We wtorek portal wp.pl opublikował artykuł, z którego wynikało, że wiceminister Łukasz Mejza wysyła do rodziców chorych dzieci pisma przedprocesowe. Tak twierdziła posłanka Anita Kucharska-Dziedzic z Lewicy. Okazało się to nieprawdą.
Od razu po publikacji - przez media społecznościowe - przeszła burza, a komentujący nie zostawili suchej nitki na Mejzie. Nic dziwnego. Początek tekstu nie pozostawiał wątpliwości.
- Do rodziców nieuleczalnie chorych dzieci, którzy odważyli się ujawnić swoje kontakty z firmą Łukasza Mejzy, miały trafić pisma przedprocesowe od obecnego wiceministra sportu - przekazała Wirtualnej Polsce posłanka Anita Kucharska-Dziedzic.
Ostra krytyka opinii publicznej
Internauci i dziennikarze wydali wyrok oceniając postępowanie Mejzy jako skandaliczne. Padały mocne słowa o straszeniu i szantażowaniu rodziców chorych dzieci.
W artykule nie ujawniono zdjęć pism przedprocesowych, nie było też wzmianki, że autor je widział. W pierwszej wersji tekstu nie zamieszczono też komentarza do sprawy głównego zainteresowanego, czyli wiceministra Mejzy.
Ten zareagował na portalu Twitter. Kategorycznie zaprzeczył, jakoby wysyłał takie pisma do rodziców chorych dzieci. Napisał wprost - "Żadnych pism przedprocesowych do rodziców nie było! Zwykłe kłamstwo!".
Wtedy do artykułu dołączono cytat z jego wpisu, a tytuł tekstu zmieniono na łagodniejszy.
Kucharska-Dziedzic zwołała konferencję prasową
Sytuacja była zero-jedynkowa - wystarczyło opublikować zdjęcia tych pism. Zamiast tego czytelnicy otrzymali zapowiedź konferencji prasowej posłanki Kucharskiej-Dziedzic, która odbyła się w środę o godz. 11.
Wszyscy spodziewali się, że parlamentarzystka pokaże kopie pism przedprocesowych. Tak się nie stało. Okazało się, że adwokaci Mejzy wysyłali wiadomości do rodziców, ale z informacją, że są pełnomocnikami wiceministra, natomiast nie straszyli pozwami, ani nie szantażowali.
Przyznał to dziennikarz WP Patryk Słowik, który ma wykształcenie prawnicze:
"Fajna ta konferencja pani poseł Kucharskiej-Dziedzic, ale chciałbym zobaczyć te pisma przedprocesowe. Z wywodu pani posłanki zrozumiałem, że nie są to pisma przedprocesowe, ale ona uważa, że są. Takie wątpliwe wrzutki nie służą sprawie, bo dają paliwo człowiekowi skompromitowanemu".
Wychodzi na to, że posłanka z okręgu wyborczego Mejzy przedobrzyła, rzuciła zbyt mocne oskarżenia pod adresem wiceministra, które nie mają pokrycia w faktach. Do tego "Wirtualna Polska" uwierzyła jej na słowo. Tym samym polityk obozu władzy dostał do ręki argument, że stał się obiektem fałszywych oskarżeń.
O jego biznesie, od którego zaczęła się afera pisaliśmy w tym miejscu:
Inne tematy w dziale Polityka