Kilkoro byłych działaczy Razem ujawnia, że w ugrupowaniu dochodziło do mobbingu. Jedna z działaczek twierdzi, że była świadkiem "mobbingu, zaszczuwania, zajeżdżania ludzi". Skończyło się to depresją, a nawet próbą samobójczą.
"Nie wchodź w to bagno"
Była członkini rady krajowej partii Agnieszka Herrmann-Jankowska napisała 2 lata temu w jednej z dyskusji na Twitterze, że "Razem to partia zarządzana wewnątrz za pomocą twardego mobbingu". Dyskusja wywiązała się przypadkowo, bo jeden z internautów o lewicowych poglądach zastanawiał się, czy przystąpić do SLD lub Razem i Hermmann-Jankowska postanowiła zabrać głos.
„Szczerze odradzam, po dwóch kadencjach we władzach krajowych Razem. Szkoda Twojej siły i werwy, Razem to partia zarządzana wew za pomocą twardego mobbingu, mało merytorycznych dyskusji i dużo pierdololo, przedsiębiorcy to w ogóle zło. Don’t” — napisała w komentarzu. Po czym przestrzegła, by "nie wchodzić w to bagno".
Hermmann-Jankowska przekazała dziennikarzom portalu gazeta.pl kontakty do osób, które miały doświadczać mobbingu w latach 2016-19. Sama podkreśla, że o tym, co działo się w ugrupowaniu, powinno mówić się głośno, a jest cisza, „bo lewica jest tylko jedna i nie można jej szkodzić”. Sama, jak mówi, doświadczyła przemocy słownej od jednego z działaczy, który miał grozić, że ją "załatwi". Sprawa została zgłoszona do zarządu krajowego, ale w dokumentach nie ma po tym śladu.
Polecamy:
Sąd koleżeński wykończył go psychicznie
Inny z działaczy, z którym rozmawiali dziennikarze gazety.pl, z partii odszedł w 2017 r., po dwóch latach działalności. Twierdzi, że doświadczał "ciągłego, mocno nasilonego mobbingu, o którym ówczesny zarząd krajowy wiedział, a nawet go akceptował". Przypłacił to epizodem ciężkiej depresji, łącznie z próbami samobójczymi. - Leczyłem się 1,5 roku - mówi.
Jak opowiada, zarządowi Razem nie podobało się, że był dość aktywny w swoim lokalnym środowisku. Zwlekano z decyzjami, narażano na koszty. Jako prawnik z wykształcenia zaangażował się w sąd koleżeński, ale sprawy, które do niego trafiały miały charakter obyczajowy, np. jedna dziewczyna oskarżała drugą o przychodzenie na spotkania partyjne pod wpływem marihuany, a drugim dnem miał być fakt, że jedna „odbiła” drugiej partnera.
Twierdzi, że zarząd, w którym zasiadali wówczas m.in. Adrian Zandberg i Marcelina Zawisza, "skasował wyrok", bo dotyczył on jednej z wysoko postawionych w Razem osób.
Była też sprawa sprawa chłopaka, który miał nakłaniać inną działaczkę Razem do samobójstwa. Jak się okazało, oboje pisali do siebie pod wpływem środków odurzających i trudno było udowodnić mu winę, ale był nacisk na to, by uznać go za "przemocowca" i wyrzucić z partii. Ostatecznie chłopak został uniewinniony.
Wylał się na niego hejt
Ale sądowi koleżeńskiemu zarzucono, że jest nieprzyjazny kobietom, a bohater reportażu zaczął być publicznie linczowany w internecie, co doprowadziło go do psychicznego załamania.
Twierdzi, że "zarząd krajowy na bieżąco obserwował sytuację, ale nie reagował, ograniczając się do "lajkowania" niektórych napastliwych komentarzy".
Obecny zarząd Partii Razem konsekwentnie utrzymuje, że obecny zarząd nie ma dostępu do orzeczeń sądu koleżeńskiego z okresu dwóch ostatnich lat i "partia nie gromadzi takich informacji".
- Faktycznie, działalność sądu koleżeńskiego oceniana była przez dużą część osób w Razem negatywnie, przede wszystkim ze względu na niedostateczną troskę o ochronę osób pokrzywdzonych - mówi Julia Zimmermann i przyznaje, "dyskusja, która rozegrała się na forum była bardzo ostra i wymagała interwencji moderacji".
Również Adrian Zandberg przyznaje, że jeśli chodzi o mężczyznę i kwestię "kultury dyskusji w internecie", to w początkach istnienia partii "były z tym problemy". Dlatego obecnie wprowadzono moderację. Natomiast ani on, ani inni działacze ugrupowania nie odnieśli się do kwestii mobbingu.
Im więcej pracowała, tym bardziej ją krytykowano
Inna z wojewódzkich koordynatorek ugrupowania w 2019 roku oświadczyła, że "przez praktycznie cały czas jej pracy zawodowej w Razem stosowana była wobec niej przemoc".
We wpisie czytamy, że miała doświadczać m.in. "bezustannych negatywnych uwag i krytyki", "obmowy, rozsiewania plotek, prób ośmieszenia i skompromitowania", "fałszywego oceniania jej zaangażowania w pracę", "kwestionowania podejmowanych przez nią decyzji", a także "braku reakcji pracodawcy mimo tego, że regularnie mu to wszystko zgłaszała". Mimo dużego zaangażowania w akcje partii, członkini krajowej komisji rewizyjnej miała do niej ciągłe pretensje. Gdy opisała całą sprawę obecnej posłance Marcelinie Zawiszy, nie było żadnej reakcji.
Kulminacyjnym momentem miało być wskazanie jej jako "jedynki" na wyborczej liście w jednym z miast. Była już koordynatorka uważa, że w trakcie dyskusji została oczerniona przez dwie działaczki. Chodziło o wypowiedzi, w których jedna z członkiń napisała, że Marta "działa na szkodę partii i okręgu". Zdaniem drugiej, koordynatorka była "w dużej mierze odpowiedzialna za rozpad okręgu".
"Propracownicza partia nie zdała egzaminu jako pracodawca"
Obie wypowiedzi zgłosiła do sądu partyjnego. W pierwszej ze spraw sąd koleżeński uznał, że doszło do naruszenia jej dobrego imienia. W drugiej uniewinnił autorkę wpisu, stwierdzając, że miała prawo do własnych interpretacji i oceny.
W trakcie przesłuchania przed komitetem dyscyplinarnym jeden z działaczy miał powiedzieć, że jej "niekompetencja połączona z ograniczonymi możliwościami intelektualnymi prowadzi do rozmaitych problemów" oraz zarzucano jej "pasywną agresję".
Kobieta podkreśla, że choć padały wobec niej różne zarzuty, nigdy nie została ukarana przez partyjny sąd, a zarząd krajowy nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń do jej pracy. Nie wytrzymała jednak nieprzychylnych komentarzy i zdecydowała się odejść.
"Chcę głośno powiedzieć, że propracownicza partia nie zdała egzaminu jako pracodawca. Nie zdała również egzaminu ze zwyczajnej ludzkiej empatii" - napisała w pożegnalnym wpisie.
Od prawnika miała usłyszeć, że sytuacje, których doświadczyła, mogą być zakwalifikowane jako mobbing.
- Przedstawiciele zarządu krajowego monitorowali sytuację w tym zakresie i o ile pamiętam nie stwierdziliśmy wtedy jako zarząd krajowy, by dochodziło do mobbingu - komentował sprawę działacz partii Mateusz Mirys.
Nie była mile widziana
Dorota Budacz była członkinią zarządu krajowego partii. Problematyczny miał okazać się fakt, że w zarządzie była reprezentantką grupy członków Razem, która krytycznie odnosiła się do poprzednich działań zarządu, domagając się większej transparentności i decentralizacji. Członkowie tej frakcji nie wykluczali możliwości współpracy z SLD, co wówczas dla wielu członków Razem było nie do pomyślenia - czytamy na stronie gazeta.pl.
Z relacji Doroty Budacz wynikało, że z tych powodów nie była w zarządzie przez niektórych mile widziana, co jej ostentacyjnie okazywano, nie witając się z nią albo nie zapraszając na nieformalne spotkania. Mówiła, że zbywano jej wypowiedzi w trakcie dyskusji zarządu. Zarzuciła też pozostałym członkom zarządu, że "wyłączono ją z obiegu informacji poufnych, poufnych dyskusji i podejmowania poufnych decyzji". "Panowało przyzwolenie na toksyczne zachowania z zespole zarządu krajowego i wobec zwykłych członków Razem" - wskazywała.
Nie uzyskała absolutorium
Stwierdziła też publicznie, że sytuacje, których doświadczała, "mogą przypominać mobbing". Dorota Budacz przyznała, że od jesieni 2017 r. w związku z nagonką na nią i atmosferą pracy, stopniowo spadała jakość wykonywanych przez nią obowiązków. Zaczęła leczyć się na depresję i otrzymała zwolnienie lekarskie. W końcu nie otrzymała absolutorium, czyli aprobaty działalności prowadzonej za ostatni rok.
Obecni działacze Razem twierdzą, że Budacz nie wywiązywała się ze swoich zadań, za które otrzymywała wynagrodzenie, a krytyka wobec działaczki "była w pełni uzasadniona i merytoryczna" i "nie spełniała żadnych znamion mobbingu".
- Dochodziło do sporów. Dotyczyły one linii politycznej, ale także niewywiązywania się z obowiązków, o co część koleżanek i kolegów miała do niej duże pretensje. To, czy polityk jest traktowany w sposób sprawiedliwy czy niesprawiedliwy, to zawsze kwestia uznaniowa - komentuje Adrian Zandberg. Dodaje, że Budacz nie uzyskała absolutorium.
Razem twierdzi, że mobbingu nie było
Dziennikarze gazeta.pl przed publikacją tekstu zapytali Razem o to, czy ugrupowanie wdrożyło jakiekolwiek procedury dotyczące zgłaszania i rozwiązywania problemów związanych z mobbingiem, molestowaniem seksualnym, przemocą słowną lub fizyczną. Z odpowiedzi wynika, że choć Razem o takie procedury nawołuje, samo ich do tej pory nie wdrożyło.
"W obecnej kadencji jak dotąd nie było spraw, które dotyczyłyby wprost mobbingu w partii. Do Partyjnego Sądu Koleżeńskiego skierowano jednak dwie sprawy dotyczące przemocowych zachowań ze strony członków, które miały mieć miejsce nie w ramach partii Razem, ale w innych organizacjach" - przekazał zarząd Razem.
Jak dodano, jedna z tych spraw dobiegła końca, a osoba, której dotyczyła, została wykluczona z partii. "W opublikowanych wyrokach z ostatnich dwóch lat także nie ma spraw dotyczących mobbingu" - czytamy.
ja
Czytaj także:
Inne tematy w dziale Polityka