Podczas telewizyjnej transmisji meczu Piast Gliwice – Legia (4:1), żal było patrzeć na trenera stołecznej drużyny Czesława Michniewicza. Znany z charyzmy i ekspresyjnych reakcji szkoleniowiec, kiedy Ślązacy strzelali kolejne gole, nawet nie podniósł się ze swojego miejsca na ławce rezerwowych. Sprawiał wrażenie pogodzonego z ponurą rzeczywistością. Jakby wiedział, że jego los jest już przesądzony i kwestią nie tygodni czy dni, ale godzin jest jego dymisja.
Legia, by myśleć o odegraniu jakiekolwiek roli w walce o mistrzostwo Polski, musiała wygrać w Gliwicach. Kibice ekipy z Łazienkowskiej byli przekonani, że dysponująca bardzo mocnym – jak na polskie warunki – składem personalnym drużyna, w końcu musi się obudzić i zacząć punktować, a co za tym idzie próbować zmniejszyć potężną stratę do prowadzącego w tabeli Lecha Poznań. Jak się okazało było to myślenie wybitnie życzeniowe, bo warszawianie dostali w niedzielę tęgie baty i zanotowali siódmą porażkę w dziesiątym meczu w tym sezonie Ekstraklasy.
Wstyd! To po prostu tak wielkiemu klubowi nie przystoi! Jakby nieszczęść CWKS-u było mało, Kolejorz nie zwalnia tempa i po piątkowej wygranej z Wisłą Płock (4:1) powiększył przewagę nad Legią do osiemnastu punktów.
Ewidentnie coś w Legii nie gra. Dla mnie żadnym tłumaczeniem dla przegranych jest fakt, że stołeczny zespół rywalizuje na dwóch frontach – w Polsce i w Lidze Europy, przez co musi rozgrywać mecze co trzy dni. Jakie to ma znaczenie na tym etapie sezonu? Żadnego, a biorąc pod uwagę, że czołowe kluby z silnych lig rocznie grają po 60-70 spotkań, jest wręcz żałosne.
W Gliwicach chyba ostatecznie został przesądzony los szkoleniowca Legii. Biorąc pod uwagę fakt, że na Śląsk Czesław Michniewicz zabrał tylko sześciu rezerwowych oraz doniesienia, że od drużyny za psucie atmosfery i niesubordynację zostali odsunięci Kastrati, Johansson, Rose i Cohluka, trudno oprzeć się wrażeniu, że to piłkarze, głównie z zagranicy, zdradzili Michniewicza i grali przeciwko niemu. A przynajmniej nie zamierzali za niego umierać na boisku. No bo jak inaczej tłumaczyć fakt, że czterech obcokrajowców mąci w szatni, a ci którzy wyszli na boisko w Gliwicach, może poza Mucim, zwyczajnie przeszli obok meczu? Dla mnie niepojętym jest, jakim cudem dotąd kopiący się w czoło Alberto Toril był w stanie wbić Legii trzy gole?!
Żal mi Czesława Michniewicza. W przeszłości nie raz udowadniał, że jak mało kto w Polsce, zna swoje rzemiosło. W Legii jego plan na wyjście z kryzysu zawiódł. Nie tylko padł mit Michniewicza – kreatora i zwycięzcy, ale przede wszystkim, ewentualna dymisja z Łazienkowskiej zatrzaśnie mu przed nosem drzwi do reprezentacji Polski. Bo nie ma się co czarować.
Gdyby Legia pod wodzą pana Czesława równie dobrze jak w Europie radziła sobie w Ekstraklasie, to Michniewicz byłby kandydatem numer jeden do fotela selekcjonera kadry narodowej, kiedy już prezes PZPN Cezary Kulesza życząc szczęśliwej podróży, pożegna Paulo Sousę. Teraz jednak perspektywa objęcia kadry znacznie się od Michniewicza oddaliła.
O trenera jestem jednak spokojny. Nawet jeśli pogonią go z Legii, szybko znajdzie sobie nowe zajęcie. Jego menedżer Mariusz Piekarski ma znakomite kontakty na wschodzie i wcale bym się nie zdziwił, gdyby Michniewicz odbudował swoje CV w Rosji lub na Ukrainie. W spokoju, bez presji panującej w Warszawie i za znacznie lepsze pieniądze.
Teraz wszystko w rękach właściciela Legii Dariusza Mioduskiego. Czy okaże mądrość i wzniesie się ponad swoją niechęć do trenera i wyczyści szatnię z mącicieli, czy też, by ratować co się da w lidze, poświęci Michniewicza i weźmie stronę kapryśnych i przepłacanych boiskowych pseudo gwiazdorów? Mam wrażenie, że odpowiedź na to pytanie poznamy szybciej, niż prognozę pogody na najbliższy tydzień.
Piotr Dobrowolski
Inne tematy w dziale Sport