O relacjach polsko–rosyjskich mówi się, że są bardzo złe, albo nie ma ich wcale. W wielu dziedzinach. Również w sporcie. To zawsze są szczególne starcia. Pełne podtekstów, często złych emocji.
Trudne stosunki polsko-rosyjskie
Kibice do dziś pamiętają wojnę polskich i rosyjskich bandytów na Moście Poniatowskiego w Warszawie przed meczem Polska–Rosja w trakcie piłkarskich mistrzostw Europy w 2012 roku. Patrząc na boiskowe konfrontacje z sąsiadami ze wschodu przez pryzmat historii obu narodów, nie może dziwić, że każdy triumf nad „Wielkim Bratem” smakuje szczególnie.
O niechęci Rosjan przekonali się ostatnio na własnej skórze piłkarze Legii Warszawa, którzy w pierwszej kolejce fazy grupowej Ligi Europy rywalizowali ze Spartakiem Moskwa. Już kiedy gracze z naszej stolicy wyszli na rozgrzewkę, powitały ich gwizdy, wycia z trybun i skandowanie przez tysiące sympatyków gospodarzy „Legia ku...wa”.
Z „Polszą” się nie przegrywa...
Przed meczem z mistrzami Polski rosyjska telewizja do znudzenia przypominała fragmenty meczu obu drużyn sprzed dekady, kiedy to Janusz Gol w doliczonym czasie gry strzelił bramkę na 3:2 dla Legii i zapewnił ekipie z Łazienkowskiej triumf w „jaskini zła”. Kibice apelowali do graczy Spartaka, że mogą przegrać z każdym, tylko nie z „Polaczkami”. Że muszą wygrać, pokazać, że są lepsi, silniejsi, bogatsi. To ostatnie na pewno, bo budżet wicemistrzów Rosji wynosi 150 milionów euro, a Legii 150 milionów... złotych.
Na szczęście jeszcze raz okazało się, że to nie pieniądze grają. A CWKS znów utarł nosa kibicom i butnej „kamandzie” z Moskwy. Znów w doliczonym czasie gry Kosowianin Lirim Kastrati zapewnił Legii wygraną 1:0, choć przez większą część meczu dominowali zawodnicy Spartaka. Kiedy sędzia zakończył spotkanie, trybuny zawrzały. Wyzwiska pod adresem polskich futbolistów mieszały się ze złorzeczeniami pod adresem rodzimych zawodników. Były nawet groźby, że fani ręcznie wytłumaczą piłkarzom, że z „Polszą” się nie przegrywa...
Legia na zawsze w jego sercu
Nerwowa, wulgarna, momentami wręcz chamska atmosfera w trakcie konfrontacji obu drużyn stanowiła wielki kontrast do tego, co działo się przed meczem. Otóż, do hotelu, w którym kwaterowała polska drużyna, zawitał jej były trener Stanisław Czerczesow. Szkoleniowiec, który w 2016 roku zdobył z Legią mistrzostwo i Puchar Polski. Od właściciela warszawskiego klubu Rosjanin otrzymał klubową koszulkę ze swoim nazwiskiem i numerem 1, a od rzeczniczki prasowej zestaw legijnych „smyczy”.
Bo ze smyczkami noszonymi na szyi przez Czerczesowa wiąże się sympatyczna historia. Kiedy „Stani” był selekcjonerem reprezentacji Rosji, którą objął po odejściu z Legii, przez cały czas nosił smycz z herbem Legii. Pokazywał w ten sposób szacunek, sentyment i przywiązanie do warszawskiego klubu. Miał gdzieś, że ten jawny gest sympatii do Legii i Polaków średnio podoba się jego rodakom. Nie ukrywał, że darzy nasz naród wielką sympatią, a Legia na zawsze pozostanie w jego sercu, jako zespół, z którym osiągnął największe sukcesy szkoleniowe w karierze klubowej.
Dwa jakże różne obrazki z Moskwy. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi ten ze Stanisławem Czerczesowem na pierwszym planie.
Piotr Dobrowolski
Inne tematy w dziale Sport