Gdy władza przypuściła atak i aresztowała 11 tysięcy ludzi, społeczeństwo zachowało się w gruncie rzeczy biernie. Owszem, były strajki w kopalniach, stoczni, kilka demonstracji. Ale jednak odczuło się zaskoczenie, że dziesięciomilionowy ruch tak łatwo dał się zastraszyć. Ruch liczył miliony, a jak szukałem kryjówki, bo w każdej chwili mogłem być aresztowany, to znajomi uciekali na drugi koniec ulicy. Strach był powszechny. Ciężko się oprzeć wrażeniu, że kręgosłupy zostały połamane – mówi Salonowi 24 Jerzy Borowczak, poseł Koalicji Obywatelskiej, działacz pierwszej Solidarności, jeden z liderów strajku w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku.
13 grudnia mija 40 lat od wprowadzenia stanu wojennego. Jak wspomina Pan ten dzień?
Jerzy Borowczak: Tego nie da się zapomnieć. Wtedy odbywała się ostatnia jak się okazało przed stanem wojennym komisja krajowa Solidarności. Atmosfera była nie do zniesienia. Dlatego, że dotarły już do nas informacje, że SB zakupiło kilkadziesiąt łomów. Więc było przeświadczenie, iż będą wyłamywać drzwi. Również na samej komisji sytuacja była dość napięta, niektórzy radykałowie mówili, że władzę trzeba brać, leży na ulicy. Komisja skończyła się bez żadnego rozstrzygnięcia. Wróciłem do domu – wynajmowałem wtedy lokal w domu jednorodzinnym. I zdążyłem wejść, usłyszałem tupot na drewnianych schodach. Nie namyślając się wiele, założyłem kurtkę i wyskoczyłem przez okno. Uciekłem.
Faktycznie przyszła milicja. Kolegę, który mieszkał ze mną drzwi w drzwi, funkcjonariusze zabrali. Ja za to nie wiedziałem co robić. Poszedłem pieszo pod hotel, w którym spali działacze Solidarności spoza Trójmiasta. I zobaczyłem, że są oni już wsadzani do milicyjnych samochodów. Pobiegłem na dworzec. Spotkałem Zbyszka Bujaka i Zbyszka Janasa z Ursusa. Udaliśmy się do koleżanki w Brzeźnie, przeczekaliśmy tam kilka godzin. Umówiliśmy się, że następnego dnia rano spotkamy się w kościele mariackim, tam zdecydujemy co dalej. I nazajutrz, Zbyszek Bujak nie dotarł na spotkanie, spotkaliśmy się we dwóch z Janasem. Zdecydowaliśmy, że trzeba coś robić. Poszliśmy na teren stoczni.
Przeczytaj też:
"Miłość Michnika do Jaruzelskiego nie zaskakuje. Pod koniec PRL grali do jednej bramki"
Żakowski:„Można pytać o fascynację Michnika Jaruzelskim. Ale nie w taki sposób”
Stocznia Gdańska była jednym z tych zakładów, które stawiły opór w stanie wojennym?
Tak, rozpoczęliśmy strajk w proteście przeciwko decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego. Były dwie próby pacyfikacji protestu, druga udana, gdy czołgi sforsowały bramę. Ja uciekłem, przez jakiś czas się ukrywałem. W końcu jednak mnie złapali, trafiłem do zakładów karnych najpierw w Starogardzie Gdańskim a potem w Iławie, z tym, że jako osoba internowana.
Czy z perspektywy czasu zgadza się Pan z oceną, że stan wojenny był złamaniem kręgosłupa Polakom, ciosem w jedność Solidarności i taką solidarność ogólnonarodową?
Mnie wielu ludzi nie lubi za to, że mówię co myślę. A patrząc na tę moją Solidarność widzę, że ta jedność była troszeczkę mitem. Na początku tak, ale potem byłem wiceprzewodniczącym związku w stoczni. I przychodzili do nas wścieli ludzie, którzy mówili „zastanówcie się, czy chcecie robić związek zawodowy, czy politykę”. Bo ledwie kończyło się jedno pogotowie strajkowe, a zaczynało następne. Ludzie nie bardzo widzieli tego sens. I część tych działań była inspirowana przez władze. Poza tym zaczęły się tworzyć różne struktury poziome przeciwko Lechowi Wałęsie.
Były w związku rozmaite konflikty, także podczas samej Komisji Krajowej, 12 grudnia. Gdy padały nierealne hasła, że władza już leży na ulicy, trzeba ją brać. Słowa Jurczyka, który mówił, że należy wieszać czerwonych. To zresztą zostało potem wykorzystane przez Jaruzelskiego w przemówieniu, gdy ogłaszał wprowadzenie stanu wojennego. Dlatego czasem myślę: co by było, gdyby Jaruzelski nie wprowadził stanu wojennego? Czy byśmy się wzajemnie nie pogrążyli sami?
Ja wiem, że to niepopularne, bo dziś króluje narracja o bohaterstwie całego związku, wszystkich w nim działających. Ale ku pokrzepieniu serc, to pisał Henryk Sienkiewicz. Ja uważam, że należy mówić jak było z szacunku dla prawdy historycznej. A prawda jest taka, że przed stanem wojennym byłem mocno zdegustowany tym co się dzieje, np. wystąpieniami takimi, jak Jurczyka, który krzyczał, że trzeba wieszać.
No ale wystąpienia te nie miały jakiegoś wpływu na społeczeństwo, nie było masowych, radykalnych wystąpień?
No właśnie, te działania powodowały demobilizację ludzi. Bo oni popierali związek zawodowy. Ale robotnicy wcale nie chcieli zaangażowania politycznego związku. I jak słyszeli hasła takie, jak Jurczyka, to się zniechęcali. I efekt był taki, że jak władza przypuściła atak, jak aresztowała 11 tysięcy ludzi, społeczeństwo zachowało się w gruncie rzeczy biernie.
Owszem, były strajki w kopalniach, w stoczni, parę demonstracji. Ale jednak było też zaskoczenie, że dziesięciomilionowy ruch tak łatwo dał się zastraszyć. Ruch liczył miliony, a jak szukałem kryjówki, bo w każdej chwili mogłem być aresztowany, to znajomi uciekali na drugi koniec ulicy. Strach był powszechny, zomowcy stali na każdym rogu ulicy. Jednak ciężko się oprzeć wrażeniu, że kręgosłupy zostały połamane.
Przeczytaj też:
Rulewski: Nie rozumiem przemiany Adama. Nazywając generała człowiekiem honoru był pijany?
„W Polsce mamy kolejne przejawy rasizmu ekonomicznego wobec przedsiębiorców”
W trakcie procesu ginęły dowody, teraz sąd zgubił biegłą. Farsa toczy się dalej
Inne tematy w dziale Kultura