Przed Sądem Rejonowym Gdańsk-Północ rozpoczął się w piątek proces czterech lekarzy psychiatrów oskarżonych w sprawie samobójczej śmierci pacjentki chorej na depresję. Troje medyków oskarżono o nieumyślne spowodowanie śmierci kobiety, a jednego o fałszowanie dokumentacji lekarskiej.
40-letnia Agnieszka B. jesienią 2015 roku trafiła na oddział psychiatryczny jednego z gdańskich szpitali, kilka tygodni później została przeniesiona na oddział psychiatryczny do 7. Szpitala Marynarki Wojennej w Gdańsku. Zdiagnozowano u niej depresję. Kobieta była leczona farmakologicznie, uczestniczyła w terapii. Na początku lutego 2016 roku pacjentka otrzymała kolejną przepustkę na weekend. Pojechała do domu, a dzień później w Gdyni rzuciła się pod pociąg. Zginęła na miejscu, zostawiła męża i osierociła dwoje dzieci.
Bliscy zawiadomili prokuraturę
Po śmierci 40-latki jej bliscy zawiadomili o sprawie prokuraturę. Rodzina podnosiła, że lekarze opiekujący się chorą, dopuścili się zaniedbań, zezwalając na jej wyjście ze szpitala, czym nieumyślnie przyczynili się do jej śmierci.
Śledztwo dotyczące zaniedbań medyków toczyło się w Prokuraturze Regionalnej w Gdańsku od jesieni 2016 roku. W sprawie przewijały się nazwiska znanych trójmiejskich psychiatrów. Prokuratura oskarżyła w tej sprawie byłego już komendanta 7. Szpitala Marynarki Wojennej w Gdańsku Dariusza Juszczaka (zgodził się na podanie danych osobowych) oraz Janusza F., Annę W. i Wojciecha P.
Trzem pierwszym lekarzom zarzucono nieumyślne spowodowanie śmierci pacjentki i narażenia człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Czwarty z medyków został oskarżony o fałszowanie dokumentacji.
Oskarżeni nie przyznali się do winy
Proces w tej sprawie rozpoczął się w piątek w przed gdańskim sądem. Na sali rozpraw stawili się Wojciech P., Anna W. i Dariusz Juszczak wraz z obrońcami. Nie pojawił się natomiast Janusz F., reprezentował go adwokat Władysław Kowalik.
Pełnomocniczka oskarżycieli posiłkowych złożyła wniosek m.in. o przeniesienie procesu do sądu wyższej instancji i poszerzenie składu sędziowskiego. Sędzia Beata Studzińska nie uwzględniła tego wniosku.
Wszyscy oskarżeni przez prokuraturę lekarze nie przyznali się do winy. Anna W. i Dariusz Juszczak, zgodnie z przysługującym im prawem, odmówili składania wyjaśnień i odpowiadania na pytania. Wyjaśnienia złożył natomiast Wojciech P., który według prokuratury miał dokonać ingerencji w dokumentację medyczną.
- Pan prokurator nie zna różnicy między dokumentacją medyczną w formie elektronicznej a elektroniczną dokumentacją medyczną. Te wyrażenia są podobne, ale są zupełnie innymi pojęciami. [...] Elektroniczna dokumentacja medyczna wytwarzana jest według określonego wzorca i podpisywana jest kwalifikowanym podpisem elektronicznym. Takim przykładem są e-recepty. Natomiast dokumentacja medyczna w formie elektronicznej, to każdy rodzaj dokumentacji, który jest zapisywany w postaci plików i takim pozostaje - tłumaczył.
Wskazał też, że w 7. Szpitalu Marynarki Wojennej ostateczna dokumentacja jest dokumentacją papierową.
- Za każdym razem po wypisie jest drukowana i w takiej formie archiwizowana. Nie można mówić o fałszowaniu dokumentacji medyczno-elektronicznej czegoś, co taką dokumentacją nie było. Inaczej mówiąc, nasz program Eskulap spełnia rolę każdego edytora tekstu, jak na przykład program Microsoft Word - powiedział lekarz.
Przyznał, że nie przeszedł żadnego szkolenia informatycznego dotyczącego funkcjonowania programu Eskulap.
- Nauka obsługi tego programu polegała na tym, że podpatrywałem pracę innych lekarzy. Nie miałem też świadomości tego, że ten program nie zapisuje zmian, które są dokonywane. [...] Biegły zauważył, że zmiany wprowadzono w rubrykach rozpoznanie i wypis. Idąc śladem rozumowania prokuratora za fałszowanie należałoby uznać każdą sytuację, kiedy jeden lekarz musi wypisać pacjenta pod nieobecność lekarza prowadzącego – dodał Wojciech P.
Podkreślił też, że w systemie informatycznym nie da się w żadnym miejscu wskazać przyczyny dokonywanej zmiany.
Lekarz nie wiedział o śmierci kobiety
Powiedział również, że w niedzielę 7 lutego 2016 roku, kiedy pełnił dyżur, nie miał informacji o tym, że Agnieszka B. nie żyje.
- Pacjentka nie wróciła z przepustki do określonej godziny. Próbowałem dzwonić pod numery zapisane w historii choroby, ale nikt nie odpowiadał. Dlatego też wypisałem pacjentkę z powodu braku powrotu z przepustki - tłumaczył.
Pytany o to, czy oskarżony Janusz F. Kontaktował się z nim w sprawie wypisu Agnieszki B. i prosił o dokonanie jakichkolwiek zmian w dokumentacji, Wojciech P. zaprzeczył.
Według prokuratora Bogdana Szegdy, lekarze zezwolili Agnieszce B. na przepustkę, mimo iż jej stan zdrowia na to nie pozwalał.
- Gdyby lekarze w sposób właściwy zbadali stan pani Agnieszki, wsłuchali się w jej wypowiedzi, nie dopuściliby do tego, aby kobieta wyszła do domu na przepustkę. Gdyby została w szpitalu, zapobiegłoby to tragedii. Na lekarzach ciąży szczególny obowiązek opieki, muszą oni dołożyć wszelkich starań, aby ta opieka była prawidłowa, muszą przewidywać wszystkie skutki, jakie może przynieść zaniechanie lub zaprzestanie pewnych działań - powiedział PAP prok. Szegda.
Kobieta już wcześniej wychodziła
Zdaniem obrońców osób oskarżonych, sprawa nie jest tak jednoznaczna. Podkreślają, że nie była to pierwsza przepustka, której udzielono kobiecie.
- Z dokumentacji medycznej wynika, że stan psychiczny Agnieszki B. poprawiał się, dlatego też ordynator oddziału i lekarz prowadzący zadecydowali o udzieleniu jej przepustki. Natomiast lekarz dyżurujący nie był zobowiązany do powtórnego badania pacjenta tuż przed wyjściem na przepustkę - zaznaczył w rozmowie z PAP mec. Paweł Zieliński, obrońca byłego komendanta 7. Szpitala Marynarki Wojennej w Gdańsku.
Według niego rodzina Agnieszki B. usiłuje zdjąć z siebie odpowiedzialność za to, co się wydarzyło i przenieść ją na lekarzy.
- Na pewno żaden lekarz nie wypuściłby Agnieszki B. ze szpitala, gdyby istniało ryzyko popełnienia przez nią samobójstwa. Do targnięcia się na swoje życie przez pacjentkę doszło ponad 20 godzin po wyjściu na przepustkę do domu. Nie wiemy, co takiego się wydarzyło, że jej stan gwałtownie się załamał i zdecydowała się popełnić samobójstwo. Będzie to wyjaśniane i przedstawiane przez obronę w toku procesu. Kluczowe będą w tym przypadku zeznania członków rodziny. Należy też zauważyć, że bliscy pani Agnieszki twierdzą, że przed wyjściem była ona w złym stanie psychicznym. Przeczy temu fakt, że jej mąż chciał ją w poniedziałek wypisać ze szpitala - wyjaśnił prawnik.
Lekarzom oskarżonym o niemyślne spowodowanie śmierci pacjentki grozi do 5 lat pozbawienia wolności.
Kolejna rozprawa odbędzie się 26 listopada.
WP
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo