Czy tańcem można opowiedzieć historię? Życia, miłości, smutku,
sukcesu? Do niedawna nie wiedziałem, że to możliwe. Kiedy piszę te
słowa, słucham „Invierno” w wykonaniu Orquesta Romantica Milonguera.
Rusza. Za serce. Pobudza zmysły. Działa.
Skąd u mnie 48 – letniego faceta zainteresowanie tańcem? Tangiem argentyńskim? Proszę mnie nie posądzić o homofobię, ale przez lata i kolejne edycje „Tańca z Gwiazdami” uważałem, że ci wymuskani, pięknie wyglądający i tańczący chłopcy, to geje. No bo jaki „normalny” gość może się tak ruszać? I przez lata biłem się z myślami, czy spróbować. Nie wiem skąd się to u mnie wzięło.
Pragnienie poznania tanga odżyły
Od liceum chciałem nauczyć się tańczyć Tanga. Koniecznie Argentyńskiego. Kompletnie nic nie wiedziałem o tym czymś, zdecydowanie większym, bardziej wzniosłym i piękniejszym, niż tańce, które co tydzień oglądamy w telewizji. Boże, może to był mój hołd dla Diego Maradony, może ukłon w stronę nastrojowej muzyki?… Nie wiem. W każdym razie czas biegł, lata mijały, a ja nie miałem sposobności, odwagi, licho wie jak to zwać, żeby spróbować.
Na skutek różnych zawirowań życiowych, pożegnania starej miłości, powitania nowej, pragnienia poznania Tanga odżyły. Odważyłem się. To było diablo trudne. Mimo, że staram się w miarę regularnie ruszać, to już po pierwszej lekcji z Sylwią Jaworską i Marcinem Świstakiem zrozumiałem, że ja i moje ciało to najwięksi wrogowie w galaktyce. Kompletnie nie zdawałem sobie sprawy z „posiadania” mięśni, które zapukały do mojej głowy w Tangu.
Z pozoru to proste. Krok do boku w lewo. Potem prosto. Raz z lewej, dwa prawa, lewa. Stoimy. Pozory. Sześć treningów w tygodniu w siłowni to pikuś przy godzinnej nauce Tanga. Tanga? Życia raczej. Nauce pokazania tańcem ukochanej osobie jak jest ważna, jak świat wokół jest niczym. Pokazania, że całe życie, cała namiętność, cała istota bytu jest zamknięta w tych kilku krokach: do boku, z lewej do przodu, itd…
Czytaj też inne teksty Piotra Dobrowolskiego:
Tańcząc tango znika się do własnego świata
Wiecie czego najbardziej zazdroszczę Sylwii i Marcinowi? Umiejętności? Bardzo. Bo w tańcu są piękni. Oboje. Ale jeszcze bardziej tego, że kiedy są na parkiecie, to patrząc na nich człowiek ma wrażenie, że znika świat. Że nie ma tej całej obłudy, blichtru, zła, zakłamania, gonitwy za kasą… Oni jak tańczą, to są gdzieś indziej. W krainie, do której nikt nie ma wstępu. Zamykają się we własnym świecie. Znikają. Marcin patrzy w parkiet. Sylwia ma zamknięte oczy. I jestem pewien, że gdyby ich taniec oglądało dwa tysiące ludzi, to oni by o tym nie wiedzieli. Są tylko ze sobą i są tylko w sobie. Tak jak moja Grażka. Ona też zamyka oczy.
A ja mylę kroki, nadrabiam miną, staram się i robię wszystko żeby zamknąć ją w naszym świecie. Tylko naszym. Innym niż ten świat Sylwii i Marcina, ale nie gorszym. U nich iskrzy. U nas płynie mocną falą. To, co w nas jest. Przenika. Wznosi się , opada. Ale jest. Bardzo silne. Za często złość, ale zawsze serce. Z obu stron.
Piękna historia opowiedziana tańcem
Bo Tango to historia opowiedziana tańcem. Piękna, smutna, łzawa, tkliwa, lecz zawsze prawdziwa. W Tangu nie oszukasz, że kochasz. Po kilku krokach zostaniesz zdemaskowany. Wyjdzie, że kłamiesz. Tango nie znosi fałszu, obłudy, pozorów. Dlatego ta muzyka z argentyńskich slamsów z lat 20-tych ubiegłego wieku, z burdeli i rynsztoków Buenos Aires, podbiła świat. Bo prawda zawsze da się… opowiedzieć w tańcu. W tym tańcu. Tango jest, jak najlepszy wariograf. Demaskuje kłamców i pozerów. Jest obietnicą i deklaracją, że Ty to ta jedyna, wymarzona, wyśniona. I myl kroki. Ja i tak będę Cię kochał. A paniom, które w przedświątecznej gorączce chciałyby się choć na chwilę pozbyć, zazwyczaj bezużytecznych mężów, doradzamy: - wyślijcie ich na kurs Tanga. A jeśli zapomną się w tańcu i nie wrócą? Cóż, wasze ryzyko. Lecz jeśli wrócą i wezmą Was w ramiona, nigdy tego nie zapomnicie. Ręczę słowem.
Piotr Dobrowolski
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Sport