Maja Walczuk asystentka dyrektora w Kancelarii Premiera poprosiła internautów o wypłacanie pieniędzy na szkolenie psa i naprawę drzwi, które zniszczył. Kobieta odniosła się do publikacji w tej sprawie.
Maja Walczuk zdecydowała się założyć w internecie swoją własną zbiórkę. Prosiła internautów o pieniądze, tłumacząc, że nie stać ją, by zapłacić za naprawę drzwi zniszczonych przez jej psa. Sprawę opisał portal pudelek.pl.
"Maja, asystentka dyrektora w Kancelarii Mateusza Morawieckiego, która niedawno pisała na Twitterze: >>ja bym nie miała czelności prosić kogoś o pieniądze na komputer, kiedy jestem młoda, zdrowa i mam dwie rączki<<, zebrała na pogryzione drzwi... 3 tysiące złotych" - czytamy.
"Maja Walczuk ma też na koncie wątpliwą zbiórkę na anonimową starszą panią. Walczuk pokazała na Twitterze zdjęcie listy produktów potrzebnych pewnej ubogiej staruszce. Internauci ruszyli z pomocą i zebrała w utworzonej zbiórce prawie 24 tysiące złotych. Potem słuch o pieniądzach zaginął" - podaje Pudelek.
Czytaj też: Asystentka z Kancelarii Premiera zorganizowała zrzutkę. Na szkolenie psa i nowe drzwi
Maja Walczuk tłumaczy się ze zbiórki na drzwi
Portal opublikował oświadczenie Mai Walczuk, które opublikowała na swoim prywatnym koncie na Instagramie.
"Nigdy nikomu niczego nie ukradłam, nie wzbogaciłam się na niczyjej krzywdzie i mam w głębokim poważaniu ataki. Tak samo, kiedy jakiś czas temu banda dzieciaków zaczęła rozprowadzać o mnie kłamliwą plotkę, godzącą we wszelką logikę Btw, dziwnym trafem autor pomówienia po kilku dniach usunął konto i nigdy na tt nie wrócił" - napisała dziewczyna.
"To, że anonimowi ludzie znów zaczęli robić ze mnie ostatnie gówno, choć było przykre, olałam. Niemniej do tego chóru żenady dołączyło kilka osób, które w tzw. realu zawsze były dla mnie przemiłe, dzieliły się problemami, prosiły o pracę, oznaczały na storiskach, co sprawiło, że się ulalo. Nie będę wskazywać palcem, bo wszyscy doskonale wiedzą, o kim mowa, a osoby te same wystawiły sobie wizytówkę. Złapaliście kilka lajków, gratulacje! Tylko za chwilę znów się któremuś powinie noga, a lajki wam nie podadzą ręki" - czytamy dalej we wpisie.
Walczuk wytłumaczyła cel zbiórki: "W wielkim skrócie: mój pies zeżarł znajomym drzwi, kiedy byłam poza Warszawą. Z racji tego, że jakiś czas temu wpompowałam w bliską osobę dużo kasy, a ta uznała, że mi jej nie odda, bo nie, przez co moja sytuacja finansowa zrobiła się co najmniej kiepska, najpierw zapłakałam, później histerycznie się roześmiałam i uznałam, że nie mam nic do stracenia, utworzyłam zrzutkę, by za te drzwi zapłacić." - napisała.
Kobieta wyznaje, że zmaga się z problemami natury psychologicznej.
"Spodziewałam się hejtu, bo w swoim życiu naczytałam się o sobie różnych rzeczy (że jestem wielorybem, obleśna, głupia, zła, mam brzydkie piersi, nic w życiu nie osiągnęłam, nikt mnie nie chce i wiele innych podobnych rzeczy), to skala tego, co się wydarzyło później, zwyczajnie mnie załamała. Jeśli jesteś chory albo podejrzewasz u siebie depresję, nerwicę czy inne schorzenie psychiczne, nie bój się poprosić o pomoc: lekarza, przyjaciela, kogokolwiek. To żaden wstyd, wręcz przeciwnie - oznaka pewnego heroizmu, bo walczysz o siebie. straciłam wiele bliskich osób w życiu, to potworne tragedie, ale często można im zapobiegać" - apeluje.
Czytaj też:
Inne tematy w dziale Społeczeństwo