Mimo coraz większych chłodów w centrum białoruskiej stolicy przybysze z Bliskiego Wschodu ciągle są widoczni. Grupy migrantów można spotkać na lotnisku i w Mińsku – w centrach handlowych i przy hotelach.
„Do lasu jak znalazł”
Sześcioro młodych mężczyzn, rozmawiających po arabsku wchodzi do sklepu z obuwiem sportowym w prestiżowym centrum handlowym. Wszyscy są dobrze ubrani, przede wszystkim – ciepło. Jeden z nich wybiera wysokie buty Nike na grubej podeszwie. Pyta o cenę w walucie, a gdy słyszy odpowiedź, podaje sprzedawcy 110 euro. „Musi pan iść do kantoru” – tłumaczy ekspedient.
Cała grupa udaje się na drugie piętro galerii, gdzie w kolejce przy kantorze już stoi 14 bliskowschodnich „turystów” - to tutaj typowy widok w ostatnich miesiącach. Wracają do sklepu i finalizują zakup. „Do lasu jak znalazł” – rzuca sprzedawca po rosyjsku.
Migranci, którzy pomimo pogarszającej się pogody, ciągle kręcą się w centrum Mińska, są zadbani i dobrze ubrani. Z powodzeniem można by uznać ich za turystów, chociaż nic nie zwiedzają i mają dość specyficzne marszruty i zainteresowania. Lotnisko-hotel-centrum handlowe, kantor, zakup ciepłej odzieży, i znów taksówka do hotelu.
„No, powiem szczerze, że oni mi się nie podobają” – przyznaje pani Maryna, pytana o migrantów. „Kręcą się tu, nie chcę, żeby zostali. Mam nadzieję, że wyjadą” – dodaje.
„Loo-ka-shen-ka? Nie, nie słyszałem o takiej osobie. Nie wiem o Białorusi nic. Do niedawna w ogóle nie wiedziałem nawet, że takie państwo istnieje” – przyznaje jeden z nielicznych mężczyzn o ciemnej karnacji, który zgadza się na rozmowę. W Mińsku mu się nie podoba. Uważa, że jest tu nudno.
Śniadzi, brodaci mężczyźni - bo w centrum Mińska widać głównie ich, kobiet i dzieci praktycznie z nimi nie ma – przekonują, że są „turystami”. O swoich planach na najbliższą przyszłość nie chcą opowiadać.
"Turyści" czekają na transport bezpośrednio na granicę
Na lotnisku w Mińsku również ich widać. W różnych dniach i o różnych porach ich liczba zmienia się. Gdy lądują samoloty ze Stambułu czy Dubaju kilko - lub kilkunastoosobowe grupy migrantów zbierają się w wyznaczonych miejscach w hali przylotów lub przed lotniskiem, gdzie następnie oczekują na transport do hotelu. Zazwyczaj nie chcą korzystać z usług przypadkowych lotniskowych taksówkarzy. O innych porach dnia również widać na lotnisku - w różnych jego częściach - oczekujące grupy młodych mężczyzn, ale także rodziny z dziećmi.
W hali odlotów młoda para z trójką małych dzieci czeka na coś. Gdy pytam sprzedawcy w kawiarni, czy przylecieli, czy może czekają na samolot, odpowiada, że „chyba wylatują”.
Nie wyglądają na to. Dzieci zdjęły buciki i biegają na bosaka, wyraźnie się nudzą. Ojciec podchodzi do stoiska i językiem gestów prosi sprzedawcę o nalanie wrzątku do termosu.
Na dole w hali przylotów siedzi na podłodze grupa kobiet w długich sukienkach i w chustach na głowach. Najprawdopodobniej to grupa z Syrii. Wyglądają bardziej „tradycyjnie” i znacznie skromniej niż ubrani w zachodnie ciuchy krzepcy młodzianie z centrum Mińska, a także - o wiele biedniej. Kobiety unikają kontaktu wzrokowego. Są też dzieci.
Z kolei z przekazanych Deutsche Welle przez niemieckie władze informacji, opartych na relacjach migrantów, którym udało się dotrzeć do Niemiec, wynika, że na lotnisku część migrantów czeka na transport bezpośrednio na granicę - polską, lub litewską. Inni, którzy wykupili droższy „pakiet usług” – jadą najpierw do hoteli, a transport na granicę odjeżdża już stamtąd. Czasami spędzają w Mińsku po kilka dni.
„Na Białoruś uchodźcy przybywają drogą powietrzną, o czym świadczą pieczątki z mińskiego lotniska. Wcześniej pewne biuro podróży w kraju wylotu kieruje do konsulatu Białorusi wniosek o 30-dniową wizę (jeśli taka jest wymagana) w imieniu podróżnego, który wcześniej przelał wymaganą sumę na rachunek depozytowy. Waha się ona od 4 do 12 tys. dol.” – relacjonowała DW.
„Niektórzy uchodźcy mówili niemieckiej policji, że białoruscy pogranicznicy nawet pomagali im przekroczyć granicę – wycinali przejścia w drucie kolczastym lub przy użyciu dronów szukali bezpiecznej trasy” – kontynuuje DW.
Używają GPS, by znaleźć osobę, która zawiezie ich dalej na zachód
Po polskiej stronie granicy migranci używają GPS, by znaleźć osobę, która zawiezie ich dalej na zachód. „To utrudnia działania polskiej straży granicznej, ponieważ nie są prowadzone rozmowy telefoniczne” – wskazano w tekście. Później migranci próbują przejechać przez Polskę niezauważenie, tak, by ich obecność w UE została odnotowana już w Niemczech.
Po niemieckiej stronie migranci robią sobie selfie, które jest dowodem przekroczenia granicy. „Wtedy organizator +podróży+ otrzymuje pieniądze z depozytu” – pisze Deutsche Welle.
Czytaj też:
Inne tematy w dziale Polityka