosji jest „podnóżkiem” dla Chin?
Nie, Putin nie jest podnóżkiem, ale partnerem Chin, choć tym słabszym. Na pewno ta akcja jest na rękę reżimowi w Pekinie. Boję się jednak jednej rzeczy. Że Chiny dokonają inwazji Tajwanu, a wtedy Waszyngton będzie musiał skupić się na Pacyfiku. W takiej sytuacji Europa pozostanie bezbronna w zderzeniu z Putinem.
Czytaj też:
Inne tematy w dziale Polityka