Prymas antykomunista? Wiadomo. Prymas ludowy konserwatysta? Znana sprawa. Ale wiedzieliście, że Wyszyński był jednym z najbardziej zagorzałych krytyków kapitalizmu?
Gdyby tylko polski Kościół umiał z niego czerpać! Może wtedy nasza transformacja dokonałaby mniej bolesnych i trudnych do zagojenia ran na naszej społecznej tkance.
Z okazji przygotowań do beatyfikacji kardynała Stefana Wyszyńskiego (dojdzie do niej w nadchodzącą niedzielę) wyszło na temat Prymasa Tysiąclecia kilka nowych ciekawych prac. Chodzi nie tylko o biografię autorstwa Ewy Czaczkowskiej czy "Prymasa do odkrycia" ks. Jerzego Jastrzębskiego. Warto też przywołać teksty politologa Rafała Łętochy z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Czytając (zwłaszcza tego ostatniego) odkryć można bowiem zupełnie innego prymasa. Innego niż ten, którego znamy z cukierkowych czytanek dla grzecznych dzieci. Chcecie próbki? Proszę bardzo...
Czytaj:
Cóż jest dziś bardziej ateistyczne – komunizm czy kapitalizm? – pyta Wyszyński w "Głównych podstawach przebudowy ustroju społecznego". I dalej: "Kogo wolicie w gumnach waszych – czy jawnego podpalacza, który trąbiąc na wszystkie strony świata podkłada żagiew pod wasz dom, czy też skrytego, który o północy cicho i nieznacznie się skrada, by ojcowiznę waszą w popiół obrócić? Oceńcie sami!”.
Albo inny fragment. Tym razem z pracy "Kościół a duch kapitalizmu".
Czytamy tu o tym, że to paradoks, iż "martwa natura wychodzi z warsztatu pracy uszlachetniona, podczas gdy człowiek staje się gorszym i pospolitym. Co więcej, zepchnąwszy człowieka poniżej maszyny, kapitalizm zatracił wrażliwość na wszelkie podstawowe potrzeby i warunki życia ludzkiego. Zdawało mu się, że jak maszyna nie ulega znużeniu, a tylko prawom amortyzacji, podobnie i człowiek. Dlatego nakłada nań ciężary, których sam nie dźwiga”.
Wyszyński antykapitalista
Momentami Wyszyński brzmi wręcz drapieżnie i niesamowicie współcześnie. Tak jest, gdy pokazuje, że kapitalizm nigdy nie zadowala się władza ekonomiczną. I nieuchronne będzie chciał sięgnąć też po polityczna hegemonię. „Zyskawszy te dwie władze, finansjera rozpoczyna walkę z urządzeniami państwowymi, zwalcza ustawodawstwo społeczne i wszelkie reformy, mnożąc liczne grzechy wołające o pomstę do nieba. Oto skromna ich lista: Obarczają lichwiarskim, nadmiernym oprocentowaniem usługi instytucji bankowych i kredytowych; wyzyskują zarówno robotników, jak i drobnych wytwórców i dostawców przez złe warunki pracy, niesprawiedliwą płacę i cenę; niesprawiedliwie oprocentowują albo wprost przywłaszczają sobie oszczędności, zwłaszcza drobne, przez sztuczne bankructwa, inflacje, sztuczne zwyżki i zniżki, przedsiębiorstwa akcyjne itp.”
Brzmi znajomo? To nie przypadek. Wyszyński znał kapitalizm z pierwszej ręki. Poznał go już jako dojrzały człowiek jeszcze przed wojną. To osobiste doświadczenie łączył z zainteresowaniem z tzw. społeczną nauką Kościoła Katolickiego (zapoczątkowaną encykliką Rerum Novarum z 1891 roku). Potem - już jako Prymas - Wyszyński dodał do tego krytykę funkcjonowania chrześcijanina w realnym socjalizmie. Jednak spuszczenie zasłony milczenia na ten antykapitalizm Prymasa, nie pozwala w pełni docenić jego dorobku i po prostu fałszuje rzeczywistość.
Polityczna rola Wyszyńskiego jako mediatora
To oczywiście prowadzi nas do pytania o rolę polskiego Kościoła w przemianach roku 1989. Polityczna rola mediatora - albo jak kto woli swatki prowadzącej Solidarność i PZPR do ołtarza okrągłego stołu - jest powszechnie znana. Wiemy także sporo na temat tego, jak Kościół zabezpieczył sobie własny materialny stan posiadania (odzyskanie majątku, przywileje podatkowe) w nowym systemie.
Pytanie, które pozostaje w powietrzu niczym zapach spalonego posiłku, brzmi jednak: czy polski Kościół mógł zrobić więcej w czasie polskiej transformacji. Czy nie było jego powinnością, by swym autorytetem wymóc jej bardziej sprawiedliwy przebieg i okiełznać darwinistyczna naturę tego niszczącego procesu?
Oficjalna wykładnia roli Kościoła w przemianach toku 1989 i późniejszych przypomina najbardziej Piłatowskie umycie rąk. Hierarchia bardzo starała się unikać mocnych ocen. Oficjalnie po to, by "zostawić cezarowi, co cesarskie". Pod wieloma względami Kościołowi było tak - powiedzmy to sobie szczerze - bardzo wygodnie. Był bowiem instytucją, która w nowych czasach - przynajmniej materialnie - odnalazła się znakomicie.
Na dodatek liberalne skrzydło Kościoła (oraz sympatyzujący z nim świeccy zwolennicy tzw. Kościoła otwartego) nowe porządki wręcz aktywnie popierali (przypadki Tischnera, Turowicza czy Wielowieyskiego). Dokonując nawet swoistej sakralizacji planu Balcerowicza. Ta lekcja do dziś nie została przez większość z nich (oraz ich intelektualnych spadkobierców) przerobiona.
Społeczne encykliki Jana Pawła II zlekceważone
Było jeszcze oczywiście nauczanie Jana Pawła II. Ci, którzy znają jego encykliki społeczne (Laborem exercens czy Centesimus Annus) wiedzą, że nie brakowało w nich ostrzeżeń przed naiwna fascynacja wolnym rynkiem. Filozof Michał Łuczewski słusznie jednak twierdzi, że zostało ono u nas kompletnie zlekceważone.
Efekt był taki, że jedynym miejscem, gdzie w Kościele można było usłyszeć inną (i bliższą perspektywie większości Polaków) opowieść o kapitalizmie można było usłyszeć w środowiskach uważanych za konserwatywne. Takich jak choćby Radio Maryja. To tu stawiano otwarcie pytania o ciemne strony poczynań wielkiego zachodniego kapitału nad Wisłą. Czy o dysproporcje rozwojowe pomiędzy Polską A i B.
Dziś - czy tego chcemy czy nie - jest spadkiem po tamtych czasach. I jeśli dziś Kościół koncentruje się w swej publicznej aktywności niemal wyłącznie na kwestiach obyczajowych (złośliwcy powiedzą "od pasa w dół) przy zaniedbywaniu takich kwestii jam praca czy wykluczenie ekonomiczne, to jest to właśnie konsekwencja po tamtych decyzjach. Więcej Wyszyńskiego wtedy, mogłoby przynieść nam zupełnie inne dziś.
Rafał Woś
Czytaj dalej:
Inne tematy w dziale Polityka