Były oficer BOR w rozmowie z "GW" ujawnił kulisy śledztwa w sprawie wypadku z udziałem kolumny rządowej w 2017 r.. Były ochroniarz Beaty Szydło zdradził, że on i jego koledzy składali w sądzie fałszywe zeznania.
Czy kolumna rządowa miała włączone sygnały dźwiękowe?
Sprawa wypadku Beaty Szydło w Oświęcimiu nadal ciągnie się w sądzie. Od początku najważniejszą kwestią w śledztwie było ustalenie, czy kolumna rządowa, jadąc przez Oświęcim, miała włączone sygnały dźwiękowe.
Od tego zależało, czy kolumnę można było uznać za uprzywilejowaną, czy nie. Zdaniem obrońcy Sebastiana Kościelnik, oskarżonego o spowodowanie wypadku, winę ponoszą także funkcjonariusze ówczesnego BOR.
Czytaj też: Agrounia uderza w CPK. Awantura na spotkaniu z mieszkańcami Baranowa
Były ochroniarz Beaty Szydło kłamał
Oskarżony kierowca seicento od samego początku twierdził, że samochody rządowe nie miały włączonych sygnałów dźwiękowych. Wszyscy oficerowie BOR konsekwentnie zapewniali, że było inaczej. Biegli, którzy rekonstruowali przebieg wypadku w Oświęcimiu, nie byli w stanie potwierdzić żadnej wersji, bo w trakcie prowadzenia śledztwa w niejasnych okolicznościach uszkodzeniu uległy nagrania z monitoringu.
Po czterech latach na jaw wyszła prawda. Piątek powiedział "GW", że funkcjonariusze kłamali w sądzie ws. wypadku. On i jego koledzy za wiedzą przełożonych porozumieli się, by składać fałszywe zeznania.
– Za każdym razem, gdy jeździłem do domu pani premier, nie włączaliśmy syren. Jechaliśmy po cichu, żeby nie wzbudzać sensacji – twierdzi w rozmowie z "Wyborczą" Piątek. – Żeby ludzie nie widzieli, że władza "się wozi i panoszy" – dodaje. – Chcąc dalej pracować i awansować musiałem mówić to, co reszta – mówi Piątek "GW".
- Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Są ludzie, którzy chcą, by prawda nie przedostała się do opinii publicznej. Fatalnie się z tym czuję, nie mogłem dłużej z tym żyć - mówi "GW" Piątek, który od marca 2021 r. jest emerytowanym funkcjonariuszem Służby Ochrony Państwa (wcześniej BOR - przyp. red.) Ze służby odszedł wiosną tego roku po 19 latach pracy.
Wypadek Szydło w Oświęcimiu
Do wypadku doszło 10 lutego 2017 r. w Oświęcimiu. Policja podała, że trzy rządowe samochody z ówczesną premier Beata Szydło (jej pojazd był w środku) wyprzedzały fiata seicento. Jego kierowca Sebastian Kościelnik przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo i uderzył w auto z ówczesną szefową rządu, które w konsekwencji wjechało w drzewo. Poszkodowana została premier oraz funkcjonariusz BOR.
Prokuratur zarzucił kierowcy fiata nieumyślne spowodowanie wypadku. W połowie marca 2018 r. krakowska prokuratura okręgowa wystąpiła do sądu w Oświęcimiu z wnioskiem o warunkowe umorzenie postępowania. Śledczy chcieli wyznaczenia Sebastianowi Kościelnikowi okresu próby wynoszącego rok. Mężczyzna miałby też zapłacić 1,5 tys. nawiązki. Kierowca na umorzenie nie zgodził się.
Prokuratura skierowała akt oskarżenia do sądu rejonowego w Oświęcimiu. Wskazała w nim, że kierowca przepuścił samochód emitujący świetlne sygnały uprzywilejowania, ale później nie zachował ostrożności, nie obserwował jezdni za swoim autem i nie upewnił się, czy pojazd uprzywilejowany jest jeden, czy więcej. Ruszył, nie ustępując pierwszeństwa, i doprowadził do zderzenia z drugim samochodem BOR, który akurat go wyprzedzał.
Czytaj więcej: Wypadek kolumny BOR z Beatą Szydło. Wyrok sądu ws. kierowcy seicento
Czytaj dalej:
- Dziś 85. urodziny papieża Franciszka. Orędownika Kościoła ubogiego
- Deklaracja ws. Białorusi na unijnym szczycie. Ostrzeżenie dla Rosji przed agresją
- Historyk dostał sowitą nagrodę od premiera. Przekaże ją Aborcji bez Granic
- Makabryczne odkrycie w pobliżu A1. Na miejscu pracuje policja i prokuratura
- Nieszczepieni rodzice na intensywnej terapii z dziećmi. Lekarz o tragedii w Prokocimiu
Komentarze
Pokaż komentarze (241)