Polski basket okrył się kirem. W wieku 77 lat zmarł w Warszawie jeden
z najlepszych koszykarzy w historii – Włodzimierz Trams. Olimpijczyk z
1968 roku, brązowy medalista mistrzostw Europy z 1967 roku i
trzykrotny mistrz Polski z Legią Warszawa.
Włodek kochał życie, a życie kochało Włodka. Był pierwowzorem dzisiejszego celebryty. Przyjaźnił się ze stołeczną bohemą, Janem Himilsbachem Władysławem Komarem i Bohdanem Łazuką, który był świadkiem na jego ślubie. W najlepszych warszawskich restauracjach zawsze czekał na niego stolik, a kelnerzy kłaniali się w pas. Ale przede wszystkim Włodek zjawiskowo grał w koszykówkę. Na przełomie lat 60-tych i 70-tych ubiegłego stulecia był najlepszym rozgrywającym świata, były się o niego najlepsze kluby Europy. Real Madryt gotów był za transfer Tramsa zapłacić zawrotną, w tamtych czasach, kwotę 300 tysięcy dolarów. To była równowartość kamienicy w centrum stolicy.
- Nawet żeby Hiszpanie wyłożyli państwowe rezerwy złota, to Legia i tak by mnie nie puściła. Za komuny wyjazd do zachodniego klubu był niemożliwy – opowiadał mi koszykarz.
Bo z Włodzimierzem znaliśmy się i lubiliśmy. Wzajemną sympatię wykuła współpraca przy mojej książce „Sport zza krat”, opowiadającej o sportowcach, którzy siedzieli w więzieniu. Niestety, Trams też trafił za kraty. Jego piękna kariera została przerwana 12 lutego 1971 roku. Legia z Tramsem wracała pociągiem z półfinałowego meczu Pucharu Zdobywców Pucharów z Fidesem Neapol.
- Miałem przy sobie dwa kilogramy złota, które kupiłem w Neapolu. Schowałem je , w obudowie świetlówek. Trzej koledzy, którzy ze mną byli w przedziale, pomogli mi ukryć kruszec. Któryś z nich musiał mnie zakapować, bo na Dworcu Gdańskim już czekał na mnie oddział Żandarmerii Wojskowej. Zostałem wyprowadzony z pociągu i przesłuchany. Do niczego się nie przyznałem i puszczono mnie do domu. Ale na kilka godzin, bo 13 lutego o 6 rano przyjechał po mnie patrol WSW. Zostałem aresztowany. Potem proces pod publiczkę i wyrok – 5 lat więzienia – opowiadał Włodek.
Zdaniem koszykarza to posiedzenia sądu to była popisówka na polecenie ówczesnego ministra Obrony Narodowej Wojciecha Jaruzelskiego. - Jaruzelski nie znosił Legii i chciał ją rozwalić, a ja stałem się kozłem ofiarnym – wspominał koszykarz
W kryminale z Kochem
Trans został skazany na pięć lat. Odsiedział 3 lata i pięć miesięcy. 28 miesięcy na Rakowieckiej w Warszawie, potem była Białołęka, Szcypiorno i Barczewo. Tam spotkał Ericha Kocha. Hitlerowca, który rządził Prusami Wschodnimi. - Koch został skazany na karę śmierci. Na jej wykonanie czekał w kryminale w Rawiczu. Nie wiem z jakiego powodu został na jakiś czas przeniesiony do Barczewa. Pracował w bibliotece. Milczek. Nigdy się do nikogo nie odzywał. Miał pojedynczą celę. Polskie władze cackały się z nim, bo liczyły, że ujawni miejsce ukrycia legendarnej Bursztynowej Komnaty. Do śmierci nie puścił pary z gęby – mówił mi Trams.
Kiedy zapadł wyrok Włodek został zdegradowany do stopnia szeregowca, a Polski Związek Koszykówki nałożył na niego dożywotnią dyskwalifikację. Jednak ten ten twardy chłopak z Czerniakowa nie załamał się. - Na szczęście dyskwalifikację zdjęto i po wyjściu na wolność mogłem znowu grać – opowiadał.
Ciężkie więzienne życie nie zabiło jego talentu. Wciąż był na tyle dobry, że niemal w pojedynkę wprowadził katowicki Baildon do pierwszej ligi.
Dla rodziny wszystko
Ostatnie półtora roku Włodzimierz walczył z chorobą nowotworową. Wcześniej przez kilka lat opiekował się niepełnosprawną partnerką, której na skutek błędu lekarskiego amputowano nogi. Koszykarz mocno przeżył jej śmierć. Ale nie był sam. Do końca mógł liczyć na miłość i pomoc siostry Ewy, jej męża Marka i siostrzeńca Karola. - Można mieć i stracić wszystko. Pieniądze, sława, to tak naprawdę jest niewiele warte. Najważniejsza jest rodzina. Dla niej jestem gotów zrobić wszystko. Podobnie, jak oni dla mnie. To dlatego warto żyć – uśmiechał się Włodek. A uśmiech miał serdeczny, zaraźliwy. Spoczywaj w pokoju, Mistrzu.
Piotr Dobrowolski
Zobacz też:
Inne tematy w dziale Sport